IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Zrównane z ziemią osiedle - Page 2

 

 Zrównane z ziemią osiedle

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3  Next
AutorWiadomość
the prophet
Ashe Cradlewood
Ashe Cradlewood
https://panem.forumpl.net/t1888-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t267-ashe
https://panem.forumpl.net/t1278-ashe-cradlewood
https://panem.forumpl.net/t718-the-ashes-of-memories
https://panem.forumpl.net/t3226-ashe-cradlewood
Wiek : 21
Przy sobie : czarna, skórzana torba, a w niej: fałszywy dowód tożsamości, mapa podziemnych tuneli, wytrych, medalik z kapsułką cyjanku, nóż ceramiczny, zapalniczka, paczka papierosów, leki przeciwbólowe, latarka z wytrzymałą baterią
Obrażenia : złamane serce

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyPią Maj 03, 2013 12:53 am

First topic message reminder :



Jedno z miejsc na Ziemiach Niczyich, które w trakcie rebelii ucierpiało najbardziej. Dosłownie zrównane z ziemią przez bomby zapalające zrzucone z poduszkowców Trzynastego Dystryktu, jednym bokiem przylega bezpośrednio do granicy z obecnym Kapitolem. Żaden budynek nie ostał się tu w całości - z ziemi wystają jedynie niskie mury, pojedyncze ściany, odkryte piwnice.


Ostatnio zmieniony przez Ashe Cradlewood dnia Wto Lis 04, 2014 3:25 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
Leah Bennett
Leah Bennett
https://panem.forumpl.net/t1561-leah-bennett
https://panem.forumpl.net/t1563-leah
https://panem.forumpl.net/t1562-leah-bennett
Wiek : 18
Zawód : szukam

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyPią Lut 28, 2014 8:19 pm

Udawajmy, że wcale nie odpisuję na post z miesięcznym opóźnieniem. ;___;

Jest coś niepokojącego w zapadającym zmroku. Coś tajemniczego, nieuniknionego i trudnego do opisania, co czyni ten krótki okres między półmrokiem, a całkowitą ciemnością, gorszym od tej drugiej. Obserwowanie, jak słońce chowa się na wyszczerbionymi zębami zniszczonych czasem i rebelią budynków, zawsze wprawiało mnie w jakiś nerwowy stan. Patrzyłam na coraz dłuższe cienie, coraz ciemniejsze nisze, i czułam na skórze coraz chłodniejsze powietrze, i wiedziałam, ze nie mogę zrobić absolutnie nic, żeby zatrzymać ten proces. Noc miała nadejść tak czy inaczej, nieuchronnie i nieubłagalnie, przynosząc ze sobą strach i zapowiedź kolejnej walki o przetrwanie; i nieważne, jak bardzo byśmy tego nie chcieli, pozostawała niewzruszona na nasze prośby.
Tak samo jak niewzruszone były wojska Trzynastki, kiedy wyganiały Kapitolińczyków z ich domów. Tak samo, jak żadne z nas nie potrafi zatrzymać postępującego mroku, tak samo nie potrafiliśmy złapać w locie rozsypujących się cegieł, zatrzymać kul, zanim przebiły delikatną warstwę skóry i mięśni.
Może nie miałam prawa o tym opowiadać, nawet w myślach. Może odebrał mi je fakt, że owe wydarzenia nie dotknęły mnie osobiście, że byłam tylko biernym obserwatorem; a może właśnie to ja miałam najjaśniejszy i najbardziej całościowy obraz sytuacji? Stojąc pośrodku i na dobrą sprawę nie należąc do żadnej ze stron?
Zerknęłam z ukosa na idącą obok mnie Cypriane. Długie cienie budynków padały i na nią, sprawiając, że lekkie cienie pod oczami wydawały się dużo większe niż w rzeczywistości, podkreślając ten rodzaj zmęczenia, którego nie dało się odegnać nawet dobrze przespaną nocą. Może była jedną z tych dobrych, którzy po prostu zostali rzuceni w niedobre czasy; tak jak żołnierze, którzy co prawda szli jedną falą razem z innymi, ale gdy nikt nie widział, podawali zmarzniętej, kapitolińskiej dziewczynce dodatkową kurtkę, albo wsuwali w dłonie zrozpaczonej kobiety kilka banknotów. Może należała do nielicznej garstki tych, którzy potrafili myśleć poza schematami.
A może nie. Może była to tylko moja wyobraźnia.
Podskoczyłam nerwowo, kiedy moje uszy wyłapały kilka uderzeń o ziemię kopniętego przez nią kamyczka. Wraz z zapadnięciem zmroku, odruchowo zaczęłam poruszać się na palcach, starając się robić jak najmniej hałasu i jednocześnie wyostrzając własny słuch. Nie spodziewałam się ataku - większość mieszkańców Ziem Niczyich poruszała się raczej samotnie, na pewno nie ryzykowałaby więc konfrontacji z nami dwiema - ale wypracowane nawyki okazały się zbyt trudne do wykorzenienia. Istniało jeszcze niebezpieczeństwo napotkania Strażników Pokoju, ale ich zazwyczaj było słychać z dosyć dużej odległości. A przynajmniej takiej, która pozwalała na bezproblemowe znalezienie kryjówki.
Pokiwałam bezgłośnie głową, zastanawiając się nad słowami Cypriane. Tak jak myślałam, miała na głowie więcej, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Co dokładnie - mogłam się tylko domyślać, chociaż zapewne i tak nie znałam życia na tyle, żeby udało mi się zgadnąć. Zresztą - czy to było takie ważne? Była dla mnie tylko anonimowym cieniem, który za kilka zakrętów zniknie i którego najprawdopodobniej nigdy już nie zobaczę.
Westchnęłam cicho. Choćbym chciała, nie byłam w stanie jej odpowiedzieć. Gdybym potrafiła, powiedziałabym, że na pewno wszystko się poukłada - i choć może wyda się Wam to naiwne, naprawdę w to wierzyłam - ale mimo usilnych prób, nie umiałam znaleźć sposobu na przekazanie jej tego bez słów. Zamiast tego po prostu posłałam w jej stronę pokrzepiający uśmiech, mając nadzieję, że uda jej się go dostrzec w coraz gęstszej ciemności.
Przystanęłam, gdy dotarłyśmy do końca zniszczonych zabudowań. Nie była to jeszcze Dzielnica Rebeliantów - pierwsze światła sygnalizujące jej istnienie migotały kilkaset metrów przed nami - ale miejsce, w którym się znalazłyśmy, stanowiło najbardziej wysunięty teren, na który miałam odwagę się zapuścić. To tutaj ostatni fragment rozsypującego się ogrodzenia jakiegoś domu urywał się nagle, zamieniając się w szeroki pas otwartego terenu, na którym kiedyś istniał park, oddzielający dwa sąsiednie osiedla. Obecnie było tu tylko trochę kamieni, uschniętej trawy i połamanych krzaczków, które nie mogły dać schronienia nawet komuś tak drobnemu jak ja.
Jeszcze raz delikatnie dotknęłam ramienia Cypriane, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę, po czym wskazałam ręką w stronę świateł. Droga była jedna i nie było możliwości, żeby zabłądziła gdzieś w międzyczasie.
Powrót do góry Go down
the civilian
Cypriane Sean
Cypriane Sean
https://panem.forumpl.net/t188-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t272-cypriane
https://panem.forumpl.net/t1316-cypriane-sean
https://panem.forumpl.net/t573-cypri
Wiek : 18
Zawód : sprzedaję w Sunflower
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, dowód tożsamości
Znaki szczególne : zaawansowane sieroctwo
Obrażenia : częste bóle brzucha

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyNie Mar 02, 2014 5:23 pm

Zastanawiam się, co by było, gdyby przyszłość, jaką snułam przed kilkoma miesiącami w Dystrykcie Trzynastym, skręciła w pewnym momencie nie ku Czwórce, a w stronę Kapitolu. Gdyby tęsknota za ponownym zobaczeniem morza okazała się słabsza niż znacznie bardziej racjonalna chęć znalezienia jakiegokolwiek początku zagubionego w pierwszych tygodniach po wojnie. Może jeśli nie leżałabym wówczas w szpitalu, ogłupiona środkami przeciwbólowymi i panicznym lękiem, że nie został mi już nikt ani nic, do czego mogłabym wrócić, przeniosłabym się do stolicy i próbowała wierzyć, że w Dystrykcie Czwartym nigdy nie mieszkała żadna Cypriane. Że tym razem nie rozpoczynam nowego rozdziału, a nową książkę, w której wszystko, co mnie do tej pory spotkało, po prostu nie istnieje.
Jednak o ile tak wyobrażam sobie inną przyszłość, o tyle nigdy nie mogłaby ona stać się rzeczywistością. Przeszłość zawsze znalazłaby szczelinę, której ja nie zdołałam dojrzeć, i wkradłaby się do mojego życia, grzebiąc nieudolne marzenia o nowym początku. Kapitol, znienawidzone przeze mnie miejsce, cmentarz nadziei, wspomnień, wszystkiego co przepadło, nigdy nie mógłby stać się moim domem, podobnie jak teraz nim nie jest, gdy każdy spędzony w nim dzień staram się zagłuszyć na wszelkie sposoby. Nie mogę patrzeć Dzielnicę Rebeliantów, wiedząc, że jeśli uważnie przyjrzę się poszczególnym budynkom, zobaczę w ich ścianach wgłębienia po kulach. Nawet sami mieszkający w niegdysiejszych domach kapitolińczyków ludzie zdają się tu nie pasować, jakby na ich pozornie spokojnych twarzach malowała się jednak czujność, jakby idąc ulicą, wciąż nie byli do końca pewni, czy zmierzają w dobrą stronę.
Lecz teraz jeszcze trudniej będzie mi patrzeć na to wszystko, wiedząc, że Ziemie Niczyje stanowią idealny obraz rzeczywistości, jaką przyniósł rząd Trzynastki, wyczekiwany przez wszystkich nowy początek i marzenia o lepszym jutrze. Poniekąd i ja, i Leah zostałyśmy w ten sposób oszukane i zmuszone do ponownej walki, z tym jednak wyjątkiem, że rudowłosa jest w bez porównania gorszej sytuacji, starając się przeżyć każdy kolejny dzień w tym miejscu. Dotąd chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie żałowałam chwili, w której wsiadłam do pociągu na niemal wymarłym dworcu w Czwórce, by po kilku godzinach znaleźć się w Kapitolu i drżeć na każdą myśl o tym, że być może już nigdy nie będę mogła go opuścić.
Gdy spoglądam w zamyśleniu na Leah, w zapadających ciemnościach udaje mi się dostrzec jej uśmiech, jakby dziewczyna przynajmniej w ten sposób chciała dodać mi otuchy. Znikąd przychodzi mi do głowy, że być może nie słowa są tu kluczem, a zwyczajne zrozumienie, Leah natomiast potrafi zapewne zrozumieć człowieka jak nikt inny. Choć nie mówię już nic, jestem jej w pewien sposób głęboko wdzięczna.
Gdy skręcamy w kolejną wymarłą ulicę, powoli orientuję się, że zniszczone budynki stopniowo zaczynają się przerzedzać, a kilka czy kilkanaście jasnych punktów widniejących w oddali rozprasza mrok, co świadczy o tym, że Dzielnica Rebeliantów nie jest daleko. Po chwili docieramy do ogrodzenia otaczającego jedną z posiadłości, a Leah zatrzymuje się w miejscu, gdzie jest ono zniszczone na tyle, by bez problemu przedostać się na drugą stronę. Wysilając wzrok, zauważam, że dalej ciągnie się tylko płaski teren porośnięty gdzieniegdzie jakimiś krzakami, kiedyś będący być może parkiem. Do dzielnicy jest stąd mimo wszystko kawałek, jednak tak czy inaczej wystarczy zaledwie kilka kroków, by zostawić widok Ziemi Niczyich za sobą.
Leah dotyka lekko mojego ramienia, po czym wskazuje drogę, którą jeszcze jakiś czas temu tak bardzo pragnęłam zobaczyć. Teraz jednak czuję na sercu ciężar, gdy pomyślę, że ponownie będę musiała znaleźć się w Dzielnicy Rebeliantów, gdzie wszystko aż krzyczy to nie twoje miejsce.
- Dziękuję - mówię, odwracając się ku Leah. - Wiem, że wcale nie musiałaś mnie tu zaprowadzić, ale i tak... dziękuję - urywam, nie wiedząc, co jeszcze powiedzieć. Spoglądam ponownie w stronę odległych świateł i nagle do głowy przychodzi mi pewna myśl. - Czy mogę twój długopis i bloczek?
Powrót do góry Go down
Sophie Palin
Sophie Palin
https://panem.forumpl.net/t1717-sophie-palin#21683
https://panem.forumpl.net/t1725-siadzcie-na-sofie
https://panem.forumpl.net/t1724-sophie-palin#21699
https://panem.forumpl.net/t1726-zapiski-nieistniejace#21701
Wiek : 19

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyPon Mar 10, 2014 9:00 pm

Była pewna, że jeśli tylko otworzy usta, by odpowiedzieć, zakrztusi się własnym sercem, które waliło tak, jakby chciało uciec i nigdy już nie wrócić do właścicielki. Dlatego milczała. Milczała, choć to nie było w jej stylu, o nie. Chciałaby im odszczeknąć, chciałaby móc walczyć, chciałaby mieć równe szanse. A tak, to mogła tylko stać i trząść się jak bezbronny szczeniak. Gdy kazali przeszukać jej rzeczy w pierwszym odruchu rzuciła się w stronę jej torby. JEJ, nie ich. Nie mieli prawa, nie mieli...!
Cofnęła się jednak, kątem oka dostrzegając unoszoną trochę wyżej broń. Zacisnęła pełne usta i wbiła paznokcie jeszcze mocniej w dłonie.
Tylko żeby mnie nie zabrali, tylko żeby mnie nie zabrali, tylko żeby mnie... Co?
Wyrwana z gorliwych modlitw do... Do boga, do karmy, do przeznaczenia, fortuny, latającego potwora spaghetti, do czegokolwiek, co mogło ją uratować usłyszała słowa, które były dla niej niczym policzek. Stawić się w KOLCu. Usta rozchyliły się w lekkim niedowierzaniu, a oczy rozszerzyły w strachu. Zaraz jednak Sophie mogła podziwiać plecy strażników. Mogła odetchnąć. Czy aby na pewno?
Dlaczego strażnicy pojawili się tak nagle? I jak tu trafili? Cudem, przypadkiem? Zastanawiała się nad tym uporczywie gapiąc się w miejsce, w którym zniknęła przed chwilą grupa ludzi, a myśląc o jednej osobie. Tej najbliższej... W sensie fizycznym, bo stała obok niej. Stała i mówiła słowa, które Sophie słyszała, lecz odmawiała rozumieć.
To musiało być kłamstwo. To wszystko, ta postawa. Ten pozorny strach o nią, niepokój.
- Zamknij się! - Warknęła agresywnie, odwracając twarz w stronę Sonei. - To wszystko twoja wina, ty kłamliwa suko! - Dwoma krokami znalazła się przy dziewczynie i pchnęła ją z całych sił.
Nie ufaj nikomu. Nawet sobie.
- Od jak dawna się do tego przymierzałaś, hm? Nie byłoby ci łatwiej od razu mnie wydać? - Krzyczała dalej, napierając na Soneę. Wyładowywała na nią całą złość, cały strach, wszystkie negatywne emocje, tłumacząc sobie, że ta cała sytuacja jej winą Hasting. Odwróciła się nagle i zaczęła szybko zbierać swoje rzeczy i upychać je do plecaczka. Mokre włosy związała na szybko na czubku głowy. - Nigdzie nie idę. Nigdzie nie idę... - Mówiła, miotając się po pomieszczeniu. Poszło nie najgorzej, poszło nie najgorzej, ha! Ta dziewczyna chyba pojęcia nie miała, co najgorzej znaczyło. Najgorzej to życie na czyjejś łasce. Najgorzej to trząść portkami ze strachu przed czyimś majestatem. Najgorzej to żyć jak pies wyrzucony na ulicę.
Sophie nie była głupia. Zawartość paczki od Sonei tez zaczęła upychać do plecaka. Mogła gardzić kapusiem, ale nie gardziła dobrami, które mogły uratować jej dupsko.
Powrót do góry Go down
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptySob Mar 15, 2014 1:27 pm

W związku z fabularnym przeskokiem na forum, wątek został przeniesiony do retrospekcji.

