IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Harbour Cafe

 

 Harbour Cafe

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Cato Hadley
Cato Hadley
Wiek : 18 lat
Zawód : powiedzieli, że mogę być kim zechcę... więc zostałem wikingiem.

Harbour Cafe Empty
PisanieTemat: Harbour Cafe   Harbour Cafe EmptyPon Maj 27, 2013 9:08 pm

Powrót do góry Go down
Cato Hadley
Cato Hadley
Wiek : 18 lat
Zawód : powiedzieli, że mogę być kim zechcę... więc zostałem wikingiem.

Harbour Cafe Empty
PisanieTemat: Re: Harbour Cafe   Harbour Cafe EmptyPon Maj 27, 2013 9:42 pm

Nowy początek!

Już dawno przestał omijać kałuże roztopionego śniegu. Bo i po co. Wiatr zerwał mu kapelusz z głowy, rzęsisty deszczo-śnieg zmoczył go do suchej nitki, do ostatniego gwoździa w zelówkach. Nasączył płaszcz i marynarkę. Przemoczył tak, że ukryta w kieszeni chustka nadaje się tylko do wyżęcia. Deszcz ze śniegiem. A raczej nie deszcz i nie śnieg, tylko coś pomiędzy: wielkie krople z kryształkami wewnątrz. Można by pomyśleć, że skoro zwykłe krople uderzają tak rytmicznie, to krople z kryształkami powinny bębnić niczym werbel. Nic podobnego - osiadają mięciutko na oknach. Kiedyś, dawno temu (przesadza, zaledwie cztery miesiące), głodny jak wilk i przemoczony do suchej nitki Cato maszerował po wodzie. Wtedy też nie omijał kałuż. Szedł tak bez celu, bo nie miał dokąd się udać - a na plecach czuł oddech pościgu, który trwał odkąd tylko przekroczył granicę Trójki i dostał się do Piątki. Lodowate krople osiadały na kurtce. Nie bębniły, lecz właśnie osiadały. A Cato tupał po kałużach i marzył, by zgubić pościg. Marzył o płonącym palenisku, suchym obuwiu, butelce starego wina i szaszłyku doprawionym tak, żeby paliło w ustach. Niczego nie pragnął tak bardzo, jak tego, by dalej zacinał lodowaty deszcz ze śniegiem i nie ustawał przenikliwy wicher - a on, Cato, żeby siedział pod dachem, przy piecu, nie zważając na ulewę za oknem i wiatr w kominie...
Marzenia ziściły się. Nikt już nie tropi Hadleya: rebelia wytłukła wszystkich, którzy kiedyś go ścigali, i tych, którzy ścigać mogli. Jednak śnieg zacina bezlitośnie, tak jak kiedyś deszcz - a Cato idzie przed siebie, maszeruje przez wiatr i słotę, która zjawiła się praktycznie znikąd - wszak rano świeciło słońce. A blondyn maszeruje donikąd. Idzie minutę, pięć, dziesięć. Zmókł nie tylko od góry do dołu, od czubka głowy do pasa i w dół, ale i od dołu do góry - od ładnych, skórzanych butów do pasa i wyżej. Po cóż miałby obchodzić kałuże? Kroczy z ciemności w ciemność. Idzie nastroszony, głowa otulona kołnierzem. Kołnierz jest ciężki, przesiąkł stopionym śniegiem. Za pazuchę zaciekają cienkie strumyczki wilgoci. Jeżeli wtuli się szyję w kołnierz, nie jest tak zimno: dlatego wtula szyję w kołnierz, próbując się rozgrzać... ziąb, psia mać!
