IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Vick&Leo

 

 Vick&Leo

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the civilian
Leonard Madden
Leonard Madden
https://panem.forumpl.net/t3237-leonard-madden#50661
https://panem.forumpl.net/t3239-leo
https://panem.forumpl.net/t3238-leonard-madden#50682
https://panem.forumpl.net/t3299-leo#51581
https://panem.forumpl.net/t3314-leonard-madden
Wiek : 27 lat
Zawód : menadżer 'Vanillove' oraz działacz społeczny
Przy sobie : dowód, telefon, prawo jazdy
Znaki szczególne : nieobecne spojrzenie, lekko powiększona tarczyca
Obrażenia : problemy z tarczycą

Vick&Leo Empty
PisanieTemat: Vick&Leo   Vick&Leo EmptySob Paź 24, 2015 1:05 am

***
Powrót do góry Go down
the civilian
Leonard Madden
Leonard Madden
https://panem.forumpl.net/t3237-leonard-madden#50661
https://panem.forumpl.net/t3239-leo
https://panem.forumpl.net/t3238-leonard-madden#50682
https://panem.forumpl.net/t3299-leo#51581
https://panem.forumpl.net/t3314-leonard-madden
Wiek : 27 lat
Zawód : menadżer 'Vanillove' oraz działacz społeczny
Przy sobie : dowód, telefon, prawo jazdy
Znaki szczególne : nieobecne spojrzenie, lekko powiększona tarczyca
Obrażenia : problemy z tarczycą

Vick&Leo Empty
PisanieTemat: Re: Vick&Leo   Vick&Leo EmptySob Paź 24, 2015 1:06 am

30 grudnia 2283


Butelka najprawdziwszego, drogiego Bourbona zdawała się patrzyć na niego zza szklanego barku od paru długich dni. Ucieczka przed jej nieznośną obecnością, przed widokiem jasno barwionego strasu była wręcz niemożliwa – musiałby zacząć omijać swój salon szerokim łukiem, co, biorąc pod uwagę odległość dzielącą go od sypialni, było fizycznie niemożliwe. Tylko resztkami silnej woli trzymał swoją ciekawość na wodzy i do tej pory pozwalał sobie jedynie na obejrzenie z zewnątrz wspaniałego prezentu, próbując zadowolić się samym, w tym wypadku wyjątkowo interesującym, oparkowaniem. Miał przecież obowiązki, nie mógł przychodzić do pracy pod wpływem alkoholu. Szczególnie teraz, gdy w Vanillove wszyscy zajmowali się sumowaniem minionego roku, a tylko on był na tyle zorientowany w dokumentacji, aby w pełni zająć się sytuacją. Helen była dla niego niemałą pomocą, odkąd tylko pojawił się w kawiarni, lecz niestety nie tym razem. W kwestiach papierkowych był skazany przede wszystkim na siebie i na swoją, obowiązkowo jeszcze trzeźwą, głowę.
Na szczęście praca menadżera w końcu również dobiegła końca. Dzień przed sylwestrem wrócił więc do domu wczesnym wieczorem, posprzątał w salonie (czyli zrzucił papiery do szuflad i powynosił kubki po kawie do zlewu), przebrał się w coś wygodnego i z niewysłowionym zadowoleniem sięgnął po szklankę i błyszczącą w świetle jarzeniówek  butelkę. Kiedy otwierał ją samotnie, w zupełnej ciszy własnego mieszkania, zastanawiał się, kiedy właściwie stał się tak ogromnym fanem alkoholu.  Do tej pory był on mu raczej obojętny – jego obecność na różnego rodzaju spotkaniach nie była jakoś szczególnie niezbędna, stanowił raczej wymówkę, aby choć na chwilę oddalić się od gości i odetchnąć w odosobnieniu. A może właśnie to, że nigdy jakoś szczególnie za nim nie przepadał, sprawiło, że przez cały dzień nie mógł odpędzić się od wizji odpoczęcia ze szklaneczkę Bourbona w dłoni? A może ciekawość zainspirowana tymi wszystkimi opowieściami o weekendowych alkoholikach, o których dzisiaj słyszało się coraz mniej?
- Leonardzie, to się chyba nazywa wstęp do alkoholizmu – mruknął sam do siebie, szczerze rozbawiony wypowiedzianą na głos myślą. On? Dobre sobie. Czy od czasu do czasu nie należało mu się coś od życia? Jeden samotny wieczór, bez stresu, bez przerzucania stosu papierów, bez parzenia sobie języka zbyt gorącą kawą.
Ostatnimi czasy czuł się zdecydowanie bardziej zdenerwowany. Musiał dopilnować przygotowań wigilijnych w Vanillove (popatrzeć, jak radzi sobie reszta i zjeść parę pierniczków), potem przypilnować, aby ta nie okazała się katastrofą (spóźnić się i omijać szerokim łukiem większość gości), no i przecież teraz wszystko pozliczać (nie, tym naprawdę zajął się samodzielnie). Można zatem powiedzieć, że miał naprawdę wyczerpujący tydzień, więc z czystym sumieniem upił pierwszy łyk.
Jak prawdziwy mężczyzna nie skrzywił się, choć alkohol palił go lekko w gardło. Gorzki posmak zniknął jednak tak szybko jak się pojawił, więc powoli, już nieco mniej chętnie dokończył szklankę, zastanawiając się, co miało być takiego niezwykłego w tym jakże drogim prezencie. Pierwszy zachwyt minął, Burbon okazał się kolejną, niesmaczną niespodzianką. Prawdopodobnie po raz tysięczny sięgnął po butelkę, ujmując jej delikatną szyjkę w dwa palce i z uwagą oglądając niewielką etykietę przyklejoną przy dnie, której treść, może gdyby się postarał, mógłby podać z pamięci.
Nie wierzę. Co się ze mną dzieje – myślał dalej, szczerze rozbawiony oraz zdziwiony swoją postawą.  Czyżby wpadł w tak świetny nastrój ze względu na jutrzejszy dzień, który miał być zapowiedzią nowego roku, swoistą wróżbą na zbliżających się parę miesięcy? Czy raczej chodziło mu o gościa, który już za parę godzin miał pojawić się u progu jego drzwi?
Zadzwonił dzwonek.
Błyskawicznie starł ten dziwny uśmiech z ust, który nie wiadomo jak ani kiedy się tam pojawił. Odkładając na bok prezent, zastanawiał się, kto zechciał zakłócić jego samotność. Sąsiadka, której zepsuł się ekspres do kawy?
Otworzył drzwi.
Parsknął śmiechem. Za dużo szczęścia jak na jeden wieczór.
Powrót do góry Go down
the leader
Victor Blythe
Victor Blythe
https://panem.forumpl.net/t3164-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3187-victor#49890
https://panem.forumpl.net/t3186-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3188-victor#49893
https://panem.forumpl.net/t3189-victor-blythe#49896
Wiek : 27
Zawód : Strażnik Pokoju
Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni

Vick&Leo Empty
PisanieTemat: Re: Vick&Leo   Vick&Leo EmptySob Paź 24, 2015 8:45 pm