Sophie i Soneę zapraszamy do tego tematu, a Leah i Cypri mogą pisać tutaj
Powrót do góry Go down
the civilian
Charles Lowell
Charles Lowell
https://panem.forumpl.net/t307-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t371-charles
https://panem.forumpl.net/t1302-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t562-chaz
Wiek : 31
Zawód : redaktor naczelny CV
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa
Obrażenia : tylko psychiczne

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyPią Kwi 25, 2014 5:38 pm

    | Jakaś kreatywna bilokacja, a co. Drugi tydzień maja?
Pewna dziwna i znana od zalania dziejów prawda głosiła, że każdy człowiek, w tym Charles (!), kiedyś musiał nauczyć się jednego - nie powinno było odpowiadać na wezwania, zaczepki nieznajomych. Jak na złość losowi i przewrotności życia nadal się do niej nie stosował, bo przecież nic mu nie groziło. Istniała możliwość, iż zawiniły tutaj innowacyjne metody wychowawcze, a bardziej same błędy wychowawcze rodziców. Po prostu nie zdawał sobie sprawy, jakie możliwe rezultaty niosły za sobą takie spotkania. Niska świadomość społeczna. Pewnie tak tłumaczyliby sobie to statystyczni ankietowani.
On całą winną w tamtym momencie zrzucił na swój charakter tudzież doświadczenia. Na przypadkowych znajomościach nie wypadał źle, nie omieszkał stwierdzić, że nawet całkiem dobrze. Świetnie. Genialnie. Fenomenalnie.
No może oprócz tego, że niektóre osoby trochę mieszały w jego prowizoryczni e poukładanym życiu. Co jasne, nie wydarzyło się to jednorazowo i porozrzucane elementy w dalszym ciągu próbował złożyć, kolokwialnie rzecz ujmując, do kupy. Z bardzo różnym skutkiem.
Podróż na zniszczone obszary Kapitolu nie zdawała się niczym nad wyraz intrygującym. Nie żeby nie bywał tam wcześniej, jednak ta okolica nie podobała mu się. Przecież stanowiła namacalny dowód tego, że cała rebelia miała bardziej destrukcyjny niżeli naprawiający wpływ na niektóre sprawy. Nie rozumiał, czym dokładnie kierował się, pomagając ludziom niespełna rok temu. Wtedy może posiadało to sens, ale idąc przez Ziemie Niczyje, nie wiedział. Zdawał sobie sprawę, że nawet gdyby tego nie robił, to nie zatrzymałoby ruchu oporu przeciwko Snowowi… ani samej rewolucji. Jak świetnie wiadomo - każda rewolucja przynosi ofiary, zazwyczaj w ludziach.
Szczątki.
Zastawił swój samochód między budynkami, gdzieś pomiędzy kupą gruzu a większą kupą gruzu, w momencie, kiedy na horyzoncie pojawiła się sylwetka mężczyzny. Nie wyglądał na wybitnie spokojnego, a raczej na takiego, który nie wiedział, co zrobić ze sobą… ani co stało się przed momentem. Chodził nerwowo wokół czegoś, czego nie umiał jeszcze zidentyfikować.
Trafił w dobre miejsce.
Krajobraz nie należał do najprzyjemniejszych. Ulice, a coś co nimi było przed wydarzeniami z pamiętnego dnia na arenie, zostały fragmentami dziurawego asfaltu wraz z porozrzucanymi dookoła częściami składowymi aut, budynków, rzeczy osobistych. Bloki w niczym nie przypominały chlubnych drapaczy chmur, najwyższe piętra przestały egzystować jakby skoszone przez niewidzialnego olbrzyma kosiarką, inne wyrwane jak chwasty zostawiły po sobie tylko ogromne doły.
Dość abstrakcyjne, trzeba było przyznać.
Chaz szedł spokojnym krokiem przez zagraconą ulicę przypominającą bardziej plan filmowy, gdzie wszystko zostało skrupulatniej przemyślane przez reżysera i wykonane przez scenografa niżeli rzeczywistość. Swoim spojrzeniem udało mu się wyłapać brudne ubrania, stosy zniszczonych papierów. Dostrzegł także nadpaloną fotografię.
Wizerunek uśmiechniętego chłopca spoglądał na niego z szarej powierzchni. Ubrany był w różowy sweterek, kręcone blond włosy spływały mu na ramiona. Machał do kogoś stojącego zza aparatem… może mamy, która naprawdę go kochała. Charles nigdy go nie widział, więc nie mógł mieć nawet żadnych przypuszczeń co do tego, jak się nazywał, ale zdawał się być pewnie, ze zdjęcie pochodziło przed niedawna.
Sprzed samej rebelii.
A co stało się z tym uśmiechniętym dzieckiem po niej? Czy głodował przez miesiące w KOLCu, zamarzając na śmierć zimą? Tak cienkie okrycia nie gwarantowały dostatecznego ciepła. Czy może walce się budynki zamknęły go w klatce, miażdżąc jego drobne ciało, pochłaniając ostatni oddech? Albo pierwszy atak przetrwał, ale będąc kilkulatkiem, nie uciekł z tego złego miejsca do rodziców, pełnych troski ludzi, uśmiechniętych… tak samo zimnych jak on.
Śmieszne, bo nie dopuścił do siebie żadnej radosnej wizji. Stał tam przez moment zupełnie pewien, że chłopiec zmarł. A to co leżało przed nim, dawało świadectwo krótkiej egzystencji.
Chciał podnieść zdjęcie, obejrzeć dokładniej, jednak, gdyby to zrobił poczułby się jeszcze bardziej odpowiedzialny za jego zgon.
Po niedługim czasie ocknął się z dziwnej wizji i ruszył, nie spoglądając w tył. Nie widział, jak zdjęcie przedstawiające uśmiechniętego chłopcach porwał do tańca wiatr… możliwe, że w romantycznym poszukiwaniu ciepła, domu.
- Panie Odair? - Zmarszczył brwi, spróbował ocenić zaistniałą sytuację.
Jedno auto, które zdecydowanie nie stało na drodze wprost do Kapitolu; jeden mężczyzna, którego znali wszyscy, ulubiony przez tłumy i niezwyciężony, przystrojony syn rybaka, Finnick, aczkolwiek głos w słuchawce telefonu miał lekko spanikowany; jedno, coś bliżej nieokreślonego, co leżało na ziemi na średniej wielkości kupie gruzu, opatulone ciemnym materiałem, nad wyraz przypominającym płaszcz; jedno zniszczone auto z czymś czerwonym na mace.
- Co się stało?
Hm, czyby z jednego spanikowanego mężczyzny zrobiło się nagle dwóch spanikowanych mężczyzn?
Powrót do góry Go down
Finnick Odair
Finnick Odair
Wiek : 25 lat
Zawód : myślę
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyNie Kwi 27, 2014 5:23 pm

Krótką chwilę, zanim pojawił się oczekiwany honorowy gość przyjęcia Charles Lowell, siedział za kierownicą wpatrując się w przestrzeń przed sobą powstrzymując się co chwila czy to przed wybuchnięciem śmiechem, czy to głośnym płaczem, bo jedno i drugie cisnęło mu się na usta. W końcu odetchnął głęboko na moment przytulając czoło do zimnego kierownicy starając się uspokoić drżenie rąk, które pomimo lat doświadczenia nie ustawało. Bok go palił niemiłosiernie, jakby zasklepiano mu rozcięcie gorącem, choć chwilę przed wszystko było w porządku i prawie zapomniał, że przydarzył mu się nieszczęśliwy wypadek. Ale to tylko jedna z tysięcznych ran, które ponosił podczas Rebelii czy na arenie, nic szczególnego, nie dla niego, ale ktoś inny na tym świecie lubił martwić się o rzeczy z pozoru błahe i naturalne, ale chyba miał rację. Lub miała. Powinien był bardziej uważać. Ale to tylko kolejne „powinien” wśród morza błędów i rozczuleń na temat spraw, których nigdy nie naprawi. Świat oczywiście pozostawał idealny, dopóty dopóki Odair takim go kreował, więc mógłby zbagatelizować fakt, że robił auto na człowieku lub człowieka na aucie, gdyby nie dopadły go nerwy i nie uświadomił sobie nagle we wspaniałym przebudzeniu, że oto Naczelny Redaktor Capitol’s Voice jest już w drodze. I ta świadomość najbardziej go przybijała, bo oprócz tego, że nie miał najmniejszej ochoty wstawać, robić porządku czy nawet siedzieć w fotelu, bo właściwie najchętniej znajdowałby się teraz nigdzie, czyli wspaniałym i bezproblemowym niebycie, dochodził fakt zbliżającego się nieuchronnie egzekutora, który w swej wspaniałości miał go za moment ujrzeć, a następnie pofrunąć na tych swych sługalskich skrzydełkach do Coin i wydać.
To naturalny schemat działania, coś co widywał już często, czasem nawet na własnej skórze. A kolejnej osoby nie chciał mieć na sumieniu. Zresztą co jeden trup to nie dwa. Chociaż co dwa trupy to nie więzienie. Ale na ten temat można byłoby wyciągnąć wiele wniosków, tych bardziej przychylnych młodemu trumfatorowi i tych przeciwko niemu, ale jedno jest pewnie i nienawracane – Finnick Odair, ten wspaniały i znany dawny kochanek Kapitolinskich dziewek znajdował się w śmierdzącym proporcjonalnie do jego sławy bagnie, więc można założyć, że jeśli będzie sprzyjać mu szczęście, może przetrwa kolejny wieczór.
To dziwne, ale w sytuacji tak krytycznej nie zastanowił się nad Annie, nie pomyślał o Sabriel, na której spotkanie przecież zmierzał, nie przejął się swoim własnym ślubem, do którego miało przecież nie dojść. To wszystko było teraz nieistotne, bo cały swój zbolały i roztrzaskany umysł skupiał na postaci leżącej przed autem. Udało mu się wyjść z auta, choć nogi się pod nim uginały, jakby stracił litry krwi, w głowie kołatało, słyszał bicie własnego serca, choć już się uspokoił i wcale nie denerwował, bo przecież pogodził się z zatrważającym stanem rzeczy. To nic nadzwyczajnego, w Panem codziennie ktoś umiera, któregoś dnia to będzie musiał być on. Szkoda tylko tych wszystkich ludzi, szkoda, którzy mieli to nieszczęście, aby tracić czas na spotkania z kryminalistą. Należy im się wręcz odszkodowanie, tylko znów pozostaje dylemat, który tego dnia dopadać go będzie jeszcze wielokrotnie, bo jednoczesna ochota na śmiech oraz na płacz nie rozwiązują sprawy. Choć jakby próbował się zaśmiać, to zapewne zabrzmiałoby to równie żałośnie co szloch lub naprzemienne z nim czkanie. Końcem końców przykrył postać tapicerką, którą udało mu się zedrzeć z tylnego siedzenia auta. Trochę szkoda, ale w tej pięknej chwili wszystko wydawało mu się bez znaczenia, zwłaszcza jeśli chciał napawać się jej smakiem, więc w ten sposób można dojść do wniosku, że jednak ma ważniejsze sprawy do przemyślania, niż narzuta na siedzenia w aucie, nawet jeśli byłaby ze złota. Z niego tratwy nie zbudujesz i z Panem nie uciekniesz, a szkoda, prawda?
Nawet nie miał okazji przyjrzeć się twarzy, nie obawiał się, że zna ofiarę własnej głupoty, ale to przytłaczające – często śnią mu się twarze trybutów. Kolejny przykry aspekt z jego życia, więc chyba naturalną koleją rzeczy jest, że do szeregu martwych ale nadal żywych w jego umyśle umarlaków wolałby nie dopuszczać kolejnego lica, które miałby zaszczyt wspominać. Wystarczył mu obraz krwi rozpryskanej na masce, który najprawdopodobniej zapamięta jeszcze na długo. I przybysz, którego dostrzegł także, niewątpliwie wywiad z triumfatorem Igrzysk zrobi na nim wrażenie.
-Panie Lowell – skinął w jego kierunku uprzejmie, uśmiechnął się i znów naszła go ochota, aby się zaśmiać, rozpłakać i do całego przedstawienia schować we wnętrzu auta. Pozostał jedynie na swoim stanowisku, przyglądał się redaktorowi uważnie, jakby na coś czekał, ale w istocie zastanawiał się, co mógłby powiedzieć – Chyba powinienem pogratulować Panu awansu, prezent z tej okazji leży pod płachtą - odepchnął się od auta w stronę blondwłosego mężczyzny - Tylko proszę nie krzyczeć z radości.
Powrót do góry Go down
the civilian
Charles Lowell
Charles Lowell
https://panem.forumpl.net/t307-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t371-charles
https://panem.forumpl.net/t1302-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t562-chaz
Wiek : 31
Zawód : redaktor naczelny CV
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa
Obrażenia : tylko psychiczne