Wiatr nie zadowolił się kapeluszem Hadleya, próbuje jeszcze zedrzeć palto. Wicher dmie ze wszystkich stron naraz. Wicher nietutejszy. Najpewniej z górzystej, rodzinnej Dwójki. Niesie ze sobą zapach śniegu i straszliwe zimno. Dlatego Cato na początku szczękał zębami, ale już przestał. Skurcz ściągnął mięśnie i szczękanie ustało. Śnieg zresztą też jest nietutejszy, nie kapitoliński. Jasne, białe płatki z kryształkami lodu w środku. Krople nie z gatunku „plask-plask”, ale raczej „dum-dum”. Zacinają w czarne szyby wygaszonych okien. Trafiając pod podeszwy - szeleszczą i chrzęszczą. Nasączywszy buty pod wpływem ciepła przemieniają się w zwyczajne krople deszczu i chlupią w butach, jak zdezelowane tłoki. Ciężkie nasączone nogawki oblepiają łydki i uda. Woda wypływa z nich strumykami - jedne wprost do cholewek butów, inne na ziemię. A ze słoty wyłania się neonowy napis: HARBOUR CAFE. Obok napisu, pod żółtymi latarniami są wysepki światła, a dalej już tylko wilgoć: promienie nie rozchodzą się w gęstej mgle i śniegu. Wielkie, wspaniałe miasto pogrążone w półśnie.
Cisza.
Zielone światło na skrzyżowaniu.
Bezruch.
Wspaniale wygląda takie zielone światło w gęstej mgle. Zyskuje nowe, niepowtarzalne, trudne do wyrażenia słowami odcienie. Szkoda, że nikt nie podziwia tego piękna. Tylko Cato, przemoczony i zziębnięty. Szkoda, że musi iść przed siebie, choć tak właściwie nie ma dokąd. Jest mu źle, bo to wielkie miasto raptem stało się dla niego obce. Jest mu źle, bo za mokrymi murami są suche, przytulne pokoje. Tam, w pokojach, pod suchymi powłoczkami, z nosami w puchowych pierzynach śpią rebelianci. O, tak. Źle jest człowiekowi, który nie ma ciepłego, suchego pokoju ani pierzyny - choć materialnie je posiada, i to najlepszej jakości. Poza tym przemoczony Cato wiedział: za kołyszącą się latarnią, za tym oklejonym mokrymi afiszami słupem, za węgłem odrapanego gmachu, za drzwiami Harbour Cafe czeka go nieszczęście.
Nieszczęście, któremu nie zdoła zapobiec.
Hadley uśmiechnął się pod nosem zadowolony, pchnął dłońmi drzwi i... wkroczył w sam środek innego świata. Lepszego świata. W kawiarni jest cicho i przytulnie. Miasto jakby śpi, ale każdy obecny w kawiarence czuwa. Kąty sali spowija mrok, jest to jednak mrok ciepły, dobry i życzliwy. Na stałym miejscu Catona, na jego stoliku w mniejszej, prywatnej sali kawiarni stoi lampa z niebieskim kloszem, druga na niższym meblu z gazetami. Dwie wysepki niebieskiego światła w życzliwym mroku oddalonego od zgiełku, mniejszego pomieszczenia. I dwa nakrycia na stole - kawalerski posiłek. Butelka wina z etykietką własnej roboty. W nazwie tylko jedno słowo, wpisane z dziecinną uwagą kopiowym ołówkiem. Do tego pikantne szaszłyki, pół na pół mięsa i ostrej papryki - a oprócz papryki sporo innych przypraw, wyciskających łzy z oczu. Hadley kiwnął lekko głową barmance, rozpiął zziębniętymi palcami guziki płaszcza i kilkoma długimi krokami przeszedł do mniejszej salki, gdzie też usiadł przy niebieskim świetle, z czułością wciągając w nozdrza zapach pieczonego mięsa.
Powrót do góry Go down
Nolan Troy
Nolan Troy
Wiek : 18 lat
Zawód : reżyser