Wciąż dająca się jeszcze odczuć świąteczna atmosfera sprawiała, że czas płynął naprawdę leniwie. Dni mijały wolno i dla Victora, który pierwszy raz od dawna wziął trochę więcej wolnego było to naprawdę niecodzienne. Nie mógł przyzwyczaić się do ilości wolnego czasu, którego nie potrafił sobie zagospodarować. Nie należał do ludzi, którzy uwielbiają sypiać do długich godzin popołudniowych, a nawet gdyby obecność w domu czworonożnego zwierzaka żądającego aby wyprowadził go na spacer skutecznie by to uniemożliwiła. Za każdym razem, gdy zdarzyło mu się naprawdę rozleniwić i po prostu leżeć w ciepłej jeszcze pościeli, przyglądając się padającemu za oknem śniegowi, pies brutalnie wskakiwał na niego, liżąc go po twarzy i czekając, aż chwyci za smycz i pozwoli mu wpaść w mokre i zimne zaspy w parku.
Nudził się w czterech ścianach własnego mieszkania, pochłaniając książki jedna za drugą. Zdesperowany posunął się nawet to próby skomponowania kawałka melodii, jednak szybko się poddał, a kartki zapisane poprzekreślanymi nutami i niewyraźnymi notatkami wylądowały w śmietniku. Choć nigdy nie należał do miłośników gotowania, zaczął wypróbowywać coraz to trudniejsze przepisy, racząc swoje podniebienie potrawami, których nigdy nie miał okazji skosztować.
No i rysował. Ostatnimi czasy naprawdę nie miał czasu, aby usiąść z kartką papieru i ołówkiem w dłoni, dlatego starał się wykorzystać czas, który miał, odkopując stare szkice i rysunki, poprawiając niedociągnięcia bądź tworząc coś zupełnie nowego. Zazwyczaj były to jedynie niepoukładane fragmenty, drobne rysunki, które nie miały większego znaczenia. Szkicował fragmenty budynków, które widniały za jego oknem, przypadkowe sylwetki ludzi, których mijał na ulicy.
Nigdy wcześniej nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo uzależnił się od pracy. Kiedy wracał z dziennej zmiany, nie miał czasu ani siły na wymyślanie sobie zajęć, gdy zaś pracował w nocy, po przyjściu do domu kładł się spać, aby choć trochę wypocząć. Nie uważał siebie za pracoholika i dopiero teraz zauważył, na czym skupia się jego życie.
Pewnie dlatego z niecierpliwością wyczekiwał 31 grudnia. Od dawna jego życie towarzyskie stało w miejscu. Poza wizytą w Vanillove podczas Wigilii, praktycznie nie ruszał się z domu. Oczywiście, nie chodziło o fakt, iż nie miał znajomych, z którymi chciałby i mógłby się spotkać. Mimo wszystko jednak fakt spędzenia Sylwestra w towarzystwie Leonarda sprawił, że czas ciągnął się jeszcze bardziej. Minuta za minutą, godzina za godziną, dzień za dniem. Na siłę starał się zająć czymś samego siebie, zdejmując wszystkie książki z biblioteczki aby wytrzeć kurze, czy wyrzucając ubrania z szafy i składając je na nowo, aby następnie włożyć je na miejsce w ustalonym porządku.
Czasami wciąż nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Wydawało się to tak naturalne, że spędzi ten dzień w towarzystwie przyjaciela, a jednak brzmiało jak fikcja, ponieważ jeszcze jakiś czas temu nawet nie pomyślałby o tym, że mogą się znowu spotkać. Ponowne pojawienie się Leo w jego życiu mógł porównać do cudu i chociaż czasem, kiedy mieli okazję ze sobą rozmawiać, wciąż odnosił dziwne uczucie skrępowania, jakby pomiędzy nimi wciąż istniała pewnego rodzaju ściana, której nie potrafili zburzyć, nie mógł być bardziej szczęśliwy. Oczywiście, było kilka rzeczy, których brakowało mu do osiągnięcia tej wymarzonej pełni szczęścia, jednak nie potrafił już więcej narzekać. Jego życie, w porównaniu do wielu innych żyć, zdawało się być rajem i nie potrafił sobie wyobrazić, że mógłby to teraz zniszczyć.
30 grudnia pogoda na zewnątrz aż prosiła, aby ubrać ciepłą kurtkę i wybrać się na spacer. Victor miał jednak inny plan i on także wiązał się z opuszczeniem własnego mieszkania, jego cel był trochę inny. Dobrze wiedział, że mieli się spotkać dopiero następnego dnia, jednak nie chcąc marnować czasu na zakupy, postanowił zająć się tym wcześniej, jednocześnie zanosząc wszystko do domu Leo. A może była to po prostu kolejna wymówka, aby nie siedzieć bezczynnie w domu? Może musiał znaleźć jakiś cel, zająć czymś popołudnie, żeby czas zleciał szybciej, żeby wreszcie przerwać tą złowieszczą passę pożerającej go nudy. Nie mógł doczekać się nowego roku i powrotu do pracy, ponownego wciągnięcia się w znajomą rutynę. Jego życie było wówczas uporządkowane, wszystko było na swoim miejscu, każda godzina miała przypisane zajęcie. Teraz zaś panował tam bałagan, którego nie potrafił uporządkować i który momentami doprowadzał go do szaleństwa.
Gdy wyszedł z supermarketu z nieba zaczęło sypać. Dookoła robiło się już ciemno i delikatne płatki śniegu pobłyskiwały w świetle ulicznych latarni, osiadając mu na włosach, rzęsach i ciemnym szaliku, który otulał jego szyję przed zimnem. Uśmiechnął się do samego siebie, podziwiając piękno, które cała aura wydobywała z centrum miasta. Szedł szybkim krokiem, uważając jednak, aby nie poślizgnąć się na oblodzonych kałużach i chodnikach. Nie chciałby przywitać nowego roku ze złamaną nogą, tym samym prawdopodobnie anulując wszystkie plany na jutrzejszy dzień.
Po kilku minutach doszedł do celu, wchodząc na klatkę schodową aby w następnej chwili stanąć pod właściwymi drzwiami, trzymając w dłoni torby z zakupami. Wyciągnął dłoń, aby nacisnąć dzwonek, a następnie czekał, aż otworzą się przed nim drzwi.
Miał wrażenie, że Madden był lekko zdziwiony jego przybyciem. Słysząc parsknięcie śmiechem Victor nie mógł jednak stwierdzić, co czuje jego przyjaciel.
- Nie przeszkadzam? Pomyślałem, że zrobię zakupy na jutro i od razu ci je podrzucę – wytłumaczył, wskazując na trzymane w dłoniach pakunki Mogę wejść? – dodał po chwili, nie mając pewności, czy zjawił się w dobrym momencie. Nie lubił się wpraszać, jednak nie miał też ochoty wracać do pustego mieszkania i spędzać kolejnego wieczoru wypijając przerażające ilości herbaty i wpatrując się tępym wzrokiem w telewizor, nie mając nic lepszego, w co mógłby włożyć ręce. Dlatego naprawdę liczył, iż Leonard znajdzie dla niego chwilę i nie odprawi go z kwitkiem.
Powrót do góry Go down
the civilian
Leonard Madden
Leonard Madden
https://panem.forumpl.net/t3237-leonard-madden#50661
https://panem.forumpl.net/t3239-leo
https://panem.forumpl.net/t3238-leonard-madden#50682
https://panem.forumpl.net/t3299-leo#51581
https://panem.forumpl.net/t3314-leonard-madden
Wiek : 27 lat
Zawód : menadżer 'Vanillove' oraz działacz społeczny
Przy sobie : dowód, telefon, prawo jazdy
Znaki szczególne : nieobecne spojrzenie, lekko powiększona tarczyca
Obrażenia : problemy z tarczycą

Vick&Leo Empty
PisanieTemat: Re: Vick&Leo   Vick&Leo EmptySob Wrz 17, 2016 4:46 am

