IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
Dysonans poznawczy

 

 Dysonans poznawczy

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the leader
Previa Benner
Previa Benner
https://panem.forumpl.net/t2631-previa-benner
https://panem.forumpl.net/t3117-previa
https://panem.forumpl.net/t3118-previa-benner
https://panem.forumpl.net/t3119-dysonans-poznawczy
https://panem.forumpl.net/t3146-previa
https://panem.forumpl.net/t3126-previa-benner
Wiek : 30 lat
Zawód : Strażnik Pokoju || pani oficer
Przy sobie : broń palna, magazynek z piętnastoma nabojami, w pełni skompletowany mundur żołnierza, telefon, paczka papierosów, zapalniczka, nóż ceramiczny, krótkofalówka, antybiotyk (3 tabletki)
Znaki szczególne : blizny na dłoniach, szaleństwo w oczach, dziura zamiast serca
Obrażenia : ogólne osłabienie (boli mnie głowa i nie mogę spać ♫)

Dysonans poznawczy Empty
PisanieTemat: Dysonans poznawczy   Dysonans poznawczy EmptyNie Gru 28, 2014 9:06 pm



Preludium


Panował mrok. W ciemności kobieta powiedziała: – Nie boję się. Mężczyzna odpowiedział: – Boisz się, i to bardzo. Inny mężczyzna rzucił: – Ciszej tam.
Potem zapalono przyćmione światła po bokach sceny, kurtyna się podniosła i zapadła cisza.
W maju 2261 roku, w rocznicę zwycięstwa nad podniesionym w Mrocznych Dniach buntem, Komitet Jedności urządził wielki bankiet w sali jedynego kina w Dystrykcie Drugim. Ściany zdobiły flagi Panem i ruchu proprezydenckiego. Na przedzie sceny stanęły wazony z pękami białych róż. Zawieszono transparent z cytatem, który pamiętam po dziś: „Pokój niech panuje w murach Twoich, spokój w Twoich pałacach!”
Gubernator Dystryktu Drugiego wszedł na scenę energicznym krokiem i wygłosił krótkie przemówienie. Wtrącił lekki żarcik, odczytał kilka strof miejscowego poety. W obawie przed akcją podziemia rozstawiono w rogach sali, przy wejściach i koło sceny Strażników Pokoju w białych mundurach, z pistoletami maszynowymi w rękach. Z loży spoglądał w dół wyprężony jak struna  Coriolanus Snow ze skromną świtą złożoną z kilku dam i oficerów. Damy trzymały w dłoniach lornetki. Chór pionierów w błękitnych koszulach odśpiewał pieśni na cześć pracy: pieśni Dwójki, w których podobnie jak w sercach publiczności nie było radości, lecz tęsknota.
Po występie chóru wyświetlono film. Czołgi Kapitolu mknęły przez opustoszałe ziemie Szóstki, wzbijając tumany kurzu, miażdżąc gąsienicami okopy i zasieki, kalecząc ostrzami anten szare pustynne niebo. Salę wypełnił huk dział i melodia gromkiego marsza.
W połowie filmu przez loże honorowe przeszedł lekki szmer.
Projekcję nagle przerwano. W sali zapaliły się wszystkie światła. Ktoś podniesionym głosem strofował czy też pospiesznie wydawał komuś polecenie: pilnie potrzebny był lekarz. Natychmiast poderwał się siedzący w dwudziestym dziewiątym rzędzie wujek. Dopiął pod szyją swoją białą koszulę, szepnął mi, żeby zajęła się ciotką i uspokoiła ją, dopóki sytuacja się nie wyjaśni, i niezwłocznie ruszył przez tłum w kierunku schodów, jakby z narażeniem życia rzucał się na pomoc ludziom uwięzionym w płonącym domu.
Okazało się, że zasłabła szwagierka pana prezydenta. Jej twarz była równie biała jak długa suknia, którą nosiła. Wuj przedstawił się zwięźle przedstawicielom władzy i umieścił na swoim ramieniu wiotką rękę damy. Delikatny jak książę wobec Śpiącej Królewny powiódł kobietę do damskiej garderoby, gdzie usadził ją na wyściełanym taborecie i podał szklankę zimnej wody. Trzech wysokiej rangi urzędników w strojach wieczorowych pospieszyło za nim. Stanęli w półkolu za pacjentką i podtrzymywali jej głowę, gdy z trudem przełykała niewielki łyk. Niemłody pułkownik w mundurze sił powietrznych wyjął z jej białej torebki wachlarz, rozłożył go ostrożnie i wachlował twarz damy.