Harbour Cafe Empty
PisanieTemat: Re: Harbour Cafe   Harbour Cafe EmptyWto Maj 28, 2013 8:15 pm

Coś, gdzieś, niebyt?


Pokonywał odległość dzielącą go od kawiarni lekkim truchtem - bo tak się składa, że nawet artystyczna dusza Nolana nie potrafi dostrzec niczego cudownego w panującym wokół pogodowym rozgardiaszu. Chłopak, by nie rzec... mężczyzna, owinął się szczelniej szalikiem, przeskakując z gracją łani nad kolejną kałużą, po czym wydał z siebie coś na wzór spazmatycznego jęku. Pieprzony Hadley obrał za miejsce spotkania położoną najbliżej rzeki knajpę w całym Kapitolu. Od wodnej toni ciągnęło zimnem, wilgocią i mieszanką zapachów, które najłatwiej określić jako "mało subtelne". A mimo to nie wypadało wykręcać się od schadzki z Catonem. Bo Nolan swoje słyszał. Właściwie to każdy słyszał - o byłym trybucie, który wykręcił się śmierci a teraz zbijał kokosy na... właśnie. Na czym? Jedna plotka rodziła drugą, druga następną, jeszcze mniej prawdopodobną niż dwie poprzednie. Troy po raz pierwszy usłyszał o żywym Hadley'u podczas szkolenia w studiu Vandevier'a. Podobno chłopak, opowiedział kursantom któryś z dobrze poinformowanych scenarzystów, był przedtem "kaskaderem", służył w elitarnej jednostce Trzynastki, która pod koniec rebelii zdobyła pałac prezydencki, którego całą gwardię rozwaliła granatami. To odłamek jednego z rzuconych wówczas granatów, upierał się scenarzysta, gdy wątpiono w prawdziwość jego enuncjacji, przyprawił Catona o widoczne kalectwo. Cóż, jedni wierzyli, inni nie, a legenda, wzbogacana plotką o smakowite detale, trwała - sam Nolan wiedział, że Hadley nie mógł brać udziału w ataku na pałac prezydencki. Bo nie było go w Kapitolu. Jednak wieść przetrwała do dnia, w którym została podważona przez inną, podobnie legendarną. Nową plotkę rozpuścili, o dziwo, nie rebelianci, lecz Kapitolińczycy z 12. dywizji armii. Cato miał już wtedy za sobą chrzest bojowy. I rozeszło się, że Hadley był w Siódemce na długo, długo przed wybuchem, w którym rzekomo zginął. Że z dziewięcioma tylko towarzyszami zdołał wyrwać się i zbiec w las, unikając okropnego losu trzystu trzydzieściorga dwojga rebelianckich doradców wojskowych i specjalistów, oficerów i cywili, których podczas trwającej dziesięć dni masakry Kapitolińczycy linczowali, a ludzie Dantego torturowali na śmierć. Z uciekinierów przeżyło czterech, opowiadali więźniowie, w tym Hadley, trwale okaleczony skutkiem odmrożeń (występujących jakoby w lipcu). I tak to było, tak niosła się wieść - do tej pory nikt nie zdołał wytłumaczyć jednak samego fenomenu przetrwania Catona.
Tak czy inaczej - Troy dotarł na miejsce spotkania, zmarznięty i mokry, z ciemnymi włosami przylepionymi do bladego czoła i mocno zaczerwienionym od mrozu nosem. Wszedł do Cafe Harbour, rozejrzał się po niewielkim tłumie pogrążonych w konspiracyjnej rozmowie rebeliantów, po czym powolutku ruszył w stronę mniejszej sali, gdzie też zwykle odnaleźć można było Hadley'a. Taka była zasada: nie ważne, czy wielki klub w centrum miasta, czy maciupka knajpka na obrzeżach dzielnicy - mała sala to sala Catona. Żeby przekroczyć jej próg, trzeba mieć uprawnienia.
Nolan miał.
- Jak miło, że poczekałeś. - Troy uśmiechnął się szeroko na widok parujących szaszłyków i jeszcze szerzej - na widok butelki wina. Wykonał ręką kilka szybkich ruchów, odwijając z szyi szalik, po czym klapnął ciężko na wygodne krzesło naprzeciwko Cato. - Dziwne rzeczy dzieją się tam u was. - zaczął spokojnie, ściągając z pleców płaszcz i przewieszając go przez oparcie krzesła. Nolan, zapewne gdyby mógł, poprowadziłby z Catonem towarzyską pogawędkę, jednak gonił go czas. Nawet Chan nie wiedziała, że po pracy pójdzie spotkać się z Hadley'em. Troy oczywiście robił to dla zdrowia psychicznego własnej żony - zapewne na wieść o tym, że jej własny i osobisty mąż urządza jakieś potajemne narady z Cato, w najlepszym wypadku dorobiłaby się wrzodów żołądka. W tym gorszym - po prostu zaczęłaby ich śledzić.
- Wywiad Coin ją tropi, wywiad Joffery'ego ją tropi, wywiad nielicznych Kapitolińczyków też ją tropi. A dlaczego, jeśli łaska, prężny i cichy jak szept wywiad Catona Hadleya nie tropi? - brwi Nolana podjechały nieznacznie do góry, gdy złapał za patyczek szaszłyka i przysunął go do ust. Pomagał blondynowi tylko dlatego, że odczuwał coś na wzór trybuciej solidarności. Poza tym, mógł pomagać... i grzechem byłoby nie wykorzystać takiej okazji.
Powrót do góry Go down
Cato Hadley
Cato Hadley
Wiek : 18 lat
Zawód : powiedzieli, że mogę być kim zechcę... więc zostałem wikingiem.