Nie wiedział, czy śmiech był efektem nerwów pętających go za każdym razem, gdy widział Victora. Swego rodzaju ekscytacja przesycona uczuciami pochodzącymi z przeszłości oraz domieszką teraźniejszości, ukłucie radości oraz świadomość tego, że wszystko, co najlepsze już odeszło. Przypominał o minionych czasach ciepłym spojrzeniem brązowych tęczówek, nieustającym uśmiechem błąkającym się na idealnie skrojonych wargach, które dostrzegał dziś wyraźniej. Tak samo jak płatki śniegu topniejące na rzęsach oraz rozproszone we włosach i szaliku. Tak mało brakowało, a w tym całym sielankowym nastroju wyciągnąłby dłoń i bezceremonialnie strzepnął je na podłogę, poddając się ulotnej magii minionych świąt oraz zbliżającego nowego roku. Dobrze, że nie tak mocna głowa trzymała się jeszcze dość twardo na szyi i zanim zdążył wykonać jakikolwiek nieodpowiedni gest w przypływie niewysłowionej radości, zatrzymał się oraz zastanowił, co dzieje się dookoła. Wzrok padł w końcu również na reklamówki z jedzeniem, które jak kotwica, przytrzymały go przy ziemi, zanim zdążył zapytać, czy jutro nadeszło tak szybko i czy to dzisiaj można już pić szampana zamiast ohydnego burbona.
- Tak, jasne, jasne - powiedział wesoło, przesuwając się już na bok i pozwalając mu wejść do środka. Zamknął zanim drzwi, odebrał zakupy i wyniósł do kuchni, aby w tym czasie Victor miał chwilę na zdjęcie butów albo przynajmniej na rozpięcie kurtki. Leo miał nadzieję, że skoro już przekroczył próg jego domu, zechce zostań chwilkę dłużej. Na pewno były jeszcze jakieś nieomówione kwestie dotyczące jutra, o których zapomniał, a które przyjaciel w swojej dobroci mógłby mu przypomnieć. - I nie przeszkadzasz, wręcz przeciwnie - znów się roześmiał, znów nieco zbyt nerwowo. Pośpiesznie wstawił wszystko, co mogło się stopić do lodówki i powrócił do gościa. - Właściwie to nieco się nudziłem. Miło, że zajrzałeś - prawił oczywistości dalej, zatrzymując się przy przyjacielu. - Wejdź do salonu - zaprosił go bardzo staromodnym gestem i zaczekał aż przejdzie i dopiero za nim udał się do wspomnianego pokoju. Usiadł na kanapie i już już miał zagadywać go o banały związane z pracą, dziećmi i kotem, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język, lecz nie dlatego, że tamten nie posiadał tego drugiego i zamiast kota miał psa. Wzrok nieuchronnie spadł na butelkę burbona, obecnie opróżnioną w jednej czwartej całej objętości. Przez głowę niespodziewanie przetoczyła się myśl, jak wygląda to wszystko oczami jego gościa - zimowy wieczór, typowo kawalerski bałagan i samotne picie mocnego alkoholu. Czy nie wyglądał właśnie ja siedem nieszczęść? Może jak nieszczęśliwiec porzucony przez miłość swojego życia, może inwestor, który stracił cały majątek?
A może po prostu typowy Leonard ubolewający nad sensem życia i popadający w ból istnienia.
Roześmiał się po raz kolejny, bardzo nerwowo oraz gardłowo, omiatając wzrokiem twarz przyjaciela. - Dostałem pod choinkę. - Było jedynym, co wyrwało się spomiędzy jego strun głosowych, automatycznie zahaczając o ton wyjaśniający, jakby musiał tłumaczyć się Victorowi z tego, że pije. Oby tylko nie pomyślał sobie, że ma problemy z alkoholem, oby nie pomyślał, że tak właśnie wygląda jego codzienność.
Miliony nerwowych myśli przemykały przez głowę Leonarda, powodując pojawienie się głębokiej bruzdy na czole. Odkaszlnął więc parę razy, aby dość sugestywnie odbiec od tematu. Na trochę. - Ale może masz ochotę się napić? Jedna szklaneczka na pewno nie zaszkodzi - stwierdził i od razu wstał po naczynie, będąc pewnym, że jemu nie odmówi. Chociażby dlatego, że gdyby pili obydwoje, zniknęłyby jego dziwne wyrzuty sumienia związane z całą tą sytuacją.
Powrót do góry Go down
the leader
Victor Blythe
Victor Blythe
https://panem.forumpl.net/t3164-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3187-victor#49890
https://panem.forumpl.net/t3186-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3188-victor#49893
https://panem.forumpl.net/t3189-victor-blythe#49896
Wiek : 27
Zawód : Strażnik Pokoju
Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni

Vick&Leo Empty
PisanieTemat: Re: Vick&Leo   Vick&Leo EmptyCzw Wrz 22, 2016 8:44 pm