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyPią Maj 02, 2014 1:29 am

Ile czasu mijało, aby mózg mógł prawidłowo zarejestrować i następnie przetworzył proste informacje? Trzydzieści sekund, minuta, półtorej… czy może dwie, równo po sześćdziesiąt sekund w każdej? Pewnie, że nie aż tyle. Wystarczały ułamki ulotnych sekund aż nadto przypominających woń kwiatów poruszanych przez letni wiatr w ulubionym parku niedaleko miejsca, gdzie sprzedawano wybitnie dobą kawę. Czasu tyle, alby można było to poczuć wystarczająco, a rejestrując jedynie za pomocą malutkiego rąbka zmysłów.
W tym wypadku cały proces nie trwał dłużej. Co prawda, sytuacja zdawała się być ekstremalnie abstrakcyjna, całkowicie oderwana od rzeczywistości i została pozbawiona najmniejszego sensu. Nawet prozaicy lubujący się w historiach tak dziwnych, tak bardzo skomplikowanych, nie wybraliby tego scenariusza napisanego przez samo życie.
Kto spotykał się na zniszczonym osiedlu zamienionym w sterty gruzowiska, porozrzucanych rzeczy i zaułki, gdzie samotnie huczał, obijając się o ściany samotności, wiatr? Czy nie istniały trochę lepsze, zasadniczo przyjemniejsze miejsca na spotkania? Małe kawiarenki wypełnione aromatem ciasta, restauracje z dobrym winem, place z możliwością pochodzenia dookoła, zazielenione parki pełne młodych? Czemu ktoś taki - zwykły, szary obywatel panem, któremu coś się udało poprzez bycie w koło odpowiednich ludzi - stał naprzeciwko ukochanego przez tłum zwycięzcy Igrzysk Głodowych?
Wszystko zdawało się być nie najlepszym snem, a wraz z upływem czasu, z każdą sekundą, z każdym kolejnym uderzeniem serca zdawał się przeobrażać w koszmar. Tracić wszystko to, co mogło kojarzyć się z dobrym marzeniem sennym. Małymi krokami, powoli aż nagle potwór miałby pochłonąć osobę, znajdując się w krainie Morfeusza całymi swoimi ogromnymi ustami, przed tym oplatając mackami całe ciało, sprawiając ból, krępując jakiekolwiek ruchy. Dla zabawy. Nawet te najmniejsze jak krzyki, pełne nadziei wołanie o pomoc, która mogłaby naiwnym pojawić się znikąd, rozpraszając wszystkie złe sny.
Niestety obaj nie śnili, o czym Charles był wyjątkowo pewien, ponieważ śpiący ludzie nie myśleli na tyle trzeźwo. Tak samo raczej nie zachowywali się tak spokojnie, przynajmniej początkowo, patrząc na krew oraz pomazana nią maskę samochodu. Dla uzupełnienia przyglądać się czemuś, co nad wyraz przypomniało ludzkie ciało okryte częścią fotela od samochodu. On stał, przyglądał się całemu lekko groteskowemu obrazowi jak kiepskiemu dziełu sztuki.
Nic się nie stało.
Próbował odciągnąć myśli od faktów zamkniętej przeszłości ostatnich kilkudziesięciu minut. Starając się wybudować wewnątrz siebie wysoki mur oddzielający zdrowy rozsądek od paniki, przerażenia lub ciągłej, powracającej jak daleko wyrzucony bumerang wizualizacji samego uderzenia w ofiarę wypadku drogowego. Jakkolwiek złe warunki pogodowe, zniszczenia nawierzchni tam nie panowały, to kierowca nadal był odpowiedzialny. Zmuszony do ponoszenia odpowiedzialności. W tym wypadku mogło to oznaczać niezbyt przyjemne konsekwencje. Biorąc pod uwagę, iż twórca tego małego powierzchniowo, a wielkiego w skutkach Armagedonu nie brzmiał zbyt trzeźwo podczas całego czasu trwania rozmowy.
Pech?
Nawet taki idący w parze.
Słowa obywatela Czwórki sprawiły, że Lowell poczuł się, jakby stał w bardzo ciasnym pokoju. Razem z dwójką obcych ludzi, z czego jeden nich przypomniał raczej worek kości i organów… niżeli istotę żyjącą, a drugi nie wyglądał za dobrze. Przejmował się. Przez gęstość atmosfery wydawał mu się, że opary ze szkarłatnej cieszy drażnią jego nozdrza metalicznym zapachem.
Natychmiast przykucnął i odszukał nadgarstek leżącego tam ciała.
Oddychał, choć może odpowiedniejszym stwierdzeniem byłoby, że starał się oddychać równomiernie i głęboko. Pod nosem mamrotał strzępki sylab, zaskakująco przypominające liczebniki. Niestety po upływie sześćdziesięciu czterech sekundach nie wczuł niczego.
Powrócił do wcześniejszej pozycji w całkowitym milczeniu. Trochę jakby Lowell oraz Odair zapadali w letarg pomiędzy słowami oraz powagą sytuacji. Do obojga dotarła powaga konsekwencji i nieodwracalne w skutkach wydarzenie, do którego przyczynił się jeden z nich. Właściwe to dzięki niemu całość zaszła aż tak daleko.
- Nie żyje - wyszeptał do siebie. Szczerze powiedziawszy… przed momentem nie spodziewał się tego, że mógłby wyczuć jakikolwiek puls. Ba, niektórzy zapewne żywili głupią myśl, że poszkodowany podniesie cię cały zdrów tylko z licznymi stłuczeniami, ranami ciętymi. Prawie jak za pomocą czarodziejskiej różdżki.
- Co zrobiłeś? Dzwoniłeś na pogotowie? Nie ma pulsu. Szukałeś jakiejkolwiek pomocy? – Zapytał głosem niemal wyzbytych jakichkolwiek emocji oprócz przerażenia, które powoli przebijało się przez jego mur. Dostrzegł, że jego oczy na żywo miały wybitnie zieloną barwę. Wpatrywał się w nich i szukał emocji. Jak na złość wydawało mu się, że odnalazł zbliżone do swoich.
- Finnick, do cholery, odpowiedź mi - kultura, obyczaje, zasady dobrego wychowania zeszły na dalszy plan. Chyba sam stawał murze pomiędzy równowaga a strachem.
Przeniósł wzrok raz jeszcze na płachtę i na rozmówcę.
Zawsze sądził, że tak bliskie przebywanie z trupami przyniosłoby mu w jakiś sposób negatywne uczucia - obrzydzenie, niesmak, niechęć. Potrzebowałby zwymiotować, uciec jak najdalej od martwego ciała. Tymczasem on sam, stał jak wbity w zmienię, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Zupełnie znieczulony na wszelakie bodźce oprócz przerażenia wiszącego nad głową.
Dopiero po chwili zrozumiał, że stał się deską ratunkową, nie tyle, co trupa, a samego, szanownego pana Finnicka Odair.
Powrót do góry Go down
Finnick Odair
Finnick Odair
Wiek : 25 lat
Zawód : myślę
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptySob Sie 02, 2014 10:16 pm

Zaśmiałaby się pogardliwie, gdyby to zobaczyła. To ciało. To auto. Charles'a Lowella też. Kto? Rose. Natomiast ta druga pocieszałaby go nadgorliwie i starałaby się uspokoić, choćby był pieprzoną oazą spokoju. Jak teraz. Choć to nieracjonalne, winien był panikować, zastanawiać się nad absurdalnością tego, co los podstawił mu pod nos. Charles Lowell był ostatnią osobą, jaka powinna się tu znaleźć. I ostatnią, jaką zaprosiłby, gdyby procenty nie dokuczały jego nietrzeźwemu rozsądkowi. Nawet zacząłby się zastanawiać nad prawdopodobnymi konsekwencjami tej idiotycznej decyzji, gdyby nie martwił się tym, że tak głupio wpadł. Wpadł, został mordercą. To nic zaskakującego, gdyby nie to, że taki pseudo zawodowca jak on miał wybór. To było hańbiące. Dlatego ta pierwsza nie przestałaby się śmiać, bo przecież nie był na tyle głupi, aby przejechać człowieka, a następnie odebrać telefon od redaktora naczelnego Capitols Voice. Druga kwestia dotyczyła poczucia winy, które się nie pojawiło, jakby kolejne nieruchome i zimne już ciało nie było niczym szczególnym w jego usłanym takimi szkodnikami życiu. Nie pamiętał już imienia mężczyzny, którego zabił strzałem w czaszkę podczas misji kilka miesięcy wcześniej. Twarz może by rozpoznał, gdyby podstawiono mu pod nos na trzeźwo, ale musiałby się chwilę zastanowić, której egzekucji dotyczyłaby. Przerażające. Takie by było i takie zapewne się stanie. Kiedy wytrzeźwieje. I wszystko wróci na nowo. Te same twarze, rząd dwudziestu trzech nazwisk, za których śmierci nie odpowiadał bezpośrednio, nie wszystkich, ale znacząco przyczynił się do ich wykonania. To było okrutne. Samowolne dręczenie się. Jakby alkohol miał być ostatnią rzeczą, jaką mógłby się ukarać, a jednocześnie ucieczką od rzeczywistości.
Wpatrywał się z zainteresowaniem w mężczyznę, jakby ten miał zobaczyć coś innego, niż on sam. Ale moment. To tak, że jeszcze tam nie zajrzał, jakby bał się spojrzeć swojemu dziełu w... To było złe. Zwłoki. Odludzie. Redaktor naczelny. Ten człowiek, który klęczał przy ciele. Dotykał go. Powoli zaczęło się rozjaśniać. To niebo spadało. Lub to jego już kładło. Zmęczenie. Stres. I dziwaczny strach przed czym, czego do tej pory się nie obawiał.
Prawo.
To jest nielegalne. To jest złe. Pierwszy raz w życiu poczuł się za coś w pełni odpowiedzialny. To miażdżyło od środka, sprawiało, że tracił dech w piersiach i jego nogi, to one się pod nim uginały, choć słabą już z nerwów ręką podpierał się o auto, ale to nic nie dawało. Zastanowił się, czy gdyby poczuł ból, przeszłoby tak po prostu. Uciekłaby z niego ta nienaturalna panika? Świadomość własnych grzechów nie jest niczym dobrym. Świadomość tego, że usprawiedliwienie jest poza zasięgiem, bo usilnie starał się przypomnieć sobie cokolwiek, co sprawiłoby, że to ciało nie jest czymś, co winien był schować za pazuchą i trzymać w sekrecie przed całym światem. Zabijał. Przebijał te kruche ciałka. To było kiedyś proste. Nie różniła się niczym od nich wszystkich. Od ofiar Igrzysk, od trybutów, na których śmierć patrzył z założonymi rękoma, od ludzi, w których celował lufą pistoletu podczas Rebelii i bez zastanowienia naciskał za spust. Dusze ulatywały w otchłań. Ulatywały, choć nie miały skrzydeł. Kolejno ucinał je odbierając każdemu z nich życie. Nie liczył nigdy do dziesięciu, nie szukał powodów - świat mu wybaczał, ludzie nadal wiwatowali, nikt nie spoglądał na niego karcąco, nikt nie nazywał go po imieniu, tym prawdziwym i pierwotnym, do którego noszenia wyszkolono go wówczas, gdy po raz pierwszy pojawił się w przeklętym ośrodku w Czwórce. Uśmiechnięty, rozpromieniony i opalony syn rybaka. W tym nader szczęśliwym początku życiorysu musiała pojawić się jakaś luka.
Zanim podniósł głowę na Lowella, zastanowił się, czy blondyn zadzwoniłby na posterunek, gdyby jednak wsiadł do auta i odjechał. Odjechał gdzieś daleko, gdzie jego własne wyrzuty by go nie znalazły. Ani ludzie, którzy sprawiali, że nadal wieszał na sobie grzeszne ciężarki. To nie byłaby Czwórka.
-Oczywiście, że nie dzwoniłem na pogotowie, bo, Lowell, przejechałem człowieka, do cholery, bo jak widzisz, nie ma pulsu, n i e ż y j e. Co to oznacza? - urwał wpatrując się w twarz mężczyzny, wobec którego stał się bardziej wylewny niż wobec wielu innych dobrych znajomych. Wzruszające - Morderstwo. Więzienie. Pierwsze strony gazet. Znasz ten scenariusz na pamięć.
Jego głos ugrzązł gdzieś pomiędzy przełykiem a żołądkiem, jakby zgubił drogę ujścia. Ale to nic. Nie chciał już nic mówić. Ostatkami sił odepchnął się od auta, świat znów zawirował. On także. Jakby za moment miał paść na ziemię. Ale to tylko pozory. Sięgnął do drzwi, otworzył samochód i opadł na przednie siedzenie.
A jego najlepszy przyjaciel szeptał słodkie słówka. Przecież niebawem znów mieli się zobaczyć.
Jego dłoń powoli sięgnęła do butelki, żołądek i gardło znów zalało gorąco, ale tak znajome, nie przyniosło ulgi. Znów pojawił się zawód, bo świat wcale nie był piękniejszy, Charles Lowell nadal stał na miejscu swojej niedalekiej egzekucji, a ciało nie zniknęło. Świat znów funkcjonował jak na złość, nic co dobre nie mogło pojawić się i trwać, a to co złe lubiło przylepiać się do człowieka i nie opuszczać go na krok. Zwłaszcza to karcące spojrzenie i ton, którego wydźwięku nie potrafił znieść.
Powoli podniósł się i poczuł, jak jego kości lub mięśnie, sam nie wiedział które, odmawiają posłuszeństwa. Tym razem liczył.
Raz. Dwa. Raz. Dwa. Jakimś cudem dotoczył się do Lowella, aby zawiesić się na jego ramieniu, wcisnąć mu w rękę butelkę i wyszeptać mu prosto do ucha:
-Leć pisać ten pieprzony artykuł, ale nie, nie, napij się ze mną, potem wrócisz do pracy, przypomnisz sobie jak było nam razem miło. I to nie będzie opowieść o szalonym pijusie mordercy a przyjemnie spędzonym wieczorze - na jego twarzy pojawił się uśmiech numer sześćdziesiąt osiem, ale wątpił, aby wzrok Lowella był w stanie go uchwycić - ...Charles?
Powrót do góry Go down
the civilian
Charles Lowell
Charles Lowell
https://panem.forumpl.net/t307-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t371-charles
https://panem.forumpl.net/t1302-charles-lowell
https://panem.forumpl.net/t562-chaz
Wiek : 31
Zawód : redaktor naczelny CV
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, prezerwatywa
Obrażenia : tylko psychiczne