Harbour Cafe Empty
PisanieTemat: Re: Harbour Cafe   Harbour Cafe EmptyWto Maj 28, 2013 9:06 pm

Jeżeli szmatę do podłogi zanurzymy w wiadrze pełnym wody i wyciągniemy bez wyżymania, to pocieknie woda. Strumieniami. Tak właśnie lało się z Catona: jak ze szmaty do podłogi. W wąskim przejściu na podłodze, w salce, na twardej i zimnej wyślizganej podłodze - wszędzie ściekająca woda. Do tej pory, spływała z niego, lecz równocześnie ubranie Hadleya wciąż mokło, wsączając w siebie kolejne kilogramy wody. Teraz ta już tylko spływała na podłogę, już nie lała się jak z cebra na głowę i ramiona. Zimna para otuliła Catona jak całun. Powoli zaczął się rozgrzewać... chociaż rozgrzewać to nieodpowiednie słowo. Na zewnątrz skostniał do szpiku kości, a teraz przechodził ze stanu przemarznięcia aż do utraty czucia, w bardziej bezpieczny, ale dużo bardziej dokuczliwy stan przemarznięcia odczuwanego. Zaczął czuć swoją przemoczoną, godną pożałowania fizyczność. Skurcz szczęki nagle ustąpił, i równie nagle powróciło szczękanie zębami. Nie zwracał jednak uwagi na te drobne niedogodności. Zbyt długo maszerował, był za bardzo zmęczony. Naradę z Nolanem przyjął jak dawno oczekiwany wypoczynek. Marzył o tym, by gdzieś przycupnąć i trochę odsapnąć. Od dawna męczyło go pragnienie, tęsknił za suchą koszulą i parą świeżych skarpetek, pragnął gorącej wody, mydła i brzytwy. Głód ściskał mu trzewia. A nade wszystko - chciało mu się spać. Dopiero wejście Troya, równie nieszczęśliwego i mokrego, co Cato, wyrwało Hadley'a z objęć Morfeusza. Kiwnął lekko głową Noli na przywitanie, po czym z niejaką fascynacją zaczął obserwować płynność ruchów chłopaka, gdy odwiązywał szalik z szyi - zupełnie jakby robił to codziennie przez całe swoje życie.
- Miło? - powtórzył jak echo Cato, uśmiechając się w końcu lekko. - Zaraz przestanie być... miło. - sięgnął po butelkę z winem, rozlał jasnoczerwony trunek do obu kieliszków - po czym ujął nóżkę naczynia stojącego bliżej, unosząc je w górę w geście toastu.
- Nola, dziwne to mało powiedziane. - przyznał niechętnie, upijając łyk alkoholu. Był cierpki w smaku, wytrawny - i co najważniejsze, miał pierdolnięcie. Cato poczuł coś na wyraz ulgi, słysząc, że Coin ciągle tropi tą, której blondyn tak zaciekle szuka. Co oznacza, że jeszcze nie jest... za późno. - Moi ludzie dostali tydzień na odnalezienie jej. Tydzień na zatrzymanie. Tydzień na dostarczenie. Za trzy tygodnie Etaine ma być w Kapitolu. Inaczej wszyscy będą skończeni. Może wydarzy się cud i sama się tu zjawi, wówczas byliby uratowani. A teraz... - Hadley obrócił w palcach smukłe naczynie, wbijając czujne spojrzenie w Nolana. Ostrzegał, że nie będzie miło. - Uruchamiaj swoich ludzi. Codziennie chcę mieć na biurku szczegółowy raport, ona przecież nie może ukrywać się w nieskończoność. - po jego ustach przebiegł brzydki grymas, zupełnie, jakby samo wspominanie o Etaine sprawiało mu jakiś ukryty, irracjonalny ból. Uniósł kieliszek z winem do ust i zaledwie trzema łykami opróżnił go do końca, już po chwili dolewając sobie alkoholu. - Zresztą, ciekawi mnie jedno... czym wy się tak właściwie zajmujecie w tym waszym studiu? Nie wydaje Ci się, że... - straszne słowo „sabotaż” jeszcze nie padło, ale już, już jest na końcu języka. Zaraz padnie. Jak gilotyna na kark skazańca. Chyba, że...
- Tak sobie myślę... jestem dla nich za dobry. - zgrabna zmiana tematu w wykonaniu Hadleya? Przez ostatnie miesiące doszedł w tym do perfekcji. - Dałem zwiadowcom aż trzy tygodnie na uratowanie własnej skóry. A właściwie na co mi ich skóra, Troy? Nawet nie wyobrażasz sobie, jak wielu chce ruszyć do dystryktów, nawet jeśli ich celem jest odnalezienie kogoś, kto posiada bliżej nieokreślone, ale istotne dla mnie... informacje. Ludzi bardzo łatwo zastąpić innymi. - a sam wiem o tym najlepiej, przemknęło mu przez myśl z dziwną goryczą, gdy wgryzał się w soczystą wołowinę. Nie chciał w to plątać Nolana - ale musiał. Media to jedna z niewielu władz, które mają rzeczywiste przebicie poza Kapitolem... nawet jeśli Coin nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. - Postaraj się wyjść z tego cało. - dodał po chwili milczenia, której potrzebował na przełknięcie mięsa. - Możesz liczyć tylko na siebie... albo na cud. A pamiętaj, co zwykłem mówić ostatnio. - przesunął palcami po idealnie przeźroczystym, ładnym szkle kieliszka. - Cudów nie ma.
Powrót do góry Go down
Nolan Troy
Nolan Troy
Wiek : 18 lat
Zawód : reżyser