Czasami wydawało mu się, że zimą wszystko jest po prostu lepsze. Miasto przykryte białą kołdrą śniegu, w której odbijały się kolorowe światła wyglądało o wiele ładniej, niż w każdy inny, zwyczajny dzień. Ludzie zdawali się być dla siebie milsi, wciąż czując jeszcze atmosferę minionych świąt i zbliżającego się nowego roku. I chociaż zmartwienia codzienności ciągle gdzieś tam istniały, wystarczyło spojrzeć w noce niebo, na którego tle obijały się błyszczące płatki białego puchu, a wszystkie przykre myśli znikały, nawet jeśli tylko na krótką chwilę. Z biegiem czasu zaczynał chyba rozumieć prawdziwe znaczenie magii świąt. Chciał wierzyć, że zimą dzieją się rzeczy prawdziwie magiczne, bo każdy zdawał się naprawdę tego potrzebować.
Święta zawsze sprawiały, iż Victor myślał o swojej przeszłości. O tym, jak wyglądały one rok, pięć czy dziesięć lat temu. Pamiętał, że nigdy nie mieli w zwyczaju obdarowywać się drogimi i wspaniałymi prezentami. W drodze zazwyczaj ciężko było postarać się o to, co obecnie wyglądało na przeciętne standardy życia w Kapitolu. Zawsze jednak świętowali, zatrzymywali się w wigilijny wieczór i, jeśli pogoda im na to pozwalała, obserwowali gwiazdy świecące na nocnym, grudniowym niebie, rozpalali ognisko i spędzali długie godziny ciesząc się magią, która unosiła się dookoła nich. Miał wrażenie, jakby to wydarzyło się wczoraj, gdy ojciec w prezencie napisał dla jego matki piosenkę. Zagrał ją przy dźwiękach trzaskającego ognia, którego pomarańczowe płomyki odbijały się w oczach wpatrzonej w niego z zachwytem kobiety, oświetlały twarze uradowanych rzeczy i sprawiały, iż wszelkie zmartwienia odchodziły gdzieś daleko. Gdyby miał szansę na spełnienie tylko jednego marzenia, poprosiłby o to, aby jeszcze raz móc przeżyć te święta w otoczeniu osób, które wciąż tak wiele dla niego znaczyły.
W Kapitolu nie czuł się jednak samotny. Może czasem, gdy z jakiegoś powodu wyciągał schowane głęboko pudełko pamiątek lub grał piosenkę napisaną przez jego ojca, zaczynał uświadamiać sobie, jak inne mogłoby być jego życie, gdyby wciąż miał przy sobie najbliższych członków rodziny. Był jednak szczęśliwy, a przynajmniej tak mu się wydawało, szczególnie teraz, gdy w jego życiu znów pojawił się dawny przyjaciel, za którym tęsknił, choć może wcześniej nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, pochłonięty biegiem własnego życia. Coś jednak uległo zmianie, coś podpowiadało mu, iż może Leonard stanowił jedną z tych części, które go dopełniały i których brakowało mu przez cały ten czas od ich pożegnania.
Wesołość w głosie przyjaciele momentalnie rozwiała wszelkie jego wątpliwości i odepchnęła na bok, przynajmniej chwilowo, myśl o własnym domu, który powoli zaczął zamieniać się w jego więzienie. Długie urlopy zdecydowanie mu nie służyły. Może odrobinę zbyt szybko ściągnął buty i odwiesił pokrytą stopionym śniegiem kurtkę na wieszak, po czym, zgodnie z wytycznymi przyjaciela, przeszedł do salonu. Wyraźnie dobry nastrój Leo zaczął mu się udzielać i wkrótce przekonał się, czym był spowodowany. Usiadł wygodnie na kanapie, unosząc lekko brwi, bardziej w geście rozbawienia niż jakiejkolwiek próby skrytykowania sposobu, w jaki Leonard spędzał grudniowy wieczór.
- Oczywiście – odpowiedział, kiwając poważnie głową i obserwując przyjaciela, który najwyraźniej poczuł potrzebę wytłumaczenia się z całej sytuacji. Niepotrzebnie, gdyby nie fakt, iż Victor przez większość czasu stronił od alkoholu, z pewnością sam większość wieczorów spędzałby w podobny sposób – Cóż… - zaczął, zamierzając delikatnie odmówić. Nie powinien. Przez tyle czasu udawało mu się wstrzymać od picia chociażby najmniejszych ilości, na każdym przyjęciu będąc, poza dziećmi, prawdopodobnie jedyną, trzeźwą osobą w towarzystwie. Nawet jutro, w tą jedyną noc w roku, zamierzał ograniczyć się do symbolicznego kieliszka szampana o północy, dla zachowania tradycji i faktu, iż w żaden sposób nie chciał zawieść swojego przyjaciela. Zastanawiał się, czy tamten wciąż pamiętał, do czego doprowadził ostatni raz gdy Victor, wprawdzie jako młody chłopak, pozwolił sobie na zbyt wiele, nie umiejąc zachować umiaru i kontrolować swoich czynów. Być może powinien w końcu uwierzyć, że od tamtej chwili dużo rzeczy uległo zmianie, włącznie z nim samym – Nie powinienem, ale niech będzie. Jedna chyba nie zaszkodzi – powiedział i tak za późno, bo Leo zdążył już wstać, stawiając na stoliku dodatkową szklankę i napełniając obie złotym płynem. Miał tylko nadzieję, że rzeczywiście skończy się tylko na jednej - Więc, co słychać, Leo? - zadał po chwili najbardziej banalne z możliwych pytań, chcąc wciągnąć przyjaciela w rozmowę. Nie mieli za wiele okazji spędzić ze sobą choć trochę czasu i Victor zdecydowanie zamierzał to wszystko nadrobić.
Powrót do góry Go down
the civilian
Leonard Madden
Leonard Madden
https://panem.forumpl.net/t3237-leonard-madden#50661
https://panem.forumpl.net/t3239-leo
https://panem.forumpl.net/t3238-leonard-madden#50682
https://panem.forumpl.net/t3299-leo#51581
https://panem.forumpl.net/t3314-leonard-madden
Wiek : 27 lat
Zawód : menadżer 'Vanillove' oraz działacz społeczny