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyNie Paź 19, 2014 12:03 am

Czasoprzestrzeń jest dla frajerów. Kocham Cię, Finnick. <3

Ludzkie życie niejednokrotnie porównywano do wody. Krystalicznej, najważniejszej we wszechświecie cieczy uciekającej przez place lub substancji, która nie pozwalała się zatrzymać nawet najbardziej wysublimowanemu w kształcie naczyniu pomiędzy swoimi cienkimi ścianami. Najniesforniejsze stworzenie jakie kiedykolwiek istniało.
Dla Chaza bieg wydarzeń właśnie w tamtym momencie stawał się rzeką emocji, porozrzucanych niechlujnie wyrazów na podłodze w salonie lub zbyt silnych impulsów, sprzecznych sygnałów nawołujących do działania - jednie wołały o byciu pomocnym, drugie wypowiadały nieistniejące słowa jak uczciwości, sprawiedliwość, ludzkie odruchy, natomiast trzecie, chyba najbliższe mu w ostatnim czasie, wspominały o lojalności wobec bliżej nieokreślonego tworu, którym na nieszczęście mógł stać się Finnick w niezbyt uroczej sytuacji.
Ciągłe tkwił wśród zniszczonych budynków, jednak wewnątrz czuł się jakby wpadł w sam środek rwącego potoku… Ten ciągle nabierał prędkości, a on, niczym małe dziecko próbował się utrzymać na tym samym miejscu lub dotrzeć do któregokolwiek, względnie bezpiecznego brzegu., gdzie czekały zapewne nowe, prowokujące sytuacje.
Niestety wyłącznie podjęte decyzje mogły pozwolić wyjść albo przeciwnie, rzucić z ogromną siłą na kamieniste dno. Szalone wody życia wzbierały, a jemu pozostało trzymać się jeszcze mocniej niż chwilę wcześniej.
- To oznacza, że powinieneś był j e j pomóc. - Czyżby człowiek nabierał jakiś bliższych lub dalszych personaliów? Wbrew pozorom bratanie się z martwymi ciałami, katharsis oraz ponowne nadawanie im personaliów nie było w wypowiedzianych słowach najgorzej. Raczej kierował większą uwagę ku ostatniemu z wypowiedzianych, a już to wydawało się przerażające. W jaki sposób mógłby pomóc martwemu ciału porzuconemu pośród zniszczonych ścian oraz wszechobecnie rozpadających się ścian? Chyba tylko poprzez zostawienie jej, pozwalając spełnić ważną rolę w łańcuchu pokarmowym padlinożerców, wygłodniałych drapieżców, czy jako wybitny rarytas dla reducentów. Pomagało się żywym. Z ich trójki tylko dwójka oddychała, a jedno potrzebowało natychmiast dużej pomocy.
Niespodzianka! Tym razem był to Finnick Odair!
Kolejne wypowiedziane przez niego zdanie sprawiło, że w gardle urosła mu niewidzialna gula. Znajdował się na najgorszej pozycji niemalże w całym swoim dotychczasowym życiu. Od małej decyzji mogło zależeć czyjeś być albo nie być. Istnieć lub zniknąć. Wydawało mu się, że wszystkie oczy gości podczas ważnego bankietu zostały kierowane wprost na redaktora naczelnego, na elegancki garnitur o zaskakująco intrygującym odcieniu popiołu, ale on zajmował miejsce nad towarzysko-życiową gilotyną, wygłaszając zgorzkniałą, zamykającą się w dwóch, ma ksylanie trzech zdaniach mowę pożegnalną. Uśmiechał się szeroko doz zebranych ludzi, posiadając absolutną kontrolę nad ulubieńcem tłumów. doskonale zdawał sobie sprawę, że wydarzyło pociągnąć za linę, by głowa oddzielona od ciała potoczyła się po świeżo wypolerowanym parkiecie… Ostatni raz spojrzałby w przerażone, brązowe oczy, pijąc łyk szampana za poległych, których zdecydowanie nie warto było wspominać.
Mógł wykonać krótkie połączenie pod numer alarmowy, rozpocząć proces egzekucji przystojnego bożyszcza. Telefon schowany w spodniach wydawał się być stworzony z ołowiu i niebezpiecznie ciążył, starając się urwać mu kieszeń. Głośno przełknął ślinę.
- Przynajmniej wyglądałbyś sympatycznie na pierwszej stronie. „Spadająca gwiazda Kapitolu wśród stłuczonych przez ludzką głowę reflektorów”… „Wygrani zostali przegranymi” bądź inne, wybitnie słabe tytuły. Chyba, że chcesz wybrać sobie coś sam. Śmiało - zerknął ku niemu, a oczy wyrażały identyczny lęk, co te w wyimaginowanej głowie toczącej się po towarzyskiej scenie. - Jedni mają prawo do ostatniego telefonu, ty masz prawo do ostatnich słów wypowiedzianych w nagłówku do społeczeństwa całego Panem. To cudowna wizja, prawda?
Każdy wielki człowiek posiadał swoje ostatnie, podniosłe słowa. Chłopiec z Czwórki być może nie był wielki, więc jego słowa wcale nie musiały należeć do kanonu tych ogromnych. Skrucha może sprzedałby się całkiem nieźle. W końcu, kto z historycznych postaci upijał się, będąc opierającym się o maskę człowiekiem pogrążonym w głębokim strachu? Z trupem w tle. Trup zdecydowanie nadawał temu pewnego artystycznego zacięcia.
Kiedy pan Odair ponownie opuścił butelkę, Chaz niemalże wyrwał mu ją biorąc duży łyk. Wydawać się mogło, że zrozumienie tej historii na trzeźwo raczej nie należało do rzeczy możliwych… co dopiero wykonalnych.
- Spędzanie wieczoru przy trupie wydaje się być nadzwyczaj intrygujące. - Mruknął pod nosem, mając dziwne przeczucie, że całość wcale nie miała się tak zakończyć. - Chyba, że masz na myśli wieczór przy psującej się żarówce we wspólnej celi. To brzmi już znacznie przyjemniej. - Próba stłumienia parsknięcia śmiechem raczej mu nie wyszła. - …Finnick? Co chcesz zrobić? Od razu zaznaczam, że się nie zgadzam.
Cóż, nie wypadał zbyt przekonywająco, ponieważ wbrew pozorom… decyzja została już dawno podjęta.
Powrót do góry Go down
Finnick Odair
Finnick Odair
Wiek : 25 lat
Zawód : myślę
Przy sobie : kapsułka z wyciągiem z łykołaków, scyzoryk wielofunkcyjny

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyNie Lis 23, 2014 12:57 pm

Po satysfakcji, przez skrawki wyrzutów sumienia dające znać o nadszarpniętym instynkcie Matki Teresy z Kalkuty aż kończąc tę krętą i piekielną wędrówkę na dziwacznym ogłupieniu, zdziwieniu i narastającym zadowoleniu walczącym z resztkami głosu rozsądku, który próbował przebić się przez szum (czy to fale? Czy to fale, panie kapitanie?) upojenia miłosn... alkoholowego. Nawet groźnie brzmiące nagłówki, to wszystko, co mówił Charles Lowell, to wszystko ulatywało gdzieś w kosmos, gdy Finnick ostatecznie rozumiał jedyne jedną setną tego, co powinien był zrozumieć. Na wstępie, przy wejściu, wręcz natychmiast odgonił myśl, świadomość, że to może skończyć się źle, więc ignorował wszelakie poszlaki wiodące w kierunku celi czy jego twarzy na pierwszych stronach gazet. I tych nagłówków. Szczególnie nagłówków. I zastanawiał się wtedy intensywnie wpatrując w jego usta, gdy mówił o czymś tak bardzo nieistotnym, że znaczenie wsiąkało w ziemię niczym krew K.G., i uświadamiając sobie głupkowato, że nie chciałby niczego mówić, że nie, niczego nie powie, bo oczywiście nie brzmiałoby to ani odrobinę dobrze, zwłaszcza że akurat był pijany i jak to, jakim prawem Charles sugeruje coś takiego, jakim...
Bieg myśli jak bieg rzeki przerwany żelazną tamą, zderzył się ponownie z rzeczywistością... ach, nie, to tylko czoło Chaza. Uśmiechnął się jedynie do niego, jakby przepraszająco i nie zdawał sobie nawet sprawy, jak beznadziejnie musiało to wyglądać, zwłaszcza że był Finnickiem Odairem i prawdopodobnie wplątał się w kolejny skandal czy tam morderstwo, nieważne. Nadal kopiemy na tym samy podwórku pod tytułem „przestępstwo”. Cofnął się jednak, nadal chwiejnie, próbując skupić się na słowach mężczyzny, który, powoli zaczynał to sobie uświadamiać, na nowo, jest jego ostatnią deską ratunku. Jak to się jednak miało do rzeczywistości? Nie potrafił unieść się na spokojnej tafli wody, topił się i ostatkami sił czerpał powietrze do ust. I oto pojawił się on i najlepszy dotąd pływak na świecie, bo jakże to inaczej, musiał skorzystać z pomocy dryfującego na bezpiecznej tratwie Charles'a. Istniało jednak prawdopodobieństwo, że nastanie sztorm, że woda pochłonie ich zachłannie, wciągnie w wir walki o przetrwanie, aby końcem końców wydusić z piersi resztki tlącego się wewnątrz życia i wyrzucić na powierzchnię odsłoniętych, martwych, przynieść nad piaszczysty brzeg lub pozwolić aby rekiny obgryzły ich kawałeczek po kawałeczku nie pozostawiając na końcu nic, pustkę, grzebiąc na dnie morza w ciemnościach, z daleka od światła reflektorów, i pozostawiając na stopniowe skamienienie.
W umyśle Finnicka wszystko jednak przedstawiało się o wiele prościej, bardziej przejrzyście, choć już był blisko rozwiązania, gdy znów następował silny podmuch wiatru i tratwa, wyciągnięta dłoń, znajdowała się daleko poza jego zasięgiem. Znów wytężał umysł, wykorzystywał resztki sił, aby za moment pochłonęło go kolejne rozczarowanie. I gdy już myślał, że to koniec, że nie znajdzie odpowiedzi na najważniejsze pytanie, które stanowiło jego być albo nie być, gdy już znieruchomiał na tafli wody pozwalając, aby zimno zalewało go i chłonęło, poczuł jak coś, jakaś cicha myśl, porywa go na powierzchnię i wyciąga na drewniany pokład. Parsknął śmiechem, w żaden sposób jednak ucieszony, ale nakarmiony ślepym przymusem pracy, którą będzie musiał wykonać. Po odetchnięciu, nabraniu kilku haustów powietrza, następował czas na zmierzenie się z wzburzonym morzem, bo oto walka o przetrwanie rozpoczęła się. Ogarnęło go znajome uczucie znużenia, dziwacznej rezygnacji i jednocześnie świadomości konieczności wzięcia się do pracy, zmuszenia wszystkich komórek ciała do podniesienia się z drewnianego pokładu na równe nogi. Zmęczony. Nie na ciele, na umyśle. I choć to brzmi komicznie, wręcz paradoksalnie, to w tym momencie najchętniej położyłby się spać.
-Musisz – znów odepchnął się od auta, ledwie utrzymując się na nogach oparł o swojego kompana niedoli i wypowiedział te słowo w jego twarz z mocą, stanowczością wyrywającą się spomiędzy pijackiego bełkotu – Teraz. Nie. Możesz. Mnie. Zostawić – w każde słowo wkładał jak najwięcej wysiłku, aby brzmiało wiarygodnie i silnie. Nie widział zresztą innej opcji, teraz albo nigdy, oboje albo w ogóle, ucieczka lub walka. Morderczą wyliczankę czas zacząć. Czyżby zaczęło się robić dramatycznie? Odsunął się znów od niego, przetoczył na maskę aby wylądować lekko przy ciele kobiety. Kobiety? Odrzucił tę pseudo płachtę skupiając się na zalanej krwią twarzy. To nie obrzydzało, już i tak straszyło po nocach, kolejna twarz do kolekcji ofiar – witamy na półce... jak masz na imię, skarbie?, witamy Kimbro Ginsberg.
Przełknął głośno ślinę, dowód dziewczyny wsadził do kieszeni, może niezbyt rozsądnie, ale trudno przychodziło mu analizowanie najprostszych faktów. Sprawdził jeszcze raz puls, na wszelki wypadek, czując niechęć i obrzydzenie na każdy kolejny dotyk martwego ciała dziewczyny. Często psuł ale rzadko musiał po sobie sprzątać. A wręcz nigdy. Kiedyś musiał być ten pierwszy raz. Pochylił się więc nad nią skupiając całą swoją siłę na zachowaniu równowagi.
-Złap za nogi – mruknął kiwając w stronę redaktora – Tylko nie ubrudź sobie rączek, księżniczko, może najpierw załóż aksamitne rękawiczki - potok słów uleciał gdzieś w tle, prawie bełkot, na końcu parsknięcie śmiechem, uśmiech do kamer i gotowe. Kilka chwil potem lub... kilka upadków potem (zależnie od stopnia upojenia obu mężczyzn) przenieśli lub wręcz przeczołgali kobietę z tego też miejsca do obszernego bagażnika. Czy dana Kimbra o podejrzanym nazwisku dotarła na miejsce w całości czy w kawałkach, porozrzucana w rożnych etapach drogi, mieliśmy dowiedzieć się za moment. I owszem, wszystko było w najlepszym porządku, ofiara nadal wyglądała tak tragicznie jak przedtem, Finnick nadal był piękny i młody, a Chaz nadal był księżniczką, z którą Odair wolałby spędzić noc w łóżku niż na kawce z trupem – Wsiadaj – mruknął na ostatek, wciskając się z miejsce kierowcy i czekając aż jego kompan usadowi się na wygodnym przednim siedzeniu.
Pytanie numer jeden – gdzie zazwyczaj chowa się zmarłych. Na cmentarzu.
Pytanie numer dwa – gdzie zazwyczaj szuka się zaginionych? Na pewno nie na cmentarzu.