Harbour Cafe Empty
PisanieTemat: Re: Harbour Cafe   Harbour Cafe EmptyWto Maj 28, 2013 9:47 pm

Była mowa o Catonie, czas na Nolana - który profesję ma ciekawą i rzadką: kat-filmowiec. Katów w Panem jak psów. Podobnie filmowców. Ale katów-filmowców jest ledwie garstka. Są to zawody w pewnym sensie pokrewne. Zdarza się niemało katów o filmowych zamiłowaniach, podobnie jak filmowców tęskniących do zawodu kata. A jednak wcale nie jest łatwo znaleźć specjalistę, który w równym stopniu łączyłby w sobie cechy zdolnego kata-nowatora i utalentowanego filmowca. Dlatego każdy kat-filmowiec jest osobą powszechnie cenioną. Ich pracę opłaca się szczodrze, okazując przy tym szacunek i oddając honory.
W wąskich kręgach, ma się rozumieć.
Jest oczywiste, że nikt nigdy nie nazwie go katem-filmowcem. Oficjalna nazwa jego funkcji brzmi: wykonawca. Ściślejsza oficjalna: reżyser Igrzysk. A pełna oficjalna nazwa to: wykonawca wyroków, filmowiec, reżyser Igrzysk. Właśnie tak, z przecinkiem. A dla przyjaciół zwyczajnie - Nolan, hołdujący zasadzie: trzeba żyć tak, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Jak w czapce niewidce. Troy tak właśnie przeżył swoje życie. Zdarzało się, oczywiście, że czasem ktoś na niego spojrzał. Ale prawdę mówiąc, spoglądał nie na niego, lecz przez niego, w ogóle go nie dostrzegając. Wszyscy jego kumple i przyjaciele, z którymi żył w Siódemce, już dawno skończyli pod murem. A Noli jakoś nikt nie zauważył. Dodatkowo strzeże przed światem swej najskrytszej tajemnicy: że w chwili ataku Pałac Sprawiedliwości był w środku. Nigdy nikomu się nie przyznał, nawet Chan. Wiedział, że za to przyjdzie mu kiedyś słono zapłacić. Jego co bardziej rozmowni towarzysze i kumple znikali jeden po drugim. Tymczasem obraz tamtej historycznej nocy wciąż ulegał kolejnym retuszom, z każdym rokiem zyskiwał na heroizmie. Tak więc, żeby uczestnicy tamtej sprawy nie przeszkadzali kolejnym pokoleniom właściwie interpretować bohaterską przeszłość prezydent Coin, protagoniści tych historycznych wydarzeń zostali usunięci. Pojedynczo. Bez hałasu. Tak jak trzeba. Im mniej jest żywych świadków, tym więcej historycznej swobody. A Nolan uśmiecha się i milczy. Kto nie umiał zachować milczenia, kto się chełpił grabieniem Pałacu Sprawiedliwości - tego już dawno robaki zjadły. A Troy żyje w najlepsze. Troy, który wysunął właśnie z kieszeni kartkę wspaniałego papieru. Szeleści jak banknot. Prześwituje. W prawym górnym rogu hasło: GRAVIORA MANENT. Pod spodem długa lista wybrańców, których Nolan uznał za godnych, by weszli w skład kolejnej grupy poszukiwawczej tej... Etaine.