Przy sobie : dowód, telefon, prawo jazdy
Znaki szczególne : nieobecne spojrzenie, lekko powiększona tarczyca
Obrażenia : problemy z tarczycą

Vick&Leo Empty
PisanieTemat: Re: Vick&Leo   Vick&Leo EmptyPon Paź 10, 2016 12:46 am

Kiepski był z niego fan alkoholu. Imprezowicz również żaden, ale mimo to miał to minimalne pojęcia na temat towarzyszenia innym, gdy ci, bez reszty, pochłaniali kolejne procenty, kieliszek za kieliszkiem, lampka za lampką. Być może nie powinien nigdy posiąść tej wiedzy, był przecież kolejnym szarym mieszkańcem Jedenastego dystryktu, najbiedniejszego z wszystkich możliwych, gdzie na trunki mogli pozwolić sobie tylko nieliczni, a jednak wiedział, widział to wszystko na własne oczy, a nawet doświadczał podczas mieszkania w Kapitolu. Spotkania bez chociażby kropli alkoholu zdawały się nie mieć prawa istnienia, a odmowa rozumiana była niemalże na równi razem z ogromnym faux pas popełnianym na oczach całego miasta. Nic też dziwnego, że wszelkie namowy do, och, jakże to okropnie brzmiało nawet w jego myślach, napicia się z kolejnymi osobami były wpisane w schemat wszelkich przyjęć. W mentalności niektórych ludzi po prostu nie wypadało nie zapytać o ten niezwykły moment zderzenie szklanych kieliszków, pieczętujących pewnego rodzaju więź.
Mimowolnie zaczął zastanawiać się, czy kiedykolwiek do tej pory mieli okazję pochylić się nad szklaneczką czegoś mocniejszego. Jako dzieciak nie miał dostępu do winnicy, a tym bardziej do tamtejszych wyrobów, i, o ile dobrze pamiętał, Victor również nigdy słowem nie wspomniał, czym raczą się jego rodzice, gdy razem z siostrą zasypiał w samochodzie. Przypomniał mu się tylko jeden epizod z alkoholem, w którym mieli okazje razem uczestniczyć, lecz zaraz potem odsunął go od siebie, nie chcąc rozdrapywać dawnych ran, które mogłyby stanowić drzazgę w ich odnawiającej się relacji. Chciał cieszyć się jego towarzystwem, tu i teraz, bez względu na wszystko, nawet okropny smak burbona, który zaczął mu już powoli umykać.
Nic też dziwnego, że nawet nie słyszał niepewności w głosie przyjaciela, gdy, pewnym ruchem, stawiał przed nim szklankę, która zaraz potem wypełniła się niemalże po brzeg. Ręka, w której trzymał butelkę, niebezpiecznie zadrżała, lecz zdążył zapanować nad tym gestem, unosząc ją w górę tylko po to, aby zaraz potem poczęstować również siebie. - No to, hm - rozpoczął niepewne, obejmując naczynie szczupłymi palcami. - Za spotkanie? Tak będzie dobrze? - zaśmiał się w stronę Victora, czując nieco dziwacznie w całej tej sytuacji. Skoro jednak już razem kosztowali trunku, wypadałoby wznieść chociaż toast; nawet ten najbardziej banalny. Mimo że Leonard nie należał do osób, które zadowalały się byle czym, tak w przypadku Blythe'a każda drobnostka, nawet te kilka minut, które dane im było spędzać razem, urastały do rangi święta, a te przecież należało odpowiednio celebrować.
Przechylił szklankę do ust i z trudem zwalczył chęć skrzywienia się, gdy alkohol powoli rozpalał gardło oraz przełyk. Z każdą chwilą było jednak coraz lepiej - przyjemnie ciepło rozlewało się po organizmie, przepływało żyłami i rozprężało naciągnięte mięśnie. Niemalże czuł jak dziwne napięcie schodzi z kolejnymi, upływającymi minutami, jak rażący świat powoli rozpływ się, wygładza pod wpływem jego wzroku. Błogość wypływała z każdego zakątka, zalewając umysł przyjemną falą. Gdyby nie pytanie Victora, zapewne pozwoliłby pochłonąć się temu uczuciu bez reszty, tonąc w morzu odprężenia oraz alkoholowego upojenia. Spojrzał jednak na przyjaciela, całkiem przytomnie i udał zamyślenie, pocierając brodę w charakterystycznym geście mędrców. Zaraz potem jednak zrezygnował i pozwolił, aby dłonie opadły, śmiejąc się przy tym na głos. - Victorze, proszę cię - rozpoczął z niezwykłą pewnością w głosie, której brakowało do tej pory. Zaskoczył sam siebie, lecz był już zbyt zaangażowany kontynuowaniem rozmowy, aby teraz roztkliwiać się nad przyczynami nagłego zrywu. - Obydwaj doskonale wiemy, że moje życie jest nudne jak te słynne flaki z olejem. - Wzruszył ramionami, jakby faktycznie było mu to w tej chwili obojętne. Nie znajdował się jeszcze w tym stanie, który pozwalałby rozpaczać nad własnym nieszczęściem oraz niesprzyjającym losem.
Zabrał swoją szklankę i do końca przechylił ją, aby w środku nie znalazła się już nawet kropla płynu. Zaraz potem też odłożył przedmiot, sam wstał i usiadł, ale tym razem obok przyjaciela. Może nieszczególnie blisko, ale jednak w odległości bliższej niż znajdowali się do tej pory. Przyjrzał mu się uważnie, przez chwilę milcząco taksując jego przystojną twarz i pozwalając sobie na błogą bezmyślność. - Moje życie to porażka, odkąd z niego zniknąłeś.
Powrót do góry Go down
the leader
Victor Blythe
Victor Blythe
https://panem.forumpl.net/t3164-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3187-victor#49890
https://panem.forumpl.net/t3186-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3188-victor#49893
https://panem.forumpl.net/t3189-victor-blythe#49896
Wiek : 27
Zawód : Strażnik Pokoju
Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni

Vick&Leo Empty
PisanieTemat: Re: Vick&Leo   Vick&Leo EmptyPon Paź 10, 2016 1:47 am

Czy pamiętał swoje pierwsze doświadczenie z alkoholem? Oczywiście, że tak. Chciałby powiedzieć, że był to spektakularny moment, że czuł się wówczas niczym naprawdę niegrzeczny chłopak, w tajemnicy przed światem po raz pierwszy smakując taniego alkoholu gdzieś w ciemnych zaułkach kolejnego dystryktu, w którym akurat się znalazł, w towarzystwie osób, które za jakiś czas miały zupełnie zniknąć z jego życia. Niestety, było zupełnie odwrotnie. Gdyby powiedział, że jego rodzicom dość często towarzyszyła butelka alkoholu, zapewne zrobiłby z nich alkoholików, którzy o wychowaniu dwójki dzieci nie mieli zielonego pojęcia i jedyne, na czym im zależało, to kolejne chwile, w których mogli odciąć się od rzeczywistości za pomocą palącego gardło alkoholu. Od tego schematu było im jednak daleko, choć w istocie rodzinnym posiłkom od czasu do czasu towarzyszyła butelka wina, może nie najwyśmienitszego, którym przed laty raczyli się w Kapitolu, ale zawsze. Stare przyzwyczajenia najwyraźniej w nich pozostały i nawet w podróży ciężko było im się od tego odciąć. Dlatego też Victor pierwszy raz zasmakował w winie pod czujnym okiem rodziców, którzy z uśmiechem na ustach wręczyli mu kieliszek, w ten sposób dopełniając rodzinną tradycję spożywania posiłków.
Być może jednak zasmakował było zbyt dużym słowem, bo pierwszy łyk wydał się gorzki i niezbyt przyjemny, jednak z każdym kolejnym jego kupki smakowe zdawały się przyzwyczajać specyficznego, dotychczas mu nieznanego smaku. Patrząc z perspektywy czasu, nigdy nie był chyba największym smakoszem. Kieliszek wina do obiadu zdecydowanie wystarczał, aby zaspokoić jego zapotrzebowanie, a gdyby go zabrało pewnie nawet nie odczułby tej różnicy, jednak było coś w samym akcie unoszenia w górę dłoni, w celebrowaniu każdego posiłku tak, jakby był naprawdę wyjątkowy, choć tak naprawdę niczym nie różnił się od tego sprzed lat, gdy był jeszcze zbyt mały, aby towarzyszyć rodzicom w spożywaniu alkoholu. Dla niego, każdy posiłek był wyjątkowy. Wartości, którą miała dla niego rodzina, nie potrafił wyrazić słowami i każdego dnia był niezmiernie wdzięczny za to, iż może go dzielić z tak niezwykłymi ludźmi, których kochał najmocniej na świecie. W jego sercu zajmowali specjalnie miejsce i czasem wciąż odczuwał tą dziwną pustkę gdy zdawał sobie sprawę, że nie stanowią już części jego dziennej rutyny.
Wciąż pamięta, jak tamtego wieczoru krzywił się, wypijając kolejne łyki taniego alkoholu w towarzystwie ludzi, którzy od jego najbliższych różnili się niezmiernie. Kiedyś uważał tamten dzień za przekleństwo. Fakt, że Leo pojawił się w tym samym miejscu w chwili, gdy Victor przechodził przez coś, co na krótką chwilę zepchnęło go z właściwego toru, był dla niego udręką i aż do tej chwili nie potrafił sobie wybaczyć, nie będąc pewnym, czy kiedykolwiek będzie w stanie to zrobić. Teraz, siedząc na kanapie w mieszkaniu dawnego przyjaciela, człowieka, który najwyraźniej wybaczył mu wszystko, albo jedynie doskonale skrywał  jakąkolwiek urazę, dochodził do wniosku, iż może tamten wieczór nie był ich przekleństwem, a przeznaczeniem, które pchnęło ich w swoją stronę obdarowując czymś wyjątkowym.
Śledząc wzrokiem ruchy swojego przyjaciela napełniającego do pełna dwie szklanki złocistym płynem myślał o wszystkim, co wydarzyło się potem, aż do ostatniego spotkania, aż do chwili, w których ich drogi, jak wtedy był przekonany, miały rozejść się już na zawsze. Czymże innym miałaby więc być ich znajomość, jak nie przeznaczeniem, cudem, który sprawił, iż po dość długim czasie spotkali się ponownie i mieli okazję spędzać w swoim towarzystwie wieczór tak, jakby od ich rozłąki nie minęły lata, a jedynie dni. Krótkie i nic nieznaczące. Czym był czas, skoro oni, jak miał nadzieję, zatrzymali się w miejscu, w chwili, gdy wszystko wydawało się być prawdziwe i niesamowite?
- Za spotkanie – odpowiedział z uśmiechem, unosząc w górę szklankę i delikatnie zderzając ją ze szklanką Leo. Ciche brzdąknięcie szkła i w następnej sekundzie czuł jego chłód na swoich wargach, trzęsącą się lekko dłonią przykładając szklankę do ust i biorąc drobny łyk, który wywołał w jego gardle okropne pieczenie. Znów czuł się tak, jakby kosztował alkoholu pierwszy raz w życiu, tym razem jednak świadomy, iż to wkrótce minie. Kilka kolejnych łyków i rozgrzewające ciepło napoju rozlewało się po jego ciele i mógł powiedzieć, że niemalże czuje się odprężony, bardziej dzięki okolicznościom i własnemu nastawieniu niż faktycznemu wpływowi kilku łyków Bourbona, który wkrótce zniknął zupełnie. Czuł się dziwnie, przez tyle czasu nie próbował alkoholu, będąc przy okazji wszelkich przyjęć tym dziwakiem, który wznosił toasty kieliszkiem lekko gazowanej wody a nie drogim szampanem. Miał wrażenie, ze w ten sposób udało mu się urazić kilka osób, jakby celowo i na złość odmawiał czegoś, na co wydali sporo pieniędzy tylko po to, aby popisać się przed swoimi gośćmi własnym majątkiem i wybrednym podniebieniem. Nigdy mu to nie przeszkadzało, wiedział, dlaczego to robi, miał swojego powody i nie musiał się z nich nikomu tłumaczyć. Teraz jednak nie żałował. Miał wrażenie, że okazja była naprawdę wyjątkowa i w ten sam sposób, wymagała wyjątkowych środków, aby ją uczcić.
Obserwując reakcję Leo na jego pytanie nie mógł powstrzymać uśmiechu, który wślizgnął się na jego usta i poszerzał z każdą chwilą. Gdy usłyszał odpowiedź parsknął śmiechem, odstawiając pustą już szklankę na stolik.
- Założę się, że nie jest tak źle – powiedział, nie mogąc sobie wyobrazić, aby czyjekolwiek życie w Kapitolu było naprawdę tak nudne. Owszem, on się nudził, ale tylko na urlopie, tylko wtedy, gdy nie miał w co włożyć rąk i czym zająć głowy.
Zanim zdążył zastanowić się nad następnym pytaniem, które jakoś mogłoby pociągnąć ich rozmowę do chwili, w której sami nie będą panować nad wypływającymi z ich ust słowami, Leo wstał nagle z zajmowanego przez siebie miejsca tylko po to, aby usiąść odrobinę bliżej Victora. Nieco zdziwiony, obrócił się lekko, łokieć jednej ręki odpierając na oparciu kanapy i patrząc na Maddena, który teraz też dość uważnie mu się przyglądał. Następne wypowiedziane słowa zaskoczyły go jeszcze bardziej i przez chwilę naprawdę nie wiedział, co ma mu odpowiedzieć. Wiedział jednak, że jego życie z pewnością wyglądało zupełnie inaczej, odkąd zmuszony został do pożegnania się z Leonardem i że nie było dnia, w którym nie myślałby o przyjacielu i o tym, jak wiele by oddał, aby jeszcze raz go zobaczyć. Czy pamiętał, jak zakończyła się ich historia? Oczywiście, że tak, i tej chwili poświęcił pewnie tyle samo czasu, jak samemu przyjacielowi.  
Po krótkiej chwili obrócił się, biorąc w dłoń butelkę i napełniając nią dwie puste szklanki. Uniósł obie, jedną z nich wkładając w dłoń Leonarda, po czym ponowie zwrócił się w jego kierunku, spoglądając mu prosto w oczy – Za nas – rzucił pewnym głosem, z delikatnym uśmiechem na ustach, po czym szybkim ruchem przechylił szklankę, wypijając całą jej zawartość i starając się zignorować pieczenie, które z każdą chwilą zdawało się być coraz mniej nieprzyjemne.
Powrót do góry Go down
the civilian
Leonard Madden
Leonard Madden
https://panem.forumpl.net/t3237-leonard-madden#50661
https://panem.forumpl.net/t3239-leo
https://panem.forumpl.net/t3238-leonard-madden#50682
https://panem.forumpl.net/t3299-leo#51581
https://panem.forumpl.net/t3314-leonard-madden
Wiek : 27 lat
Zawód : menadżer 'Vanillove' oraz działacz społeczny
Przy sobie : dowód, telefon, prawo jazdy
Znaki szczególne : nieobecne spojrzenie, lekko powiększona tarczyca
Obrażenia : problemy z tarczycą