[zt]
Powrót do góry Go down
the pariah
Andy Rose
Andy Rose
https://panem.forumpl.net/t3275-andrew-ezekiel-rose
https://panem.forumpl.net/t3448-andy-rose#55385
https://panem.forumpl.net/t3278-andrew-ezekiel-rose#51371
Wiek : 22 lata
Zawód : Brak
Przy sobie : Skórzany, wytarty plecak
Znaki szczególne : Kolczyk w wardze, długa blizna na nadgarstku (pamiątka po jednej z walk)
Obrażenia : Brak

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyPon Mar 30, 2015 10:28 pm

Andy spojrzał przelotnie na nieznajomego. Dopiero teraz mógł zobaczyć jego twarz. Zadbany i męski przybysz z "lepszego świata" o nienagannie wyglądającym ubraniu, schludnie ściętych włosach, mądrym spojrzeniu... Gdyby wtedy w piwnicy mógł ujrzeć jego oblicze, może ich dyskusja potoczyłaby się zupełnie inaczej.
Jedno musiał temu człowiekowi przyznać. Całkowicie zgadzał się z jego wcześniejszymi słowami o szaleństwie ludzi w tych czasach.

Niebieskooki wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę papierosów, wysupłał jednego i wsunął go między pełne wargi ozdobione kolczykiem. Skorzystał z zapalniczki, aby go odpalić, po czym zaciągnął się dymem ze smakiem, jakby palenie sprawiało mu jakąś niezwykłą przyjemność. Dopiero po chwili, kontynuował ich rozmowę.

- ...Andy. - odparł od niechcenia, przenosząc lekko zamyślony wzrok na profil mężczyzny. - Twoje imię?
Powrót do góry Go down
the civilian
Lucius E. Evertte
Lucius E. Evertte
https://panem.forumpl.net/t3272-lucius-evan-evertte#51343
https://panem.forumpl.net/t3417-lucius-chce-miec-przyjaciol#54468
https://panem.forumpl.net/t3416-lucius-e-evertte#54466
https://panem.forumpl.net/t3282-lucius
https://panem.forumpl.net/t3284-lucyfer#51425
https://panem.forumpl.net/t3277-lucius-evertte#51369
Wiek : 30
Zawód : właściciel restauracji
Przy sobie : dowód osobisty, para kastetów, leki przeciwbólowe, zestaw bandaży, zapalniczka, telefon komórkowy, butelka dowolnego alkoholu, paczka papierosów
Znaki szczególne : kilka blizn - pamiątki po wyczynach ojca

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyPon Mar 30, 2015 10:49 pm

Po chwili Lucius poszedł śladem niedawno poznanego chłopaka i również wyciągnął papierosy. Odpalił jednego z nich zapalniczką i zaciągnął się dymem. Czuł, jak napełnia płuca. Zaraza. Choroba. Śmierć. Ale nie obchodziło go to, przecież w tych czasach można umrzeć na każdym kroku. Zresztą, tak naprawdę zawsze tak było. Zawsze ryzyko śmierci było wielkie, nie tylko dla ludzi chorych. Można było wpaść pod pociąg, mieć wypadek samochodowy, coś mogło wybuchnąć, ktoś mógł Cię postrzelić... Naprawdę, nie ma co się przejmować chorobami. Przynajmniej takiego był zdania Lucy, dlatego korzystał z życia jak tylko mógł.
- Andy. Ładne imię. - przesunął wzrokiem po jego twarzy. Teraz mógł mu się lepiej przyjrzeć w tym świetle i on również zaczął żałować, że już wyszli z tej piwnicy, bo mogliby tam robić o wiele ciekawsze rzeczy, niż na ulicy. Chociaż to osiedle, na którym się teraz znajdowali, na wyglądało na specjalnie... zamieszkałe. Ale nie, nieładnie myśleć o takich rzeczach, nawet jeśli Andy był atrakcyjnym chłopakiem i to całkiem w typie Evertte'a. Zaciągnął się znów, wypuścił dym ustami i nosem i przechylił głowę na ramię, nadal przyglądając się chłopakowi. - Lucius. Miło mi Cię poznać. - wysilił się nawet na delikatny uśmiech, co dla niego było nie lada wyczynem, a potem wyszedł z budynku, w którym się znajdowali, oddalając się tym samym o kilka niewielkich kroków od Andy'ego. - Od dawna tu przebywasz?
Powrót do góry Go down
the pariah
Andy Rose
Andy Rose
https://panem.forumpl.net/t3275-andrew-ezekiel-rose
https://panem.forumpl.net/t3448-andy-rose#55385
https://panem.forumpl.net/t3278-andrew-ezekiel-rose#51371
Wiek : 22 lata
Zawód : Brak
Przy sobie : Skórzany, wytarty plecak
Znaki szczególne : Kolczyk w wardze, długa blizna na nadgarstku (pamiątka po jednej z walk)
Obrażenia : Brak

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyPon Mar 30, 2015 11:05 pm

Słysząc uwagę na temat swojego imienia, czarnowłosy wzruszył lekko ramionami.

- Zwyczajne. - skwitował z dziwnym niesmakiem na twarzy. Wzmocnił go tylko bardziej ten drobny, uprzejmy gest mężczyzny i wypowiedzenie słów "miło mi cię poznać". To one sprawiły, że Andy najpierw poczuł się dziwnie miło, jakby właśnie dostał prezent od losu w postaci, nie tak oczywistego w tych czasach, taktu, a z drugiej strony wezbrało w nim uczucie lekkiej irytacji. Między słowami Luciusa, a otaczającym ich krajobrazem istniał tak ogromny kontrast, że Andy w sekundzie poczuł się jak bohater jakiejś nędznej tragedii, jakby tylko przywdziewali głupie, wyuczone od stuleci przez społeczeństwo, role z którymi na ten moment się nie godził.
Widząc jak mężczyzna odchodzi kawałek dalej, zawiesił na nim zamyślone spojrzenie i opierając się ramieniem o framugę drzwi, palił spokojnie pierwszego w tym dniu, papierosa.

- Odkąd wojna się skończyła. - odpowiedział na pytanie Luciusa, zaciągając się po raz kolejny, dymem. - Ty za to tu nie pasujesz. Skąd dokładnie pochodzisz?
Powrót do góry Go down
the civilian
Lucius E. Evertte
Lucius E. Evertte
https://panem.forumpl.net/t3272-lucius-evan-evertte#51343
https://panem.forumpl.net/t3417-lucius-chce-miec-przyjaciol#54468
https://panem.forumpl.net/t3416-lucius-e-evertte#54466
https://panem.forumpl.net/t3282-lucius
https://panem.forumpl.net/t3284-lucyfer#51425
https://panem.forumpl.net/t3277-lucius-evertte#51369
Wiek : 30
Zawód : właściciel restauracji
Przy sobie : dowód osobisty, para kastetów, leki przeciwbólowe, zestaw bandaży, zapalniczka, telefon komórkowy, butelka dowolnego alkoholu, paczka papierosów
Znaki szczególne : kilka blizn - pamiątki po wyczynach ojca

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyPon Mar 30, 2015 11:38 pm

- Nie pasuje tu? - zaśmiał się cicho, jakby go to rozbawiło, ale ten śmiech nie był za bardzo wesoły. Nie było w nim też ironii, sarkazmu. Nie próbował Andy'ego sprowokować. Właściwie sam nie wiedział z czego ten śmiech wynikał, ale na pewno nie z dobrego humoru Luciusa, bo do dobrego humoru to mu było stanowczo za daleko. - No, być może nie pasuje, masz rację. Urodziłem się w Kapitolu. Mieszkam w Dzielnicy Wolnych Obywateli, jak to się ładnie nazywa. Chociaż szczerze mówiąc nie uważam, bym był tak do końca "wolny'. No, ale mniejsza o to, nie chciałem się spowiadać. Nie zrozum mnie źle.
Andy mógł bowiem wziąć jego wyznania za spoufalanie się, a nie o to mu chodziło. Czasem był strasznym milczkiem i ciężko było cokolwiek z niego wyciągnąć, ale czasem - jak teraz - ponosiło go i mówił nieco zbyt dużo. Znów zaciągnął się papierosem, bawiąc się zapalniczką. Odpalał ją, gapił się przez chwilę w płomyk, a potem gasił jakby nigdy nic. Ogień chyba go uspokajał, przynajmniej na to wyglądało.
- Nie wiem, tak szczerze mówiąc, czy do miejsca takiego jak to można w ogóle pasować. - westchnął cicho, odrywając wreszcie spojrzenie swoich ciemnych tęczówek od płomienia i popatrzył w stronę Andy'ego. - No, ale mniejsza o to. Może i można. Ale masz rację, ja tu chyba nie pasuje. Chociaż... gdybyś znał moją przeszłość stwierdziłbyś inaczej.
Powrót do góry Go down
the pariah
Andy Rose
Andy Rose
https://panem.forumpl.net/t3275-andrew-ezekiel-rose
https://panem.forumpl.net/t3448-andy-rose#55385
https://panem.forumpl.net/t3278-andrew-ezekiel-rose#51371
Wiek : 22 lata
Zawód : Brak
Przy sobie : Skórzany, wytarty plecak
Znaki szczególne : Kolczyk w wardze, długa blizna na nadgarstku (pamiątka po jednej z walk)
Obrażenia : Brak

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyWto Mar 31, 2015 7:48 pm

Andy, mimo, że wyglądał, jakby był zupełnie nad czymś zamyślony i nie słuchał go, w rzeczywistości słyszał wszystkie jego słowa. Zapatrzony w zdewastowany krajobraz, kończył palić papierosa.

- Czy ktoś kto żyje sobie spokojnie w dzielnicy Wolnych Obywateli ma aż tak nudne życie, by zapuszczać się na te ziemie z tak głupiego powodu? - zapytał nagle, wbijając w niego pytające spojrzenie niebieskich oczu. Nie zamierzał odpuścić, po prostu tego nie rozumiał. Choć pewnie dlatego, że gdy sam zagrzewał kiedyś miejsce w bezpiecznym Kapitolu, nie interesowało go życie ludzi z dystryktów. Gdyby był na jego miejscu, pewnie byłby zepsuty do szpiku kości. Gdy tylko ta myśl pojawiła się w jego głowie poczuł lekki wstyd, więc zwyczajnie zmienił temat.

- Przeszłość czy przyszłość... Chyba już nie mają w tych czasach większego znaczenia. Nie ważne, czy byłeś bogaczem, który kupował nowy samochód tylko dlatego, że nie miał czego robić z pieniędzmi, czy byłeś tak ubogi, że nie było cię stać nawet na chleb. Mam wrażenie, że częściowo role się odwróciły. Ktoś dokonał osądu, zrobił rozpierduchę... Zabrał bogatym, rozdał biednym... Ale nie po równo. - Andy zdeptał wypalonego papierosa pod butem i zerknął na niego, raz jeszcze. - Wracaj do siebie. Nic tu po tobie. Tylko narobisz sobie problemów. Nie warto ich mieć dla chwili głupiej rozrywki.
Powrót do góry Go down
the civilian
Lucius E. Evertte
Lucius E. Evertte
https://panem.forumpl.net/t3272-lucius-evan-evertte#51343
https://panem.forumpl.net/t3417-lucius-chce-miec-przyjaciol#54468
https://panem.forumpl.net/t3416-lucius-e-evertte#54466
https://panem.forumpl.net/t3282-lucius
https://panem.forumpl.net/t3284-lucyfer#51425
https://panem.forumpl.net/t3277-lucius-evertte#51369
Wiek : 30
Zawód : właściciel restauracji
Przy sobie : dowód osobisty, para kastetów, leki przeciwbólowe, zestaw bandaży, zapalniczka, telefon komórkowy, butelka dowolnego alkoholu, paczka papierosów
Znaki szczególne : kilka blizn - pamiątki po wyczynach ojca

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyWto Mar 31, 2015 8:32 pm

Parsknął cichym śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Nie wiadomo dlaczego teraz wydawało mu się to strasznie zabawne. No poważnie, dlaczego?
- Nudne życie... tak, żebyś wiedział, że mam nudne życie. Mówiłem Ci już, że jestem właścicielem restauracji. To nic pasjonującego. Może gdybym pracował dla wojska... albo w szpitalu... albo może gdybym był złodziejem czy mordercą...? Może wtedy byłoby ciekawsze? - zaśmiał się znów, ale nie wiadomo co go wzięło. Za dużo papierosów? A może alkoholu? Nie, to raczej odpadało, bo choć miał przy sobie butelkę, to jeszcze z niej nie pił, a przynajmniej nie pił nic dzisiaj. Poza kawą i kilkoma szklankami herbaty, ale to się raczej nie liczy, bo herbata nie była "z prądem".
Uniósł lekko brwi, słysząc, że ma wracać do siebie. Pokręcił głową i wyjął z paczki kolejnego papierosa, bo w międzyczasie tamten pierwszy już się wypalił, podpalił go zapalniczką i włożył pomiędzy wargi. Nie odzywał się przez chwilę, a potem powiedział dość cicho, ale jednak nie na tyle cicho, by chłopak nie mógł go usłyszeć.
- E tam, problemy. Nie sądzę. - rozejrzał się dla pewności, czy nikogo nie widać w pobliżu, a potem znów spojrzał na Andy'ego. - Masz tu kogoś? Jakąś rodzinę? Rodzeństwo?
Powrót do góry Go down
the pariah
Andy Rose
Andy Rose
https://panem.forumpl.net/t3275-andrew-ezekiel-rose
https://panem.forumpl.net/t3448-andy-rose#55385
https://panem.forumpl.net/t3278-andrew-ezekiel-rose#51371
Wiek : 22 lata
Zawód : Brak
Przy sobie : Skórzany, wytarty plecak
Znaki szczególne : Kolczyk w wardze, długa blizna na nadgarstku (pamiątka po jednej z walk)
Obrażenia : Brak

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptySro Kwi 01, 2015 7:25 pm

Andy lekko zmarszczył brwi, słysząc jego słowa. Błyskawicznie wyciągnął z kieszeni swój nóż i przystawił mu go do gardła, spoglądając prosto w oczy.