- Dobra, wiem, co masz na myśli: tylko żebyś, kurwa, nie spierdolił. - Nolan zamachnął się lewą ręką. Kieliszek potoczył się po stole, przez moment zawisł na brzegu i spadł. Sądząc po dźwięku rozbił się w drobny mak. Ciekawe, pusty czy z zawartością? Troy skierował wzrok na podłogę. Po chwili usłyszał głos wewnętrzny: pełny. Prawą ręką obmacał stół przed sobą w poszukiwaniu drugiego kieliszka, w który mógłby nalać wino. Dłoń trafiła w pustkę. Nie ma drugiego pod ręką... Przemknęło przez myśl: można i z gwinta... Ale skrzywił się z obrzydzeniem: nie taki jest Nolan Troy, żeby z gwinta obalać! I w ogóle! Jeszcze zobaczymy! Zobaczymy, kto kogo! Szarpnął cisnący kołnierzyk.
- Nie wyciągaj pochopnych wniosków. - mruknął głucho, słysząc ton Hadleya. Sabotaż? To, że Nolan nie opowiedział się po żadnej ze stron, nie oznacza... prowadzenia sabotażu. Dla kogokolwiek. - Cato, znajdziemy ją. A znajdując ją... natkniemy się na Ernine. - po ustach Troya przebiegł delikatny uśmiech, kiedy na wspomnienie o siostrze ujrzał w oczach Hadleya coś więcej niż dzikie niezadowolenie. Nolan tylko w pewnym stopniu został wtajemniczony w plany Catona - stopień ten dotyczył odnalezienie kobiety, która prawdopodobnie posiada informacje na temat pobytu jego siostry. Prawdopodobnie to bardzo niepewne słowo... ale pozostawia cień nadziei.
- Idziesz na ślub Michaela i Reiven? - zmienił nagle temat, czując, jak w gardle narasta mu olbrzymia kula. Cudów nie ma... - Jeśli tak, to zbieraj się. Wskoczymy na chwilę do mnie, przebiorę się i pojedziemy. - Nolan dźwignął się niechętnie z krzesła, pozostawiając na talerzu na wpół zjedzony szaszłyk - i rozbity kieliszek na podłodze.
- Rozerwiesz się trochę. I zobaczysz, jak duża jest Chan przed porodem. - dodał z rozbawieniem, dopiero teraz dostrzegając długie cienie pod oczami Catona i dziwnie zacięty wyraz twarzy. Nie czekając na reakcję, która pomimo marnego stanu i tak byłaby gwałtowna, owinął szalikiem szyję, uśmiechając się lekko i ruszając w stronę wyjścia - był prawie pewien, że Hadley pójdzie za nim.

/ zt
Powrót do góry Go down
Cato Hadley
Cato Hadley
Wiek : 18 lat
Zawód : powiedzieli, że mogę być kim zechcę... więc zostałem wikingiem.

Harbour Cafe Empty
PisanieTemat: Re: Harbour Cafe   Harbour Cafe EmptyWto Maj 28, 2013 10:36 pm