Vick&Leo Empty
PisanieTemat: Re: Vick&Leo   Vick&Leo EmptyNie Paź 16, 2016 6:49 pm

Wiedział, że coś było nie tak, ale, o dziwo, nie czuł się z tym źle. Wręcz przeciwnie, upojenie alkoholowe miało to do siebie, że gdy już się pojawiało, dawało złudne poczucie, że wszystko jest w porządku, zwyczajnie dobrze, na swoim miejscu. Wszelkie troski pierzchły w obliczu dziwnego, ciepłego uczucia zalewającego organizm, błogiej nieświadomości i obojętności wobec wszystkiego, co działo się wokół. Poczucie strachu i niepewność znikały przykryte pod kotarą dziwnego rozbawienia oraz spokoju, przyćmiewając przy okazji procesy logicznego myślenia, które nagle okazywało się rzeczą kompletnie nieprzydatną. Prawdopodobnie właśnie też przez to po raz pierwszy od wielu lat czuł się przy Victorze w sposób zdecydowany; wszelka nerwowość umknęła gdzieś na bok, zmieniając się w niezaprzeczalną pewność siebie oraz szczerość. Nie musiał dłużej roztkliwiać się nad każdym słowem oraz gestem, które padały z jego strony, wydawał się o wiele bardziej naturalny, a co ciekawsze, czuł się z tego powodu o wiele lepiej niż zwykle. Nie przejmował się już, że temu nagłemu skokowi odwagi towarzyszyło również śmieszne uczucie odpływania, jakby otoczenie znajdowało się lekko poza jego zasięgiem, jakby wciskał się w najdalsze zakątki własnego organizmu i nie mógł się z nich wydostać; nie przejmował się również tym, co pomyśli jego towarzysz, który nie dość, że wypił mniej to zdawał się również mieć mocniejszą głowę niż on, a przez to wcale nie musiał postrzegać świata w tak przyjemnych barwach jak Leo.
Nie myślał jednak o tym. Już przy przesiadaniu się nieco bliżej przyjaciela skupiał się wyłącznie na jego sylwetce, na idealnych rysach podkreślonych teraz przez światło jarzeniówki. Dostrzegał każdy dzień padający przez idealne kości policzkowe oraz szczękę, radosne iskry tańczące w ciepłych, ciemnych tęczówkach. Już dawno nie zwracał uwagi na te drobne szczegóły, przyjemne dla oka mankamenty nadające rangę estetyki oraz piękna, na wysportowane ciało spowite pod warstwą ubrań, gdzieniegdzie lekko opinającej koszuli, szyi w otoczeniu eleganckiego kołnierza. W końcu na usta, kształtne, wygięte w lekkim, może nieco dystansującym uśmiechu. Gdy odwrócił się w jego stronę, opierając rękę na oparciu kanapy, to wszystko znalazło się jeszcze bliżej niego, sprawiając, że wręcz upajał się jego towarzystwem, szczególnie, gdy pojawił się jeszcze jeden czynnik, zapach perfum, który nabierał na intensywności.
Zachłysnął się tym obrazem, a uśmiech mimowolnie rozświetlał i jego wargi oraz oczy, nadal błądzące wśród Victora. Chciał nawet pociągnąć temat beznadziejności swojego życia, opowiedzieć mu o bezwartościowości tego wszystkiego, o wszelkich zabiegach, jakich się podjął, aby być w Kapitolu, aby tylko go znaleźć, później o utraconej nadziei wypełniającej szare dni spędzane w kawiarni, a na koniec o jego powrocie i niemożności pętającej kończyny, aby było tak jak kiedyś.
A może dzisiejsze spotkanie po to właśnie było? Aby naprawić to wszystko, aby naprawić ich samych, aby było jak dawniej? Czuł, że byłby w stanie zrobić wszystko, żeby tak było, nawet jeśli wymagałoby to od niego największego poświęcenia. Alkohol krążący w żyłach wybudził w nim niespotykaną odwagę oraz zuchwałość, które miały popychać do największych czynów. Ale czy najlepszych? Nieprzemyślane podejmowanie decyzji nigdy nie prowadziło do niczego dobrego, a myślenie wydawało mu się w tej chwili rzeczą wyjątkowo bezsensowną, niosącą ze sobą zbyt wielki wysiłek. O wiele lepiej było mu teraz, gdy bezmyślnie, w zupełnej ciszy wpatrywał się w oblicze Victora, wyobrażając sobie, czy jego usta smakują zupełnie jak przed laty.
Dopiero moment, w którym mężczyzna obrócił się, na moment umykając sprzed wzroku Maddena, sprawił, że ten wybudził się z transu, otrząsając z dziwnego zamyślenia. Obserwował go uważnie jak nalewa alkohol do ich szklanek, a potem jedną z nich wkłada mu w dłoń. Uśmiechnął się pod nosem ucieszony perspektywą skonsumowania kolejnych kropli alkoholu, który sprawiał, że czuł się dziś tak świetnie. Nieco chwiejnie uniósł więc naczynie w geście kolejnego spontanicznego toastu, również spoglądając w oczy przyjaciela i w tym samym momencie zbliżając szkło do ust i biorąc porządny łyk. Tym razem kompletnie nie myślał już o smaku bourbona, o cieple zalewającym gardło. Skupił się na dopiciu jej zawartości w paru zdecydowanie zbyt szybkich łykach, w których utonął, po czym odłożył ją gdzieś za siebie, kompletnie nie zastanawiając się, czy jest to odpowiednie miejsce na takie rzeczy. Potrafił cieszyć się już jedynie myślą, że mogli razem przypieczętować tę niezapowiedzianą wizytę i że mu nie odmówił.
Musiał przyznać, że z każdą minutą czuł się coraz śmieszniej i miał coraz mniejszą kontrolę zarówno nad sytuacją w której się znalazł, jak i nad własnym ciałem. Wszelkie ruchy, nawet te najmniejsze, powoli zaczynały sprawiać mu trudność, lecz nie poddawał się. Myśli bowiem ruszyły już w kierunku tego, co czuje jego towarzysz. Wiele razy zastanawiał się, co tamtego razu tak naprawdę czuł przyjaciel. W końcu nie mieli okazji sobie tego wyjaśnić, porozmawiać o uczuciach, które do siebie żywili. Nagle naszła go myśl, że może przez te wszystkie lata mylił się, twierdząc, że tamten znienawidził go z ten jeden, niewielki gest, bo czy gdyby naprawdę tak było, siedziałby z nim tu dalej, pijąc razem bourbona?
- Powiedz mi, czy w twoim życiu zmieniło się tak wiele od naszego spotkania przed lat? - zapytał więc, decydując się, że powolnymi krokami dojdzie i do tego tematu. Starał się wyglądać na przytomnego i świadomego tego, co robił, spojrzał więc znów w oczy Victora, pozwalając sobie na niewielki uśmiech, wszak miał udawać poważnego. Usiadł w ten sam sposób jak on jeszcze przed parom minutami, opierając ciężką głowę na łokciu. - Mam na myśli, czy to cokolwiek zmieniło. Czy ja cokolwiek zmieniłem - stwierdził cichnącym głosem, na moment czując, że m przypływ słabości i dawny Leo się w nim odradza. Przełknął jednak tę krótką słabość razem ze śliną, która na moment stanęła w gardle. Wziął głęboki oddech i wolną dłoń wysunął lekko w jego stronę. Nie dotykał jeszcze jego twarzy, zatrzymał się ledwie parę milimetrów przed nią, lekko nachylając w jego stronę. Byli już i tak wystarczająco blisko, czuł teraz wyraźnie zapach skóry Blythe'a, oddech na swoim policzku, wszelkie drżenia być może zaskoczonego organizmu. Kompletnie zapomniał o zachowaniu jakichkolwiek granic o konwenansach. Upajał się tą chwilą bliskości, oddychając coraz ciężej, czując, że lada moment eksploduje. Mimowolnie przymknął lekko powieki i powiedział. - Bo ty zmieniłeś moje życie całkowicie.
Nie trzeba było specjalnych ruchów, aby zbliżył swoje usta do jego. To wydarzyło się jakby samo, było naturalnym następstwem bliskości. Rzecz oczywista, delikatny dotyk warg na wargach. I tylko tyle.
Powrót do góry Go down
the leader
Victor Blythe
Victor Blythe
https://panem.forumpl.net/t3164-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3187-victor#49890
https://panem.forumpl.net/t3186-victor-blythe
https://panem.forumpl.net/t3188-victor#49893
https://panem.forumpl.net/t3189-victor-blythe#49896
Wiek : 27
Zawód : Strażnik Pokoju
Przy sobie : leki przeciwbólowe, telefon komórkowy, broń palna, magazynek z 15 nabojami, zezwolenie na posiadanie broni

Vick&Leo Empty
PisanieTemat: Re: Vick&Leo   Vick&Leo EmptyPon Paź 17, 2016 11:41 pm