- Czy tego właśnie szukasz? - zapytał, uśmiechając się szelmowsko, być może nawet z lekkim obłędem w oczach. Nie zrobił mu jednak krzywdy. Chciał go tylko przestraszyć, właśnie dlatego, że kompletnie nie zgadzał się z jego sposobem patrzenia na świat, może chciał by ten docenił to co miał? Nie wiadomo, dlaczego tak mu na tym zależało...
Chciałby żyć jak on. Chciałby mieć restaurację, zarabiać pieniądze, chodzić w czystych koszulach. Serio, chciałby tego wszystkiego. Jednak nie tak prosto było się stąd wyrwać. Wierzył jednak, że kiedyś mu się to uda. Właśnie. Chyba po raz pierwszy pomyślał o ucieczce z tego miejsca.
Z powrotem schował swoją broń do kieszeni kurtki i posłał mu nieco pogardliwe spojrzenie.

- Co cię to obchodzi? - zapytał niemiło, jednocześnie zastanawiając się, dlaczego wokół panowała taka nieznośna cisza. Wydawała się złowróżbna. Chłopak nie zamierzał czekać na kłopoty. Wyminął go, po czym ruszył przed siebie, jak miał w zwyczaju...

[zt]
Powrót do góry Go down
the pariah
Iliya Aris
Iliya Aris
https://panem.forumpl.net/t3111-iliya-aris#48306
https://panem.forumpl.net/t3113-iliya-aris#48312
Wiek : 18
Zawód : Bezrobotna
Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona).
Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało
Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyWto Cze 23, 2015 9:11 pm

/Z Odcinka C1

Nim wyszła przez właz w piwnicy trzymała scyzoryk z nożem na wierzchu. Czuła na karku oddech zmiechów, które słyszała. Nie mogła uspokoić oddechu i wciąż stojącego w punkcie kulminacyjnym przerażenia oraz poczucia winy. Co chwila oglądała się, będąc pewną, że zaraz coś na nią skoczy. W końcu dostrzegła drabinę. Złapała nóż w zęby i jęcząc podciągnęła się na prętach do włazu. Otworzyła go, co poskutkowało chwilowym oślepieniem. Nie zatrzymała się jednak. Wymacała wyjście i wyciągnęła się na rękach na górę, uprzednio wrzucając tam apteczkę. Wyswobodziła nogi i padła na bok, powstrzymując szloch. Uderzyło ją zimno, ale nie poddała się. Odwróciła się i zamknęła właz najciszej, jak umiała. Potem pozostały schody na powierzchnię.
- Jeszcze tylko kawałek... – Szepnęła stękając z bólu. Każdy jej wydech sprawiał, że powstawała mgła. Jako dziecko udawała, że jest smokiem i zieje ogniem. Teraz jej myśli ogarniał ból. Skuliła się. Stare, wiosenno-letnie ubranie nie służyło przy takiej pogodzie.
Część drogi niemal biegła. Rana była teraz w paskudnym stanie. Opatrunek z czystej, białej koszulki całkowicie przeszedł krwią i barwił udo niewielkiej dziewczyny. Ból promieniował aż do biodra zapierając dech w piersiach przy każdym kroku. - Tu już jestem bezpieczna. Muszę się tylko na chwilkę ukryć i opatrzyć... – Mówiła półszeptem, starając się uśmiechać. Jej oddech był chaotyczny i nierówny. Wstała na nogi i zaczęła kuleć w stronę cieni, które musiały być wyjściem na zewnątrz. Lało się wszak na nie najwięcej światła. Ile godzin spędziła w zupełnej ciemności, w towarzystwie popiskiwań szczurów i odległych warkotów zmiechów, z prawdopodobieństwem natknięcia się na kolejnego Strażnika? Starała się być twarda. Albo raczej jej myśli przestały biec zwykłym, pospolitym dla zwykłego człowieka torem, sprawiając, że Iliya była w tej chwili połowicznie oszalałą.
Kulejąc brnęła w stronę schód, a kiedy do nich dotarła, zaczęła mozolnie i z trudem wspinać się na górę. Całe jej ciało było posiniaczone i obolałe, jej mózg dostawał sygnały od wielu miejsc ze skatowanego ciała. Sińce zarumieniły się w pełni, pokazując, jakich obrażeń doznała naprawdę. Bolały nawet w kontakcie z materiałem zniszczonych ubrań.
Wyczłapała się na zewnątrz i rozejrzała dookoła szukając poruszeń mówiących „tam ktoś jest”. Nie zauważyła nic, w tym zamazanym, obcym świecie. A przecież mieszkała niedaleko stąd, uczyła się tutaj. Obraz, jaki widziała bez okularów nie pozwalał jej dostrzec rzeczy, które pamiętałaby sprzed tej walki. No i, nawet gdyby je miała, rozpoznałaby okolicę, plac zabaw dla dzieci, na którym kiedyś się bawiła? Możliwe. Tymczasem jednak okolicę spowijała czerń popiołu, nadpalonych cegieł i desek, masa szklanych odłamków i z pewnością licznych szczątek, których nikt nigdy stąd nie zabrał.
Iliyi jednak nadal nie płynęły łzy. Szeptała tylko do siebie o tym, że teraz musi się opatrzyć, a dopiero potem myśleć o tym, co zrobi później. Ściskając scyzoryk z otwartym nożem w prawej ręce i pasek od apteczki w lewej, przeszła przez ulicę. Próbowała nie obciążać nogi, przez co krok wyglądał tak pokracznie, że widząc z daleka tą przygarbioną istotę, można byłoby wziąć ją za jakiegoś mutanta.
Weszła między dwa budynki. Jeden z nich leżał całkowicie, z drugiego ocalało kilka cegieł tworzących róg ściany. Ukryła się za tym rogiem, we „wnętrzu” budynku i opadła na ziemię. Dyszała, opierając tył głowy o ścianę. Kiedyś pewnie był na niej tynk i farba, nie wyglądało jednak na to, by przetrwały do teraz. Zdjęła, z cichym stęknięciem, worek z pleców i położyła go obok siebie na boku. Po chwili odpoczynku odłożyła nóż obok prawego biodra, a potem oparła apteczkę na zdrowej nodze i sięgnęła do środka po kolei dokładnie przyglądając się temu, co wyciągała. Plastry, nożyczki... nożyczki położyła na worku. - Bandaż... – Szepnęła. On również wylądował na śpiworze. - Gaza... – I to. - Chusta. – Szepnęła, wymacawszy ją po prostu. - Rękawiczki. – Mruknęła, przyglądając się im chwilę. Będą mi potrzebne? Spojrzała na wyprostowaną na ziemi nogę. Położyła je w końcu na worku, obok reszty. Potem sięgnęła do środka torbo-apteczki i tylko dla upewnienia się, że buteleczka jest tym, o czym myślała, przeczytała powoli napis na opakowaniu. - Woda utleniona... – Położyła apteczkę przy lewym udzie, a na niej gazę. Zgięła zdrową nogę w kolanie, jakby chciała się do niej przytulić. Położyła dłoń do rękojeści scyzoryka i na chwilę wgapiła się w buteleczkę wiedząc, że kiedy spróbuje odkazić ranę, poczuje dużo, dużo gorszy ból. Była na granicy. Nie była pewna, czy da radę to zrobić. Wiedziała tylko, że musi to zrobić.
Powrót do góry Go down
the victim
Conrad Gustav Dillinger
Conrad Gustav Dillinger
https://panem.forumpl.net/t3197-conrad-gustav-dillinger
https://panem.forumpl.net/t3227-kondzio
https://panem.forumpl.net/t3224-conrad-gustav-dillinger
https://panem.forumpl.net/t3312-cierpienia-mlodego-conrada
https://panem.forumpl.net/t3233-kondzio
https://panem.forumpl.net/t3298-melina-conrada
Wiek : 32
Zawód : Oficer
Przy sobie : dwa noże ceramiczne, broń palna, magazynek, mundur, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka
Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptySro Cze 24, 2015 9:45 am

/ po festynie, nie urywajcie kończyn

Pracował zdecydowanie za dużo. Przyciskanie Bezprawnych kolanami do ziemi i mierzenie glockiem w ich odsłonięte karki nigdy nie sprawiało mu satysfakcji, a w ostatnim miesiącu interwencji w getcie trafiło się sporo. Stres i mała ilość snu sprawiała, że funkcjonował na oparach i gdyby nie łykał antydepresantów i nie zapijał ich hektolitrami kawy, już dawno szczeznąłby w jednej z bocznych uliczek Kwartału. Który był mu niemal domem - stacjonował tam częściej niż we własnym mieszkaniu. Imago czuł się zmęczony, znużony i tęsknił za swoją melinowatą klitką, gdzie mógłby zamknąć się na cztery spusty we własnym świecie. I po oryginalnej rekonwalescencji (terapii alkoholowej?) odzyskać energię, blask w oczach oraz iskrę, motywującą do brnięcia na przód. Po żmudnych dniach zmieniających się w tygodnie czuł się jednak coraz gorzej i tylko dzięki Viv nie zwariował jeszcze doszczętnie. Branie nadgodzin w takim stanie zakrawało o szaleństwo i Conrad z własnej woli nie zgłosiłby się do dodatkowych patroli. Nie potrafił jednak odmówić Crowley'owi, który poprosił go o zastępstwo na warcie. Miał u niego dług wdzięczności, zresztą nie mógłby spławić Evana, który lada dzień oczekiwał narodzin swojego pierwszego dziecka. Dlatego od paru godzin przemierzał okolice Ziem Niczyich. Samotnie, jego partner poszedł się odlać dwie godziny temu. Już nie wrócił, a Gustav wiedział, że nie złoży raportu, ponieważ nie chciało mu się zmagać z protokołami i tonąć w papierach. Wyzuty z myśli szedł równym krokiem, mierząc czas w rytmie uderzeń wojskowych butów o popękane płyty chodnikowe i skrupulatnie odliczał minuty do końca zmiany. Zachowywał się bardzo mechanicznie, ale nie działo się nic, co przykułoby uwagę Dillingera. Opuszczone osiedle wydawało się takie same jak zawsze - senne, wymarłe, a jedyne toczące tam życie należało chyba do kolonii karaluchów, zdolnych do hibernacji i przetrwania wybuchu bomby atomowej. Mężczyzna trzymał dłoń na kaburze tylko dla ostrożności (przezorny zawsze ubezpieczony?) - nie zaczynał przecież popadać w paranoję. Kilkakrotnie wypłoszył z kryjówek małe gryzonie, raz drogę przecięła mu kuna, lecz stalowe nerwy nie pozwoliły mu na panikę z powodu niespodziewanego ruchu i na naciśnięcie spustu. Kiedy jednak krążył w labiryncie zrujnowanych budynków, odczuwał coraz silniejszy niepokój. Podyktowany czyjąś niepożądaną obecnością? Zamarł bez ruchu, starając się nie powodować hałasu. Jego płytki oddech brzmiał mu w uszach niczym huk siklawy, kiedy kaskada wody rozbijała się o skalne półki. Uspokoił się i zacisnął mocno palce na rękojeści noża. Nadal czaił się za węgłem zrujnowanego budynku, rozróżniając powoli słowa, wypowiadane wysokim, kobiecym głosem. Uciekinierka . Bezszelestnie zbliżał się do nieświadomej (jeszcze) jego obecności dziewczyny, trzymając w pogotowiu sztylet. Już bez strachu paraliżującego ciało, miał ją przecież na wyciągnięcie ręki. Dzieliło ich dwadzieścia metrów, a on nigdy nie chciał.
Powrót do góry Go down
the pariah
Iliya Aris
Iliya Aris
https://panem.forumpl.net/t3111-iliya-aris#48306
https://panem.forumpl.net/t3113-iliya-aris#48312
Wiek : 18
Zawód : Bezrobotna
Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona).
Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało
Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptySro Cze 24, 2015 1:38 pm