Kobieta otworzyła zmęczone oczy. Przez chwilę z lekką ironią spoglądała na ludzi krzątających się wokół niej. Była bardzo stara, koścista, o ostrych ptasich rysach, cienkim spiczastym nosie i ustach zaciśniętych w złośliwym, niechętnym grymasie.
– A więc, doktorze? Co będzie? – rzucił pułkownik szorstko.
Wujek zawahał się nieco, przeprosił dwukrotnie i nagle podjął decyzję. Nachylił się i pięknymi szczupłymi palcami rozluźnił tasiemki ciasnego gorsetu. Prezydencka szwagierka poczuła ulgę. Zasuszoną dłonią o wyglądzie kurzej łapki poprawiła rąbek sukni. Zaciśnięte wargi rozchyliły się lekko w pokracznym uśmiechu. Dama założyła stare nogi jedną na drugą i odezwała się wrogim metalicznym głosem:
– To przez ten klimat.
Jeden z wysokich urzędników zagaił uprzejmie:
– Droga pani….
Zignorowała go. Niecierpliwie zwróciła się do wuja:
– Zechce pan łaskawie, młody człowieku, pootwierać wszystkie okna. To też. Niech pan wpuści trochę powietrza. Miły z pana chłopiec.
Mówiła do niego w ten sposób, bo wuj w białej koszuli opadającej na spodnie w kolorze khaki, z niedopiętym kołnierzykiem, w biblijnych sandałach wyglądał jak służący, a nie jak lekarz. Bez słowa protestu otwierał okno za oknem. Napłynęło wieczorne, dystryktowe powietrze, a z nim zapachy kapusty, sosen i śmieci. Wujek wydobył z kieszeni niewielki pakiecik z Kasy Chorych, bardzo ostrożnie oderwał rożek wzdłuż linii przerywanej i podał damie tabletkę aspiryny. Kilka minut później kobieta kazała się zaprowadzić z powrotem do loży honorowej. Jeden z urzędników zapisał sobie w notesie nazwisko i adres wuja, powściągliwie wyrażając wdzięczność. Wymienili uśmiechy. Po chwili wahania urzędnik wyciągnął rękę i uścisnął mu dłoń.
Wujek wrócił na swoje miejsce w dwudziestym dziewiątym rzędzie, między żoną a bratanicą. Powiedział:
– Nic się nie stało. To przez ten klimat.
Światła w sali pogasły. Znowu ukazał się widzom generał sił Kapitolu. Ścigał bezlitośnie wrogów po całej pustyni. Ekran wypełniały tumany kurzu i ogień, pokazano z bliska, jak pan generał z całej siły zagryza wargi. W tle ekstatycznie popiskiwała kobza.
Na koniec odegrano hymn. Bankiet dobiegł końca. Ludzie opuszczali salę kina, udając się do swoich domów. Na Dystrykt Drugi spadł gwałtownie zmierzch. W oddali widać było łyse wzgórza, a na nich samotne wieże. Dalekie zbocza usiane były chatami, zaułki wypełniły cienie i szelesty, całe miasto uległo bolesnej tęsknocie. W oknach zapalały się pierwsze światła elektryczne. Nastało pełne napięcia oczekiwanie, jakby w każdej chwili mógł się rozlec nieznany, nowy dźwięk. Ale ze wszystkich stron dochodziły wyłącznie znajome odgłosy, kobiece utyskiwanie, skrzypienie żaluzji, wrzask roznamiętnionego kocura wśród podwórzowych śmietników. I gdzieś bardzo daleko dzwon. W tym czasie skrzyżowanie przeciął wojskowy dżip, wyposażony w karabin maszynowy w połyskującej miedzią uprzęży z taśm nabojowych.
Samotna staruszka siedziała na drewnianym stołku przed ciasnym sklepikiem papierniczym. Jej dłonie, pobrużdżone jak ręce tynkarza, spoczywały ciężko na kolanach. Gasnące promienie słońca tworzyły nad jej głową aureolę, a wargi poruszały się bezgłośnie.
Ze sklepiku dobiegał głos innej kobiety:
Z tego nie wyniknie nic dobrego...
Staruszka nie odpowiedziała i nie poruszyła się.
Na wschodzie rozdzwoniły się dzwony, napływały dźwięki i wysokie, i głuche, jakby miasto nawiedziła zaraza albo pożar. Tymczasem dzwony chciały tylko nazwać wreszcie noc nocą. Od północnego zachodu, może od morza, powiał lekki wietrzyk, poruszył wierzchołkami ozdobnych drzew, które magistrat zasadził w górnej części ulicy, musnął kędzierzawą czuprynę chłopca. Był wieczór. Niewidoczny ptak wydawał dziwny, uporczywy trel. Szczeliny w kamiennych murach porastał mech. Rdza rozpełzła się po starych żeliwnych żaluzjach i balustradach balkonów. Bardzo spokojnie stała Dwójka w gasnącym świetle dnia.

Nad ranem rozszczekały się psy u podnóża Wioski Zwycięzców. Za ścianą sublokator wuja zajęczał przez sen: – Zostawcie go! On jeszcze żyje! Nie znam, nie znam!– i umilkł. Potem z oddali, od strony jeziora i pobliskiej ubojni drobiu dobiegło pianie kogutów. O świcie wujek włożył długie spodnie khaki, sandały, niebieską starannie wyprasowaną koszulę z szerokimi kieszeniami i wyszedł do pracy. Ciotka nadal spała, dopóki sąsiadki nie zaczęły tłuc z całych sił w pierzyny i materace. Wtedy wyszła z sypialni w  szlafroku, podała jajko na miękko, kaszkę i kakao bez kożucha i rozczesała moje splątane, gęste włosy.
Uniosłam gniewnie dłoń, marszcząc brwi.
Ja sama. Już.
Stary mężczyzna przeszedł ulicą, wołając: – P r o f e r s j o n a l n y szklarz! Wszystko naprawi!
Dzieciaki krzyczały za nim: – Wariat!
Trzy dni później wuj ze zdumieniem odebrał złocone podwójne zaproszenie na bal majowy w pałacu prezydenckim w Kapitolu. Na odwrocie karnetu kancelista dopisał, iż pragnie niniejszym przekazać doktorowi Benner wyrazy wdzięczności oraz najmocniej przeprosić, i że sama szwagierka Coriolanusa Snow łączy pozdrowienia.
Wuj nie był prawdziwym lekarzem, tylko weterynarzem.

Leczył bydło.

Powrót do góry Go down
 

Dysonans poznawczy

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Rejestr Ludności :: Osobiste :: Retrospekcje-