Odstawił szklankę na stół, może trochę za mocno, tak, że dźwięk szkła uderzającego o drewniany stolik obił się echem o jego uszy. Wciąż czuł ciepło, które powoli rozchodziło się po jego ciele i próbował dociec, skąd ten niespodziewany, nagły toast, to spojrzenie, którym obdarzał swojego przyjaciela, zdając sobie sprawę, że patrzy na niego jakoś inaczej. Nie przez alkohol, którego ilość w jego żyłach była stosunkowo niewielka. Przez tak długą abstynencję powinien być bardziej podatny na jego działanie, jednak był świadom, iż dwie szklanki w żadnym stopniu nie mogły go upić. Może trochę rozweselić, delikatnie pozwolić mu się rozluźnić, choć i bez tego czuł się w towarzystwie Leo w miarę swobodnie. Jakby przez wszystkie te lata nic nie uległo zmianie…
No właśnie, bo czy uległo? Mimowolnie, odkąd zapukał do jego drzwi, ba, odkąd mieli okazję spotkać się po raz pierwszy, starał się nie wracać wspomnieniami do tego, co było kiedyś. Nie żeby wspomnienia wiążące się z ich przeszłością były specjalnie bolesne, wręcz przeciwnie, w większości przywoływały w nim uczucie ciepła, ale i tęsknoty za czymś, co stracił już dawno temu i na czego odzyskanie tak naprawdę nawet nie liczył. Nie chciał jednak, wbrew wszystkiemu, patrzeć na ich relację, na Leo, przez pryzmat tego, jak się poznali i jak zmuszeni byli się rozstać.  Wierzył w drugie szanse, w możliwość napisania swojej historii na nowo, na czystej i równej kartce, każdego dnia zapełniając ją linijkami równego, czarnego tuszu. Słowo po słowie. Minuta po minucie. Wydarzenie po wydarzeniu…
A jednak, coś przyciągało jego myśli w tamtym kierunku, w stronę tamtego wzgórza w Jedenastym Dystrykcie. Okłamałby sam siebie, gdyby powiedział, że nie próbował się od tego po prostu odciąć. Na wiele miesięcy ten jeden pocałunek sprawiał, iż jego myśli pędziły jak szalone, a w jego głowie panował mętlik i nawet teraz, tyle lat później, mając Leonarda na wyciągnięcie ręki i patrząc prosto na niego nie potrafił odpowiedzieć sobie na jedno, podstawowe pytanie: czy to cokolwiek znaczyło?
Był wcześniej zakochany, jeden raz w życiu, a przynajmniej tak mu się wtedy wydawało, gdy obserwował, jak Grace ginie na arenie i później, gdy patrzył na twarz chłopaka, który odniósł zwycięstwo, spoczywając na laurach, gdy tym czasem ona spoczywała w twardej, chłodnej ziemi. Jednak czy nie reagowałby tak samo, gdyby chodziło o kogoś innego? Gdyby to była jego siostra, albo Leonard?
Być może każdą z tych osób kochał na swój własny, odmienny sposób.  Historia więc zataczała znów krąg, a on w swych rozmyślaniach powracał do punktu wyjścia. Pamiętał, że wtedy, gdy ich usta zetknęły się po raz pierwszy, poczuł się inaczej, niż gdy ostatni raz pocałował Grace, zanim zniknęła z jego życia na zawsze. Nie gorzej, inaczej. Jego żołądek ścisnął się, nie boleśnie, ale tak jakby trzepotały w nim skrzydła tysiąca motyli. A głowa? No cóż, skupiała się tylko na tym, aby ta chwila mogła trwać jak najdłużej, w podświadomości wiedząc, że przecież nie mają całej wieczności i jedyne, co jeszcze im pozostało, to te ostatnie minuty na wzgórzu w Jedenastce. Ostatnie chwile, będące zarówno końcem jak i początkiem czegoś, co miało odjechać wraz z nim i prześladować aż to tego momentu. Do chwili, w której spotkają się znowu.
Zawsze wierzył w przeznaczenie. Nie miał pojęcia czemu, coś w całej teorii tego, iż ich życia zaprojektowane zostały w pewien konkretny sposób, że nic nie dzieje się bez konkretnej przyczyny i wszystko przynosi ze sobą pewne skutki sprawiało, iż życie wydawało mu się poukładane. Schludne. Może więc była to jego szansa. Znak od losu, aby tym razem nie zmarnował okazji, nie przepuścił jej między palcami. I chociaż czuł się okropnie myśląc, że śmierć Grace była jedynie przepustką do tego, aby odnalazł szczęście na nowo, w postaci zupełnie innej osoby, zaczynał sądzić, iż może wcale się nie mylił. Przez wiele lat w jego życiu panował bałagan i teraz stał przed możliwością posprzątania go raz na dobrze.
Dlatego właśnie, wraz z ostatnim toastem, wraz z uśmiechem Leo i uderzeniem szklanki o szklankę, z odstawieniem jej na stół i z gorzkim posmakiem bourbona w ustach zdecydował, że przestanie już dłużej myśleć. Bo czasem myślenie, wbrew pozorom, było zupełnie zbędne. Pozwolił więc swoim myślom błądzić swobodnie, przesuwając wzrokiem po twarzy siedzącego naprzeciw przyjaciela, czując jak ciepło nie przestaje opuszczać jego organizmu, jak mimowolnie, nawet bez żadnych, wypowiedzianych między nimi słów, jego wargi unoszą się w lekkim uśmiechu, gdy zdawał sobie sprawę, jak przyjemnie jest po prostu cieszyć się chwilą. Jak przyjemnie zauważać delikatny błysk w jego oczach i lekki uśmiech błąkający się na jego wargach. I wraz z każdą kolejną, mijającą sekundą, docierało do niego, iż wcale nie zależy mu już na poznaniu odpowiedzi. Bo ten moment, ta chwila, w rzeczywistości stanowiły ich drugą szansę. Możliwość przeżycia na nowo tego, czym wcześniej nie mieli okazji się delektować.
Kolejne zadane przez Maddena pytanie sprawiło, iż podświadomie już wiedział, do czego zmierza cała rozmowa i zaczynał się cieszyć, iż pozostał wciąż w miarę trzeźwy, bo miał wrażenie, iż chciałby ten wieczór zapamiętać jak najdokładniej. Wsłuchiwał się uważnie w jego słowa, nie odrywając wzroku od twarzy przyjaciela, jakby liczył, że pomoże mu to sformułować odpowiedź, nad którą przecież sam przez tak długi czas się zastanawiał. Co mógł mu powiedzieć? Tak, zmienił w nim wszystko, choć aż do tej sekundy nie był tego zupełnie świadomy. Tak, odkąd się rozstali, w jego życiu zmieniło się wiele, bo musiał dojrzeć do tego, aby zrozumieć, co dokładnie się wtedy wydarzyło i jak się z tym wszystkim czuł.
Zajęło mu jednak chwilę, zanim zdobył się na odpowiedź, patrząc mu prosto w oczy i wkładając ogromny wysiłek w przekazanie mu, jak szczere i prawdziwe są jego słowa.
- Tak, wszystko się zmieniło – powiedział na wydechu, zdając sobie sprawę z tego, iż w tych sekundach poprzedzających jego odpowiedź wstrzymywał oddech, jakby bał się, że jakikolwiek, nawet najcichszy szmer powietrza przerwie tą pełną napięcia, a jednak dość przyjemną ciszę, którą upajał się zdając sobie sprawę, iż oczy jego drogiego przyjaciela mają w sobie pewną głębię, której wcześniej chyba nigdy nie potrafił dostrzec.
Wyciągnięta dłoń Leonarda znajdowała się zaledwie milimetry od jego skóry, a Victor i tak mógł poczuć dotyk jego skóry, wyobrażając sobie, jak delikatne i miękkie muszą być opuszki jego palców. Był zaskoczony, tą nagłą bliskością, nagłym przełamaniem pewnych granic, które jeszcze jakiś czas temu zdawały się nie do przekroczenia. Mimo wszystko nie mógł powiedzieć, że się tego nie spodziewał. Że tego nie chciał. Ciepło oddechu na jego policzkach wprowadzało go w lekkie drżenie, gdy na całym ciele pojawiała się gęsia skórka i mógł przysiąc, że nigdy wcześniej nie czuł się tak, jak w tamtym momencie, gdy wszystko dookoła przestało się liczyć. Następne słowa uderzyły w niego z potężną siłą, ale nie tą bolesną i paraliżującą, ale jedynie mobilizującą i dodającą siły oraz śmiałości, której nawet nie wiedział, że potrzebował.
Pod wpływem dotyku warg Leo przymknął oczy, starając się odczuć to każdym swoim zmysłem. Na początku trochę spięty, gdy jego dłoń delikatnie objęła szyję mężczyzny przyciągając go bliżej do siebie, pozostawiając na niej ciepły dotyk, w końcu pozwolił swoim mięśniom na rozluźnienie, na poddanie się chwili, uczuciu miękkich ust przyjaciela i ciepłu bijącemu od jego ciała. Wiedział, że było zupełnie inaczej niż wtedy, mógł to poczuć, bo wspomnienie odrodziło się w nim na nowo, o wiele żywsze i jaskrawsze, jednak szybko zostało zastąpione przez bieżący moment, przez każdą sekundę, w której pozostawali tak blisko siebie. I tym razem, podobnie jak przed laty, chciał, aby ta chwila trwała jak najdłużej, aby następnie nie musieli się żegnać i rozstawać na długie lata, pełne strachu, niepewności i zagubienia we wszystkich uczuciach, które bez wątpienia musieli do siebie żywić.  Miał wrażenie, że siła grawitacji między nimi działała o wiele silniej, pomimo licznych przeszkód, zdoławszy przyciągnąć ich w swoją stronę i był jej za to niezmiernie wdzięczny, gdy pozwalał sobie zatracić się rozlewającemu się po nim uczuciu, które wciągało go coraz głębiej i dalej, stając się niemalże uzależniające.
Powrót do góry Go down
Sponsored content

Vick&Leo Empty
PisanieTemat: Re: Vick&Leo   Vick&Leo Empty

Powrót do góry Go down
 

Vick&Leo

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Rejestr Ludności :: Osobiste :: Retrospekcje :: Rozgrywki-