Spojrzała w stronę przedmiotów. Jasne opakowania wyróżniały się na tle ciemnego worka. Różne kształty i wielkości, pomagały jej zapamiętać, które opakowanie co zawierało. Miało to okazać się za chwilę bardzo pomocne. Najprawdopodobniej nie wytrzymam tego zbyt dobrzeMuszę działać szybko i zdecydowanie. – Połówki zdań pojawiały się w jej głowie, a resztę bełkotała pod nosem, starając się uspokoić. Znowu ścisnęła buteleczkę z wodą utlenioną. Wahała się kilka minut, które były dla niej zarazem jak sekundy i godziny. - Musisz. – Szepnęła do siebie.
Położyła butelkę na swoim wychudzonym udzie, opierając ją o brzuch. Zacisnęła zęby i zaczęła rozwiązywać materiał, który był na jej nodze. Każde pociągnięcie wiązało się z bólem i podrażnianiem poszarpanej rany. Udało się jej jednak rozwiązać materiał. Mogłam ciąć. Pomyślała zdenerwowana. - Dasz radę. – Powiedziała nieco głośniej, chcąc wesprzeć się na duchu. Głos mógł dotrzeć do znajdującego się nieopodal mężczyzny.
Pociągnęła zdecydowanie, ale i ostrożnie materiał, który poprzez wcześniej skrzepłą krew, przylepił się do brzegów rany. Nie mogła stłumić długiego jęku bólu i spięcia całego ciała. Jej plecy wyprostowały się jak struna, a wcześniej zgięta noga trochę przesunęła do przodu. Musiała przerwać na chwilę widząc, że otworzyła znowu to, co zasklepiło się przez minuty przerwy. Znów podjęła walkę ze swoim ciałem. Jęk, jaki wydawała nie był zbyt cichy, ale zdecydowanie był stłamszony. Ktoś cię usłyszy. Zganiła siebie samą. Kropelki krwi pojawiały się na ranie, której okolica i tak była już mocno zabarwiona szkarłatem. Zaczęła oddychać przez usta trochę tak, jakby przebiegła ładny kawałek sprintem, ale przesiąkniętą koszulkę miała już w dłoni. Drugą zaciskała na skórze powyżej rany. Puściła materiał pozwalając mu opaść obok rany na brudną ziemię. Obrażenia zbyt długo otwierały się i krwawiły. Wychudzona dziewczyna była wykończona swoim stanem.
Oddychając przez usta wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. Złapała buteleczkę w rękę i zważyła ją. Patrzała teraz przed siebie. W zamazanym tle dostrzegła ruch. Przyjrzała się temu. Jej ramiona opadły, kiedy rozpoznała białą plamę z ciemniejszą na górze. - Nie... – Przeszkliły się jej oczy. Na co było to wszystko...? Cała ta ucieczka, te rany...? Buteleczka wypadła jej z ręki i uderzyła w udo, blisko rany barwiąc się czerwienią, na co dziewczyna zareagowała cichutkim stęknięciem. Można było pomyśleć, że rana jest świeższa i płytsza. Tylko ilość posoki tu nie pasowała. I ból, i przerażenie, jakie iskrzyło w jej oczach.
Dysząc, przytuliła się plecami do ściany, złapała scyzoryk z otwartym nożem. Wycelowała w niewyraźnego, rosnącego Aris w oczach przeciwnika.
- Nie zbliżaj się! – Krzyknęła cicho, stłumionym głosem. Wolne, lewe przedramię oparła o ścianę i z jego asekuracją, na prawej nodze zaczęła się z trudem dźwigać na nogi. Nóż wymierzyła w stronę nieuchronnie zbliżającego się zagrożenia. - Proszę... – Szepnęła zrozpaczona, wręcz zdesperowana. To słowo Strażnik mógłby usłyszeć tylko, jeśli podszedłby bliżej, a miał okazję. Nie wstała na nogi, czy raczej na nogę, od razu. Musiała opierać się o ścianę i podnosić stopniowo. Stojąc przygarbiona, skulona wyglądała na jeszcze niższą niż w rzeczywistości. Wyglądała na osłabioną, jakoby nie miała jakiekolwiek siły do samoobrony. Wyglądała raczej, jakby miała się rozpłakać i poddać. Jej ręka odrobinę opadła, nie celowała już w tors, ale gdzieś w brzuch. Przez krótką chwilę wyglądało to tak, jakby została złamana, ale to wrażenie szybko się ulotniło. Równie szybko, jak pojawiło.
Złapała bowiem pewniej nóż i niemal nie obciążając nogi, przesunęła się w lewo. Po kilku krokach, dwóch czy trzech, ściana się kończyła. Do ostatniej chwili uciekała przed zagrożeniem wiedząc, że może zostać po prostu zastrzelona. Gdy całkowicie straciła oparcie, zawirowało jej w głowie, nie mogąc się utrzymać na jednej nodze runęła w tył. Miała podwyższoną temperaturę ciała. Spadła na plecy, na szron, wydając kolejne stęknięcie w chwili upadku. Klatkę piersiową przeszył ból. I jakkolwiek człowiek powinien mieć siłę podnieść się i uciekać, Iliya przez krótką chwilę w ogóle się nie poruszała. Potem tylko obróciła głowę tak, by móc dostrzec Strażnika, który powinien już wręcz pochylać się nad jej ciałem. Na jej oczach gromadziły się łzy bólu i zrezygnowania. Przymykała powieki i oddychała niespokojnie przez usta mając nadzieję, że pościg dobije ją od razu.
Powrót do góry Go down
the victim
Conrad Gustav Dillinger
Conrad Gustav Dillinger
https://panem.forumpl.net/t3197-conrad-gustav-dillinger
https://panem.forumpl.net/t3227-kondzio
https://panem.forumpl.net/t3224-conrad-gustav-dillinger
https://panem.forumpl.net/t3312-cierpienia-mlodego-conrada
https://panem.forumpl.net/t3233-kondzio
https://panem.forumpl.net/t3298-melina-conrada
Wiek : 32
Zawód : Oficer
Przy sobie : dwa noże ceramiczne, broń palna, magazynek, mundur, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka
Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyPią Cze 26, 2015 8:54 am

Nie powinien się wahać. Jeden ruch, zaledwie wyprostowanie ręki i dziewczyna byłaby martwa. I nic by nie poczuła, krótki ból i odpłynięcie w bezpieczną mgłę nieświadomości. Bez przesłuchań, bez niekończących się pytań, bez tortur, bez widma publicznego stracenia. Zabijając ją na miejscu, wyświadczyłby jej łaskę... Nie potrafił jednak wykonać egzekucji. Była ranna, bezbronna i Conrad nie miał sumienia dokończyć dzieła i posyłać ją w ramiona Śmierci. Dłoń, w której trzymał noż zadrżała lekko, zdradzając zdenerowanie mężczyzny oraz jego niepewność. Zrobił kilka kroków w przód, nie dbając już o pozostanie niezauważonym. Cały czas był gotowy do wykonania uniku i błyskawicznej reakcji na każdy ruch dziewczyny. Osłabionej, bliskiej wykrwawienia, co zdążył zauważyć, przyglądając się jej pobladłej twarzy i rannej nodze. Każdy wysiłek w podobnym stanie mógł ją zabić równie skutecznie jak jego kula - Gustav już przeklinał Crowley'a i sytuację w jakiej się znalazł. Znowu zgrywał pierdolonego bohatera, ponieważ brakowało mu odwagi (sumienia?), aby skończyć z uciekinierką tu i teraz. Składał przecież przysięgę, obiecywał być wierny Panem, a to, co zamierzał zrobić, określano mianem "zdrady państwa". Za pomoc okazaną poszukiwanej i jemu groził stryczek, a mimo tego brnął w zaparte, usiłując ignorować irytujące podszepty głosów w jego głowie. Które zawsze pojawiały się w momencie, gdy zdażył już podjąć decyzję i wywoływały zamęt oraz mętlik w udręczonym umyśle Imaga. Dillinger milcząc zbliżał się do dziewczyny, nie zwracając uwagi, iż mierzy do niego niewielkim nożem. Tępe ostrze, nieodpowiedni kąt, ogólne osłabienie organizmu; nie zrobiłaby mu żadnej krzywdy. Była najwyraźniej zdesperowana, próbując ucieczki z rozoraną nogą, wciąż pozostając na muszce Strażnika. Upór i determinacja godna podziwu, lecz blondynka szybko opadła z sił i przewróciła się na zmarzniętą ziemię. Conrad kopnął scyzoryk, który upuściła i ostrożnie oparł ją o ścianę.
- Spokojnie. Nie ruszaj się - rozkazał, pozornie obojętny na łzy płynące strumieniami z jej oczu. Wiedział, że oczekiwała z jego strony szybkiego, bezbolesnego epilogu, ale Gustav nie był mordercą. Zdjął grube rękawiczki, czując nieprzyjemne pieczenie, gdy chłodne powietrze zetknęło się z jego poparzonymi dłońmi. Zacisnął zęby i delikatnie przebadał okolice paskudnie wyglądającej rany. Skrzywił się, widząc jej przybrudzone krawędzie, jednak nadal milczał, obficie polewając nogę dziewczyny wodą utlenioną, której butelka potoczyła mu się pod stopy.
- Oddychaj. Nic ci nie będzie - rzucił szorstko, rozglądając się za czymś, czym mógłby wykonać prowizoryczny opatrunek. Zauważył apteczkę leżąca kilka metrów dalej i wyciągnął z niej gazę oraz bandaż, sprawnie obwiązując nim zranioną kończynę.
Powrót do góry Go down
the pariah
Iliya Aris
Iliya Aris
https://panem.forumpl.net/t3111-iliya-aris#48306
https://panem.forumpl.net/t3113-iliya-aris#48312
Wiek : 18
Zawód : Bezrobotna
Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona).
Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało
Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyPią Cze 26, 2015 10:58 am

Cofała się, ale Strażnik zmierzał w jej kierunku. Nie mam szans. Pomyślała rozpaczliwie. Plama stawała się coraz wyraźniejsza. Powstawały kończyny, głowa, błyski ostrza czy innej broni. W końcu upadła na plecy i naprawdę zrozumiała, że nie ma szans, mimo że dotychczas miała tyle szczęścia. Łudziła się, że może uciec, ale kiedy upadła, a jej klatka piersiowa rozbolała na nowo i zapiekła. Noga też. I w zasadzie większość pobitego ciała. Zrozumiała, że jej ciało nie da rady dużo dłużej uciekać.
Zobaczyła nad sobą Strażnika, jej niespokojny oddech stał się cichy. Poczuła kopniak obok dłoni i zrozumiała, że została rozbrojona. Mam jeszcze szansę...? Z cichym stęknięciem przesunęła się na ręce jakieś dwa centymetry do tyłu, nim Strażnik przy niej uklęknął. Ostatni raz okazała swój „upór i determinację”, wolę życia. Spojrzała na niego, oczy miała przeszklone, na powiekach widocznie zbierały się jakieś łzy, ale jeszcze nie płynęły. Jeszcze nie. Jakby czekały. Iliya próbowała pozostać twarda. Za ciemną szybą dostrzegła twarz mężczyzny, którego uznała za ostatecznego kata. Albo raczej chciała uznać. Pełna przerażenia spięła się i zamknęła oczy, gdy dostrzegła ruch zmierzający w jej stronę. Myślała, że to będzie ostatni obraz jaki zapamięta i za chwilę poczuje ostateczny ból w okolicy szyi lub serca. Poczuła jednak jak dłoń wsuwa się pod kark i nogi.
Otworzyła przestraszone oczy. Ich zamknięcie spowodowało chwilowe wysuszenie zbierających się łez. Co on chce ze mną zrobić...? Zapytała samą siebie w myśli. Zaprotestowała raz, starając się wykręcić. Strażnik w pełni sił miał jednak zbyt pewny uchwyt, by byle dziewczyna mogła z nim konkurować. Przeniósł ją tuż obok, skąd uciekała, by móc oprzeć ją o ścianę.
Ramiona Iliyi opadły pod wpływem rozkazu, przymknęła oczy, a potem otworzyła je. Strażnik ocenił stan jej rany. Chce zabrać mnie żywą? Zobaczyła, jak sięga on w miejsce, w którym upuściła jasną butelkę i otworzyła szeroko oczy. Chwilowy spokój na myśl o szybkiej śmierci i strach przed silniejszym mężczyzną prysnęły. Teraz całe jej ciało krzyczało z przerażenia. Spięła się, oddech odrobinę przyspieszył. - Nie... – Szepnęła stłamszonym głosem. Ale Mężczyzna już otworzył butelkę. Zacisnęła zęby widząc, jak się przechyla.
Iliya Aris. Jedna z najmniej szanowanych służących, żyjąca w biedocie, mająca na utrzymaniu chorych rodziców dziewczyna o kruchej sylwetce i niesamowicie niskim wzroście. Po ataku na Kapitol uznana za winną, za prześladowcę, za mordercę, zamknięta w getcie. Oskarżona o bycie czymś gorszym, niż rebelianci. Skazana na śmierć za chęć życia poza batem i ostrogą pilnującą jej nad ciężkimi robotami, do których się po prostu nie nadawała...
Woda spadła na ranę obfitym strumieniem. Pierwsza sekunda przyniosła tylko chłód cieczy, następna biały nalot i niewysłowiony ból. Polanie otarcia, które naruszyło skórę właściwą równa się z zadaniem sporego bólu. Rana postrzałowa była jednak dużo głębsza, dużo większa i poważniejsza niż zwykłe otarcie. Nic więc dziwnego, że młoda Aris, zwykła 18tolatka, która z trudem przeżyła ostatnie miesiące, zaczęła wić się z bólu, spinać i jęczeć, próbując skulić się i uciec od świata do wnętrza swojego umysłu.
Skupiła się nawet na poleceniu Strażnika, byleby nie myśleć o tym makabrycznym pieczeniu, szczypaniu, jakkolwiek by to nazwać. Zaczęła więc skupiać się na oddechu, który stał się bardzo chaotyczny i niespokojny. Potem zaczęła czuć ucisk na nodze. Mężczyzna wykorzystał przedmioty, które wyciągnęła z apteczki. Spojrzała na niego wzrokiem przywodzącym na myśl skatowanego psa. Z tym, że psy nie wytwarzają łez, a te w kącikach oczu Iliyi błyskały przepowiadając, że zaraz spłyną na policzki. Cała się trzęsła i kuliła poranione ręce przy piersi. Skoro jej noga została uwolniona od dotyku, ją (jak i zdrową) również przysunęła do siebie.
Czekała na szarpnięcie, na rozkaz, który kazałby jej wstać i iść za nim, nie ważne, jak samodzielnie miałaby się poruszać.
Gaza szybko zaczęła nasiąkać, choć niebawem proces ten miał się zatrzymać. Pozostała kwestia temperatury, wymęczenia mentalnego i licznych, mniej poważnych obrażeń na całym ciele.
Powrót do góry Go down
the victim
Conrad Gustav Dillinger
Conrad Gustav Dillinger
https://panem.forumpl.net/t3197-conrad-gustav-dillinger
https://panem.forumpl.net/t3227-kondzio
https://panem.forumpl.net/t3224-conrad-gustav-dillinger
https://panem.forumpl.net/t3312-cierpienia-mlodego-conrada
https://panem.forumpl.net/t3233-kondzio
https://panem.forumpl.net/t3298-melina-conrada
Wiek : 32
Zawód : Oficer
Przy sobie : dwa noże ceramiczne, broń palna, magazynek, mundur, telefon komórkowy, scyzoryk wielofunkcyjny, paczka papierosów, zapalniczka
Znaki szczególne : blizny na plecach, tatuaże

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyNie Lip 05, 2015 4:22 pm

Jego serce biło coraz szybciej, adrenalina nieustannie się podnosiła, a Conrad wciąż niespokojnie wodził wzrokiem między zrujnowanymi budynkami. Wiedział, że jeśli ktoś niespodziewanie znajdzie ich tutaj – ranną uciekinierkę i żołnierza na służbie Panem, będzie miał tylko dwie alternatywy. I kolejne istnienie na sumieniu, a wraz z nim, stanie przed następnym moralnym wyborem. Wydać dziewczynę, czy zastrzelić przypadkowego przechodnia? Trup nic już nie powie, mimo tego… Gustav za wszelką cenę chciałby uniknąć tej sytuacji. Zapomnieć o całym zajściu, udawać, że nic takiego nie nastąpiło. Ot, zwykły, nudny patrol, na którym nie napotkał żywej duszy. Zachowa pozory i kamienną twarz, stworzy fałszywe sprawozdanie, przemilczy obecność zbiegłej dziewczyny. Pośpieszy się. Oblizał spierzchnięte wargi, usiłując zebrać myśli. Bandaż na nodze blondynki zwolna nasiąkał krwią, barwiąc się na szkarłatną czerwień – dobry znak, płynąca posoka powinna pomóc oczyścić ranę.
- Musisz często zmieniać opatrunek – poinformował ją, jednocześnie jasno komunikując, że nie zamierza zaprowadzić jej przed oblicze Sprawiedliwości . Intensywnie zastanawiał się, co może zrobić, by jeszcze jakoś pomóc dziewczynie. Ukryci w ruinach pozostawali niewidoczni, zburzone mury zapewniały dobre schronienie nie tylko przed opadami śniegu i wiatrem, ale również przed Strażnikami Pokoju. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, niewielu z nich pozostało służbistami i Imago wątpił, by jakiś patrol zapuścił się do rumowiska. Mimo wszystko, dziewczyna nie mogła tu zostać na stałe. W jej obecnym stanie ukrywanie się na własną rękę na Ziemiach Niczyich przysporzyłoby zapewne mnóstwo trudności i Dillinger wiedział, że istnieje tylko jedno wyjście.
- Kolczatka – powiedział cicho – oni ci pomogą. Ja nie mogę zrobić dla ciebie nic więcej – wyrzucił z siebie, nachylając się nad twarzą blondynki – gdy tylko odzyskasz siły, odejdź. Nie zostawaj zbyt długo w jednym miejscu – instruował ją szybko, wiedząc że wskazówki są boleśnie enigmatyczne i nie zastąpią właściwej opieki. Nakrył ją śpiworem i po raz pierwszy na jego udręczonej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- Poradzisz sobie – rzekł krótko, po czym odwrócił się i zniknął wśród gruzów dawnych budynków.
/zt dla Conrada
Powrót do góry Go down
Malcolm Randall
Malcolm Randall
https://panem.forumpl.net/t1898-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1374-malcolm
https://panem.forumpl.net/t1373-malcolm-randall
https://panem.forumpl.net/t1796-malcolm
Wiek : 39 lat
Zawód : bezrobotny, dowódca Kolczatki
Przy sobie : paczka papierosów, zapalniczka, scyzoryk wielofunkcyjny, dowód tożsamości, broń palna, pozwolenie na posiadanie broni

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyWto Lip 28, 2015 9:24 pm

Chociaż raczej nie należał do ludzi sentymentalnych, nie mógł nie zwrócić uwagi na idealnie okrągłe koło, które historia wokół niego właśnie zataczała, w niemal poetycki sposób rozgniatając każdego, kto pojawił się na jego drodze. Budynki w Kapitolu wznosiły się i upadały, prezydenci przychodzili i odchodzili; jedyne co ulegało zmianie, to ci na szczycie, rebelianci, kapitolińczycy, rebelianci przeciwko rebeliantom, i tak bez końca, jak niekończący się film krótkometrażowy, który ktoś przypadkowo zapętlił. Od powstania mijał właśnie równy rok, a śnieg znowu zaczynał zbierać się na szarych ulicach, zasłaniając na krótki moment wciąż walające się tam gruzy. Wkrótce miały nadejść święta; zaśmiewał się w duchu na tę myśl, bo już nie łudził się, że radosna atmosfera jedności cokolwiek zmieni. Koło pędziło już zbyt szybko, żeby można było je zatrzymać, z każdym obrotem coraz wyraźniej spływając krwią tych, którzy znajdowali się pod nim. Takich jak pojmani członkowie Kolczatki, którzy na dniach mieli zostać publicznie straceni. Takich jak wywożeni masowo mieszkańcy getta. Takich jak drobna, wychudzona dziewczyna, która na jego oczach prawie wczołgała się do ruin budynku, jeszcze nie wiedząc, że za moment dołączy do niej strażnik pokoju.
Schował się za załomem w ostatniej chwili, pierwotnie nie mając zamiaru brać udziału w tym przewidywalnym scenariuszu, który miał miejsce na jego oczach. Wbrew pozorom, to nie sentymentalny nastrój przygnał go na ziemie niczyje; nie przyszedł tutaj zastanawiać się nad życiem, ani podziwiać artyzmu zbombardowanych budynków. W perspektywie miał jasne zadanie, sprawdzić zdatność do użytku znajdującego się nieopodal wejścia do kanałów; za paskiem - niezarejestrowaną broń; na sumieniu - o wiele więcej niż to. Nie zamierzał ryzykować konfrontacji z przedstawicielem prawa, zwłaszcza, że nie był pewien, czy w pobliżu nie czekało więcej jego znajomych. Czekał więc cierpliwie, prawie nie czując obrzydzenia do samego siebie i z przerażającą obojętnością obserwując z ukrycia, jak wysoki mężczyzna znika między resztkami cegieł, kierując się prosto w miejsce, w którym zniknęła dziewczyna. Uciekinierka, to było jasne i nie trzeba było nawet sprawdzać jej dokumentów, żeby to stwierdzić. Zacisnął zęby, czekając na odgłos wystrzału, ale minuty mijały, a nic takiego nie następowało. Okolica pogrążona była w ciszy, przerywanej jedynie niewyraźnymi szelestami od czasu do czasu, znikającymi w szumie wiatru i bezgłośnych płatkach śniegu, opadających na poszarpane chodniki. A później kroki, ciężkie, ale pojedyncze - i znów cisza.
Odczekał kilka następnych minut, na wszelki wypadek. Ostrożność weszła mu w krew zbyt mocno, żeby przemogła ją ta wszechobecna obojętność wobec wszystkiego; do ruchu zmusiło go więc dopiero zimno, o którym poinformowało go pojedyncze szczęknięcie zębów. Wyszedł zza muru, przez moment wahając się jeszcze. Podejrzewał - nie, wiedział - że za tym niewielkim załomem czekały na niego kłopoty, i że mógłby je po prostu ominąć. Wmówić sobie, że niczego nie widział, albo że dziewczyna na pewno była już martwa - bo z jakiego innego powodu strażnik zostawiłby ją w spokoju? Przez kilka sekund szedł nawet pewnie przed siebie, gotów do przywołania chwilowej ślepoty i głuchoty, ale kiedy dotarł do wejścia do budynku, zatrzymał się mimowolnie.
Niech to szlag.
Wszedł do środka ostrożnie, jeżeli dwa kawałki ściany można było nazwać środkiem. I od razu ją zauważył - drobną blondynkę, szczupłą, zbyt szczupłą, zbyt młodą, z całą pewnością ranną. Mogłaby być jego córką, mogłaby być Soneą, chociaż w tamtym momencie nie mogła przypominać jej mniej - z jasnymi, zmatowiałymi włosami przykrywającymi częściowo zapadniętą twarz, której jedynymi żywymi punktami zdawały się być jasne oczy wystraszonego zwierzątka.
Przystanął w pewnej odległości, czekając na jej reakcję. Podejrzewał, że mogła wziąć go za napastnika i spróbować się bronić, a nie był pewien, czy była w stanie przetrwać jakikolwiek wysiłek fizyczny.
- Nie zrobię ci krzywdy - zapewnił od razu, chociaż nie widział żadnego powodu, dla którego miałaby mu uwierzyć.
Powrót do góry Go down
the pariah
Iliya Aris
Iliya Aris
https://panem.forumpl.net/t3111-iliya-aris#48306
https://panem.forumpl.net/t3113-iliya-aris#48312
Wiek : 18
Zawód : Bezrobotna
Przy sobie : ♦ W worku - para kastetów, pistolet, paczka prezerwatyw (3 sztuki), magazynek z 15 nabojami, kapsułka z wyciągiem z łykołaków, latarka z wytrzymałą baterią, śpiwór; ♦ W fałdach śpiwora - mapa podziemnych korytarzy (X2, X7, X8), mapa Kapitolu oraz dowód tożsamości, prawo jazdy i zezwolenie na posiadanie broni na nazwisko Daniel Levitt; ♦ W kieszeniach - scyzoryk wielofunkcyjny (prawe udo); ♦ Zawszeona na pasie - apteczka militarna (brudno-szarozielona).
Znaki szczególne : Niski wzrost (155cm); wada wzroku (po oczach nie widać! braki ndrabia głównie węch); wychudzone ciało
Obrażenia : Nieco starta skóra na łokciach i kolanach; Rana postrzałowa na lewym udzie (poszarpana pociskiem skóra właściwa i uszkodzony mięsień), duże kolorowe sińce na prawym przedramieniu, na brzuchu, w okolicy (pękniętego) żebra z prawej strony. Masa mniejszych siniaków.

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 EmptyWto Lip 28, 2015 10:33 pm

Prawie nie dosłyszała, co powiedział Strażnik. To wcale jej teraz nie obchodziło. Siedziała skulona pod ścianą, cała drżąca, krwawiąca i obolała. Nie interesowało ją teraz to, że musi często zmieniać opatrunek. A nawet jeśli, to w jaki sposób miałaby to robić? Czym? Te myśli ledwo przemknęły przez jej głowę. Pojawiły się inne. Forma, z jaką powiedział te słowa, kazała się jej uspokoić i pomyśleć, że może nie być zabrana przed oblicze Władzy. Potem usłyszała słowo, które kazało jej unieść wzrok. „Kolczatka.” Tak powiedział. Cień Strażnika wzbudzał w niej strach, ale przerażenie nieco przymilkło, gdy dał jej do zrozumienia, że jej nie zabije. Czy to na miejscu, czy poprzez oddanie jej przełożonym. Strażnik w końcu odszedł, a ona całkowicie skuliła nogi i mocno je objęła, pozwalając sobie na krótki szloch.
Kilka minut wystarczyło. Zduszała dźwięki, jakie zwykle się wydaje, gdy się płacze, przez co zupełnie rozbolało ją gardło. Tyle razy pocierała policzki, że skóra została podrażniona, ale w końcu w jakiś sposób udało się jej uspokoić. Łzy nadal płynęły, a jej ciało drgało ale udało się jej doprowadzić swoje myśli do jako takiego porządku. Muszę stąd odejść. Uznała i spojrzała na nogę. Silniejszy wstrząs targnął jej ciałem. Dam radę? Na pewno nie teraz. Kilka minut to było za mało. Potrzebowała czasu, a jego ciągle nie miała. Dźwignęła się lekko na rękach, ale szybko zrezygnowała. Jej oddech nadal był przyspieszony, chociaż zaczynał być już regularny. Powiew wiatru zmusił ją do mocniejszego skulenia się. Muszę znaleźć schronienie, zanim zapadnie zmrok, inaczej zamarznę. Nie wiedziała, która jest godzina. Nie widziała słońca, które musiało ukryć się za ciężkimi, szarymi chmurami. Włosy miała już mocno wilgotne, co na pewno nie sprzyjało obecnemu stanu zdrowia.
Kiedy już chciała się ruszyć, usłyszała kroki. Zamarła w bezruchu. Mogą sądzić, że leży tu moje ciało. Spanikowała. Rozejrzała się, dostrzegła scyzoryk niedaleko. Wbrew pozorom jego ostrze było bardzo zadbane i ostre. Za daleko, nie zdążę! Potem w głowie zaświtała jej inna myśl. Nie znała się na broni palnej i nawet nie wiedziała jak ją trzymać, ale to jedyne, na co było ją stać. Sięgnęła w bok. Z worka spadły ostatnie przybory medyczne, które nie zostały użyte, gdy przyciągnęła do siebie śpiwór. Musi być na wierzchu. Uznała, szybko zagłębiła rękę w worek. Jest! Wyciągnęła pistolet za lufę. Był zabezpieczony i nienaładowany. Nie wiedziała ani jak odbezpieczyć (i w ogóle co to jest to zabezpieczenie?) broń, ani nie wiedziała, że nie ma wewnątrz naboi. Worek spadł na ziemię, a skulona Iliya dostrzegła cień wychodzący zza rogu. Odwróciła gwałtownie głowę w jego stronę.
Malcolm zastał Iliyę siedzącą, z wyprostowaną ranną nogą, a zdrową lekko podkuloną, z rękoma prostymi, skierowanymi ku ziemi tuż przy rannym udzie. W obu dłoniach trzymała pistolet nieznanego dla niej gatunku. Widziała tylko cień mężczyzny. Nie jest strażnikiem. Na pewno chciał sprawdzić, czy mam przy sobie coś przydatnego. Takie były jej myśli. Uniosła pistolet, wiedząc, że i tak nie da rady pociągnąć za spust. Ruch był szybszy, niż Malcolm mógłby się po tej dziewczynie spodziewać. Jaki ciężki...! Pomyślała. Aby uczynić ten gest, musiała włożyć w niego dość sporo siły. To nie była zabawka, to był porządny, ciężki pistolet. Jej pierś znów zaczęła się poruszać nierównomiernie. Oddychała przez usta z lekkim trudem w taki sposób, jakby właśnie skończyła jakiś wysiłek i to nie pokroju uniesienia pistoletu, a może raczej... krótkiego biegu?
Była blada, twarz miała trochę zaróżowioną od temperatury, oczy nie wydawały tak zdrowego i jasnego błysku jak u osoby w pełni sił. Zdradzały tylko przerażenie, kiedy wlepiała wzrok w ciemną plamę obcego mężczyzny. Celowała w jego klatkę piersiową. - Nie podchodź! – Warknęła jakby rozkazująco, dziarsko. Tylko tonem mogła udawać, że nie jest tak słaba jak wygląda. - Odejdź. – Rzuciła, a głowa trochę się jej poruszyła. Zakręciło się jej w nim. Ręce się jej trzęsły, gdyby mężczyzna poczekał z pół minuty, dostrzegłby, że te opadają, a dziewczyna resztkami sił próbuje utrzymać broń gdzieś na wysokości nadbrzusza, a potem celuje coraz niżej i niżej... Ręce jej wiotczały. Była zupełnie wyczerpana, oddychała przez usta. W końcu broń dotknie ziemi. Iliya spróbuje ją podnieść, zamiast tego kolejny raz zakręci się jej w głowie. Jedną ręką puści broń, żeby móc się na obu dłoniach podeprzeć tuż przy biodrze rannej kończyny. Jedną na śniegu, drugą na leżącym pistolecie. Jej głowa też by opadła, a w oczach znowu zagościły łzy bezsiły i bezradności. Cała drżąca i nienaturalnie ciepła, mimo wokół panującego zimna.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Zrównane z ziemią osiedle   Zrównane z ziemią osiedle - Page 2 Empty

Powrót do góry Go down
 

Zrównane z ziemią osiedle

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 3Idź do strony : Previous  1, 2, 3  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Po godzinach :: Archiwum :: Lokacje :: Ziemie Niczyje-