Cato Hadley, były żołnierz sił Trzynastego Dystryktu, właściciel dochodowego przybytku "Słodki Puff" - uchylił prawe oko, jęknął i ponownie je zamknął.
Pierwsze i jedyne życzenie: natychmiast umrzeć.
Boli go dosłownie wszystko: głowa, ręce, nogi. Piecze język, głównie od kwaśnego wina. A w ustach... lepiej nie wspominać. Trzewia rozszarpują mu tysiące pił i toporów. Wywraca go na drugą stronę. Gdyby jakiś lekarz był w stanie sobie wyobrazić, co dzieje się we wnętrzu Hadleya, bez wahania postawiłby diagnozę: ostre zapalenie trzewi. Słysząc słowa Nolana, spróbował unieść głowę, lecz poczuł przypływ mdłości tak gwałtowny, że serce na moment odmówiło posłuszeństwa i ponownie runął w otchłań wirującej, skrzącej się magmy. Przez parę chwil siedział jedynie, gapiąc się we własne dłonie, zaciśnięte kurczowo na kieliszku wina. Spokój wracał powoli, stopniowo...
Przypomniał sobie, jak poprzedniego wieczoru opuścił mieszkanie, żeby skontrolować warty na murze odgradzającym dzielnicę rebeliantów od KOLCa i przy okazji rozprostować kości. Sprawdził wartowników i okolicę. Wszędzie spokój, stoją obok siebie puste składy osobowe z ostatniego transportu żywności. Wtedy mignęła mu przed oczami ona... właśnie ta, o której marzył - niewysoka, szczupła, z burzą złotych w świetle lamp włosów. Uśmiechnęła się olśniewająco. A potem z kocią zwinnością przeszła przez niewielką furtkę pomiędzy dwoma ogrodami i zniknęła. Jasne, że mu się przywidziało - ale nawet takie przywidzenie... tak realne... a co jeśli była w Kapitolu? Ciągle powtarzała: pod latarnią zawsze najciemniej...
Cato postanowił na razie nie otwierać oczu, tylko stopniowo zerkać przez zmrużone powieki. Z pomarańczowych oparów nadpłynęła jakaś twarz i równie szybko odpłynęła. Nie wiadomo dlaczego Hadley uznał, że ma przed sobą Joffa. Sam nie wiedział, dlaczego akurat jego. Tak po prostu uznał, i tyle. Chyba najbardziej z powodu garnituru, z którym Gene wszystkim nierozerwalnie się kojarzył.
- Lepiej bym tego nie ujął. - powiedział w końcu, wynurzając się z pomarańczowej toni. Spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na Nolana, kiwnął lekko głową, po czym powoli, z mozolnością starca - dokończył piekącego szaszłyka, który jednak zdołał już wystygnąć. Czy wy w ogóle wiecie, co to jest prawdziwy szaszłyk? Podkreślam: prawdziwy. Nawet nie próbuję go tu opisywać. Wiem, że talentu by nie wystarczyło. Znaczy - literackiego talentu. Ale dajmy spokój z walorami szaszłyka. Ważniejsze jest coś innego: czy wygłodzony Cato zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien się nasycać?
Otóż, zdawał sobie sprawę.
Pomimo to...
- Straciłem nadzieję. - przyznał cicho, jakby do siebie. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że wypowiedział te słowa na głos i z niejakim zaskoczeniem zerknął na Troya. - Zresztą, zapomnij. - przywołał na usta coś, co zapewne miało być uśmiechem, a w efekcie okazało się tylko dziwnym grymasem. Po raz kolejny nakazał sobie: „Nie spać!” i otarł usta serwetką, rozsiadając się nonszalancko na krześle. Dopiero, kiedy Nolan podał mu kartkę, w niebieskich oczach zalśniła jakaś niezdrowa ekscytacja - tym razem uśmiechnął się szczerze na widok delikatnie wygrawerowanego napisu "najgorsze przed nami" w prawym, górnym rogu papieru. Niezłą dewizę przybrali, trzeba przyznać...
- Nie mogę pójść. - stwierdził krótko, wczytując się zachłannie w kolejne nazwiska. Same robaki, nieszczególnie ważni ludzie - ale z niepowtarzalnym zmysłem do tropienia. Zgiął arkusz na pół, wsuwając go do kieszeni po czym... zdał sobie sprawę z tego, że pójść musi. Bo właśnie na tym ślubie zastanie Joffa. Rzucił na blat stolika banknot o nominale dość mocno przekraczającym równowartość kolacji, po czym ruszył za Nolanem, po drodze zarzucając na plecy przemoczony płaszcz.

/zt
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Harbour Cafe Empty
PisanieTemat: Re: Harbour Cafe   Harbour Cafe Empty

Powrót do góry Go down
 

Harbour Cafe

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Cornucopia Café
» Cornucopia Café

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje-