IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  
[P1] Magazyn

 

 [P1] Magazyn

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
the odds
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Zawód : Troublemaker
Znaki szczególne : avatar © laura makabresku

[P1] Magazyn Empty
PisanieTemat: [P1] Magazyn   [P1] Magazyn EmptySob Lis 15, 2014 1:15 am



Większą część poziomu pierwszego, zajmuje potężny magazyn pełen zakonserwowanej żywności, zgromadzonej jeszcze przez poprzedniego właściciela. Znajdują się tu wszelkiego rodzaju konserwy, puszki, gotowe, zamrożone dania, kawa, herbata, przyprawy i... całkiem spory zapas alkoholu. Chociaż etykiety na produktach informują o ich przydatności do spożycia, nikt nie odważył się jeszcze sprawdzić ich prawdziwości.

Część magazynu służy również członkom Kolczatki, którzy zostawiają w nim zdobyte zapasy żywności, zanim ta zostanie przetransportowana do spiżarni na poziomie drugim.
Powrót do góry Go down
the victim
Jeremy Parrish
Jeremy Parrish
https://panem.forumpl.net/t3050-jeremy-parrish#46908
https://panem.forumpl.net/t3051-jeremy-parrish#46909
https://panem.forumpl.net/t3073-jerry#47529

[P1] Magazyn Empty
PisanieTemat: Re: [P1] Magazyn   [P1] Magazyn EmptyWto Sty 06, 2015 4:58 am

Te ostatnie parę tygodni było naprawdę szalone. Pomimo tego, że od zmiany rządów minął już kawałek czasu, to z powodu ostatnich wydarzeń Kolczatka pracowała na wzmożonych obrotach, a to wiązało się z koniecznością ciągłej pracy. Jeremy pomimo możliwości przebywania na powierzchni praktycznie przeprowadził się już do tego bunkru. Oficjalna wiadomość niesie, że zwyczajnie zachorował i właśnie dlatego jego salon masażu jest zamknięty. Prawda była jednak taka, że te cholerne, lekko przestarzałe serwery nie wyrabiają już z każdym zadaniem jakie pojawi się w głowie hakerom czy też przywódcy Kolczatki. Z traktora chcieli zrobić bolid, a przy okazji Jeremy miał być tym, który będzie nadzorował cały ten proces. To było istne szaleństwo, które powoli już go wykańczało. Co z tego, że Farrie mogła mu pomagać, skoro i tak było ich za mało do takiej roboty? Nie mogli sobie jednak pozwolić na współpracowników, bo od kiedy uważniej patrzy się na ręce „organizacji terrorystycznej” rekrutacja została dodatkowo obostrzona, żeby nie dostał się do środka nikt niepożądany.
I tak po tym małym wstępie docieramy do sedna całej sprawy. Jeremy przez cały ten czas szukał okazji do zaszycia się w miejscu, gdzie nikt go nie znajdzie i tym samym będzie miał chwilę czasu na odpoczynek. Jadalnia się nie nadawała, pod prysznicami ktoś zamoczyłby mu komputer, a w domu zwyczajnie by go znaleźli. Właśnie dlatego magazyn wydawał mu się miejscem doskonałym. Schowa się gdzieś pomiędzy regałami, założy słuchawki i będzie albo grzebał przy laptopie, albo też zwyczajnie w coś pogra jak typowy nerd. Na razie jego plan wypadał całkiem nieźle! Znalazł się w magazynie, był sam, lampka na usb i słuchawki w zupełności wystarczały mu też do założenia małego, własnego stanowiska pod jedną ze ścian. Przyniósł sobie nawet kubek termiczny wypełniony kakao, więc teoretycznie miał pod ręką wszystko, czego potrzebował. Nadal jednak czegoś mu tutaj brakowało, coś definitywnie nie dawało mu spokoju do tego stopnia, że mężczyzna nie mógł całej uwagi poświęcić na swoje ulubione zajęcia. Co takiego? Albo może raczej kto? Gwen Arrington – uparta dziewucha, której ciągle próbuje się odwdzięczyć za podarowane mu życie. Zwyczajnie nie rozumiał dlaczego nie może się zgodzić na jego ofertę i tym samym wymazać jego dług. Wszystko było przecież takie proste. Wystarczyło powiedzieć tak, później powtórzyć to samo przed ołtarzem, a następnie każdy z nich był wolny. No, może poza mieszkaniem w jednym lokali, ale to dało się jakoś zdzierżyć. Nikt przecież nie mówił, że muszą dzielić razem jedno łoże – nawet nie przyszło to Jeremiemu do głowy. Cała sprawa irytowała go również między innymi dlatego, że przez te kilkanaście dni dwoił się, troił, a nawet stawał na głowie tylko po to, żeby ją przekonać i za każdym razem poświęcał na to naprawdę lwią część czasu. Wszystko wskazywało jednak na to, że Parrish uparł się już na amen, bowiem nawet teraz wymyślał nowe sposoby na uczynienie jego oferty atrakcyjniejszą. Koniec końców może nawet dojść do tego, że Gwen zgodzi się na ślub tylko dlatego, żeby mężczyzna dał jej spokój, przez co Jerry wyjdzie na desperata. Sęk jednak w tym, że wtedy będzie cholernie zadowolonym desperatem, a to też się przecież w jakimś stopniu liczy.
Teraz jednak Parrish zajął się czymś, co miało uspokoić jego nerwy. Schowany gdzieś pomiędzy półką z konserwami, a stojakiem na dżemy, domorosły informatyk zaczął programować swoją kolejną aplikację, która miała mu przynieść całkiem spore zyski. Plan był za to piekielnie prosty – wydanie kolejnej gry na telefony, która przy okazji będzie zbierała przydatne informacje na temat położenia i tożsamości osób, które ściągnęły ją na komórkę i jednocześnie mają połączenie z wi-fi. A na czym miała polegać sama gierka? Zamysł całkiem prosty, a miał przy okazji wciągać na kilka najbliższych godzin. Bubble Deluxe – bo tak miała brzmieć jej piękna nazwa – zmuszała gracza do umiejętnego wystrzeliwania kulki o określonym kolorze w stado innych tak, aby zebrać przynajmniej trzy tej samej barwy. Wtedy spadały one na ziemię i dostawało się punkty. To jednak nie wszystko! Za każdym razem kiedy tytułowe „bubble” zostały zbite, wypełniały one niewielki zbiorniczek z wodą i w efekcie podnosiły znacząco jej poziom. Po co to wszystko? Po to, że na końcu poziomu można utopić osobę znajdującą się w zbiorniczku! I tutaj cała zabawa, bo specjalny program korzystając z wgranego na telefon zdjęcia potrafi zrobić z osoby na nim uwiecznionej postać w grze. I takim sposobem w fazie testowej Jerry topił w niej Almę i Adlera, ale i tak jego ulubionym bohaterem był nikt inny jak Malcolm! Tak. To ten facet, który zakręcił Farrie w głowie do tego stopnia, że nie widzi kawałka świata poza nim i to ten sam facet, przez którego Parrish został wepchnięty do friendzone na zawsze.
Niemniej jednak nawet najlepszy informatyk nie może bez przerwy siedzieć w cyferkach, literkach i programowaniu. Właśnie dlatego Jerry odstawił na moment laptopa i chwycił za swój kubek z kakao, aby zaraz zacząć zwiedzać cały magazyn. A może znajdzie tutaj coś ciekawego? Śledzie, ogórki, kawa, herbata i… alkohol. W tym momencie Parrish stanął przed naprawdę ciężkim wyborem. Oto przed jego twarzą rozpościerała się półka z przeróżnymi piwami i mógł wybrać sobie którekolwiek chciał, ale z drugiej strony trzymał przecież w dłoni ciepłe kakao, które nie może czekać. Wybór był naprawdę trudny, ale w końcu zrezygnował. W efekcie kapsel wylądował na ziemi, obok niego został postawiony kubek z ciepłym jeszcze napojem, a Jerry wrócił do pracy ze swoim ukochanym piwem. Na uszy założył za to słuchawki i puścił piosenkę, która doskonale pasowała do stereotypów, które krążą o komputerowych nerdach. Sęk jednak w tym, że sens i przekaz całego utworu zrozumie dopiero drugi nerd, więc koniec końców nie musiał się przesadnie martwić.
Powrót do góry Go down
the pariah
Gwen Arrington
Gwen Arrington
https://panem.forumpl.net/t2645-gwen-arrington
https://panem.forumpl.net/t3561-gwendolyn-arrington#55954
Wiek : 28 lat
Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny

[P1] Magazyn Empty
PisanieTemat: Re: [P1] Magazyn   [P1] Magazyn EmptyPią Sty 09, 2015 7:22 pm

|koniec września, tak dla ścisłości
Jeśli jakiś czas temu Gwen wydawało się, że życie w bunkrze nie jest takie złe, jeśli wystarczały jej krótkie spacery na obrzeża czy Ziemie Niczyje i jeśli ciągła obecność tych samych twarzy nie wydawała się aż taka uciążliwa, to w ciągu niecałego miesiąca wszystko odwróciło się o 180 stopni i wkroczyło w punkt, w którym ona sama powoli zaczynała dostawać szału. Chociaż, być może, to za dużo powiedziane. Jako osoba otwarta na innych wciąż świetnie dogadywała się z członkami Kolczatki, wciąż cieszyła się chłodnym, jesiennym powietrzem, które owiewało jej twarz, w dalszym ciągu podziwiała gwiazdy na niebie nad Kapitolem i tak naprawdę nie miała na co narzekać. Upływ czasu nie wydawał się być aż tak tragiczny jak wtedy, kiedy budziła się rano, czasem jeszcze przed budzikiem, wyglądała za okno i mogła odczuć na samej sobie tą drobną zmianę. Starsza o jeden dzień, ale czy tak samo mądrzejsza? Na pewno, człowiek uczy się całe życie, a przeżywając kolejne 24 godziny, chociaż pozornie takie same jak większość poprzednich, zbiera doświadczenie, które choć teraz może nie być zauważalne, w przyszłości zbierze swoje plony. Pod ziemią jednak nie było takiego problemu. Szare ściany nie miały zdolności przepuszczania światła. Nie widziała więc, że z każdym dniem słońce zachodzi coraz później, nie odczuwała zmian temperatury i nie obserwowała liści na drzewach, które z zielonych stawały się pomarańczowe i które za jakiś czas znikną zupełnie. Może i tęskniła za tymi drobnymi szczegółami, które często podziwiała z okna swojego gabinetu w Siedzibie Rządu, ale tam nie było aż tak źle. Może zdarzało jej się narzekać, czasem odnosiła wrażenie, że szarość ścian ją przytłacza i wprowadza w dość posępny nastrój, ale tłumaczyła sobie, że wszystko jest lepsze niż więzienie, do którego z pewnością mogłaby trafić, gdyby teraz zawitała do centrum miasta. A tego nie zamierzała robić. Przeszłość nauczyła ją, że niektórych granic stanowczo nie powinno się przekraczać i Gwen nie zamierzała popełniać tego błędu drugi raz. Za dużo pamiętała, aby powtarzać całą historię od początku, tym razem z o wiele gorszym skutkiem. Odnosiła wrażenie, że zmarnowała kredyt zaufania, którym obdarzyła ją Alma i że Adler na pewno nie byłby tak wyrozumiały.
Czasami myślała o swojej siostrze. Nie było to jednak usychanie z tęsknoty i pragnienie ponownego spotkania z Avery, bo to właściwie mogłoby zakończyć się tragicznie. Myślała o tym, jak wielką satysfakcję musi mieć ona z tego, iż młodsza siostrzyczka po raz kolejny wykazała się niesfornością, zachodząc za skórę rządowi. Znowu. Nie miała wątpliwości, iż Avery przez cały miesiąc szukała czegokolwiek, co pomogłoby jej odnaleźć siostrę, ale nie z siostrzanej miłości czy chęci pomocy, a jedynie aby zaskarbić sobie przychylność nowego prezydenta, tak jak zrobiła to przed laty. Skoro wtedy tak łatwo przyszło jej wydanie Gwen w ręce władzy Trzynastki, skazując ją na więzienie i oskarżenie za coś, z czym dziewczyna nigdy nawet nie miała do czynienia (choć zaczynała naprawdę tego żałować), tym razem na pewno nie miałaby oporów przed powtórzeniem chwalebnego czynu. Może Arrington oceniała ją trochę z góry, ale czasy, w których istniała między nimi jakaś namiastka więzi, już dawno mięły i była rzeczniczka wiedziała o nich jedynie tyle, że były. To jak z dawno zapomnianym przyjacielem, które twarz się kojarzy ale nie ma pojęcia, jak miał na imię. Tyle że w tym wypadku brunetka sama odsunęła tego „przyjaciela”, na rzecz czystej niechęci do siostry, której jednak nie okazywała aż tak jawnie. Nie była osobą wredną czy mściwą, więc chociaż miała jej za złe to, iż nie pozwoliła jej po prostu odejść, jednocześnie przejmując na siebie całą uwagę, nie zamierzała na każdym kroku podkreślać błędów przeszłości, bo przecież ona też nie była idealna. Nikt nie był, jednak wtedy, kiedy tak bardzo pragnęła wyrwać się na powierzchnię, poczuła się zdradzona. A może to oni poczuli się zdradzeni? Cała Trzynastka otrzymała podaną na złotej tacy prawdziwą twarz Gwendolyn Arrington, której doszukiwali się od dawna. Bycie tą czarną owcą nie było łatwe, ale przyzwyczaiła się do tego, iż ludzie patrzyli na nią inaczej, starając się wyolbrzymiać wszelkie wady, które posiadała. Nigdy jednak nikt nie mówił o niej jako o zdrajczyni i niewdzięcznicy, która zniesławiła dobre imię rodziców, na jakiś czas stawiając ich w gorszym świetle. Dziewczyna była jednak pewna, że szybko to nadrobili, przypinając czarne wstążki do swoich obrzydliwych trzynastkowych uniformów, wypinając pierś do przodu i zanosząc się sztucznymi, wyćwiczonymi specjalnie na tą okazję łzami. I to bynajmniej nie dlatego, że ich druga (nie)ukochana córka została skazana na karę śmierci za coś, czego nie zrobiła, ale dlatego, że strasznie zawiedli się na żmii hodowanej przez tyle lat na własnej piersi. Szybko więc, zamiast niechęci mieszkańców Trzynastki, zyskali ich współczucie i pewnie każdy poklepywał ich po ramieniu przy każdej nadarzającej się okazji, a przed ich kwaterą ustawiały się kolejki odwiedzających, pragnących złożyć wyrazy współczucia, w czasie gdy do celi Gwen, poza strażnikiem, zaglądała może jedna osoba. Nie licząc Almy, której wizyta była na tyle specyficzna, iż nie powinno się jej brać pod uwagę.
Kiedy jednak nie myślała o siostrze, wracając myślami do tej nudnej i zupełnie nic nieznaczącej przeszłości, robiła zupełnie coś innego. Coś (a może raczej ktoś), co spowodowało jej nagłą niechęć do bunkra i zmusiło do szukania świętego spokoju. Ten ktoś miał na imię Jeremy Parrish i był jedną z dwóch osób, które zaglądały do celi Gwen. I bynajmniej nie w roli odwiedzającego, pragnącego pomóc jej się pozbierać i obudzić nadzieję, którą wtedy dziewczyna zupełnie straciła.
W przeciągu miesiąca nie zmieniło się w jej życiu wiele, gdyby nie fakt, że spotkała osobę, której uratowała życie (jeszcze nie zaczęła tego żałować), ta osoba złożyła jej propozycję ślubu tylko dlatego, aby zaspokoić swoje chore ambicje i spłacić wyimaginowany dług, który zaciągnął ponad rok temu i który Arrington dawno anulowała, a jakby tego było mało, czuła się prześladowana jego osobą, która najwyraźniej była zdeterminowana aby osiągnąć swój cel. A Gwen była uparta i potrafiła być naprawdę niemiła, jeśli musiała bądź chciała, chociaż na razie starała się jeszcze trzymać swoje emocje na wodzy. Zaczynała jednak obawiać się, że w krótkim przypływie czasu schylając się pod łóżko ujrzy tam twarz Jerry’ego. Być może trochę dramatyzowała, ale naprawdę miała wrażenie, że przy każdej możliwej okazji (wiele z nich nie wydawało się przypadkowymi) mężczyzna próbuje ją nakłonić do zmiany zdania. Po jakimś czasie miała wrażenie, że nie odmawia już tylko ze względu, iż tego nie chce, ale po to, by utrzeć mu nos i pokazać, nie niektóre rzeczy potrafi uczynić bezinteresownie. Skąd ten zwyczaj płacenia za wszystko, nawet za własne życie?
Tak czy owak miała dosyć słyszenia tego samego pytania i powtarzania tej samej regułki kilka razy, nie zmieniając nawet tonu, który z czasem mimowolnie stał się lekko znudzonym i zmęczonym. Właśnie dlatego wybrała się na poszukiwanie miejsca, w którym będzie mogła zaszyć się z samą sobą. Gdyby nie dzień, zdecydowałaby się na opuszczenie murów bunkra i samotny, długi spacer pod gwieździstym niebem, mający oczyścić nie tylko jej umysł ale i ciało.
Przemierzała więc korytarze, po kolei ciągnąć za klamki pomieszczeń, aż w końcu natrafiła na jedno, wyglądające na idealne jak na jej potrzeby. Uchyliła drzwi szerzej, zaglądając do pokoju wypełnionego regałami, które zawierały różnie produkty spożywcze. Nie musiała za bardzo upewniać się, czy znajduje się tam sama. Panowała w nim niczym niezmącona cisza, a ona nie spodziewała się, aby ktokolwiek miał spędzać wolny czas w towarzystwie konserw i paczkowanego jedzenia, które, o dziwo, jeszcze jej się nie przejadło. Zamknęła za sobą drzwi, dość cicho, wcześniej wyglądając na korytarz, czy nie ma tam nikogo, kto mógłby zmącić jej spokój i rozpoczęła obchód po regałach, przyglądając się ich zawartości. Musiała przyznać, iż magazyn był potężny i zawierał dość wiele różnego rodzaju rzeczy. Nie była specjalnie głodna, dlatego chwyciła z półki butelkę soku pomarańczowego, nie będąc do końca pewną, czy może go tak po prostu sobie przywłaszczyć. Szybko doszła jednak do wniosku, że w tak wielkim zbiorze nikt nie dopatrzy się ubytku jednej buteleczki (nikt chyba nie prowadził spisu zapasów), dlatego też wzięła jednego batonika, który pałętał się po jednej z półek, i ruszyła dalej. Było naprawdę przyjemnie i choć może się do wydać dziwne, kolorowe etykietki wpędzały ją w dość miły nastrój. Przebywanie pośród szarych i beznamiętnych ścian może być przytłaczające, a opakowania żywności nadawały temu miejscu charakteru.
Skręciła w kolejną alejkę, popijając sok, kiedy w jej oczy rzucił się kształt siedzący na ziemi, z twarzą oświetloną lampką. Zatrzymała się, zamykając na chwilę oczy i nabierając porządny haust powietrza, kiedy dotarło do niej, kto zajmuje fragment podłogi zaraz przed nią. W myślach wyklęła Los za to, iż najwyraźniej coraz mocniej pcha ich ku sobie, jakby prowokując sytuacje, z których nie może się wycofać, chcąc ją zmusić do przyjęcia propozycji Parrisha. Mimo to zamierzała spróbować, robiąc powolne kroki w tył, jak najciszej, mając nadzieję, iż mężczyzna jest na tyle pochłonięty komputerem, aby nie zauważyć jej obecności. Oczywiście do czasu, bo kiedy była już tak blisko skrzyżowania ścieżek, poczuła jak coś dotyka jej kostek i zaraz potem padła na plecy, zaatakowana przez stojący na ziemi karton (skąd on się tam w ogóle wziął?!) i zwalając z półek puszek z nieznaną zawartością, tym samym bez wątpienia zwracając na siebie uwagę informatyka.
Powrót do góry Go down
the victim
Jeremy Parrish
Jeremy Parrish
https://panem.forumpl.net/t3050-jeremy-parrish#46908
https://panem.forumpl.net/t3051-jeremy-parrish#46909
https://panem.forumpl.net/t3073-jerry#47529

[P1] Magazyn Empty
PisanieTemat: Re: [P1] Magazyn   [P1] Magazyn EmptyCzw Sty 15, 2015 6:38 pm

Farrie, Farrie, Farrie! Od kilku czy może nawet kilkunastu miesięcy strasznie dużo kręciło się wobec tej dziewczyny. Zaczęło się całkiem niewinnie, bo od wymiany parunastu wiadomości, aż w końcu wszystko rozkręciło się do tego stopnia, ze teraz oboje znajdują się w Kolczatce, a nawet są przyjaciółmi. Właśnie! Przyjaciółmi i nikim więcej, co często przeszkadza Jerremu. Nie inaczej było i przy tej krótkiej wymianie smsów, która pozwoliła na moment oderwać się od trochę monotonnej, ale nadal przyjemnej pracy. Dobrze, że nikt nie widział twarzy Parrisha, kiedy ten czytał wiadomości od informatyczki. Szczerze wątpię w to czy na świecie istniał człowiek, który w tym momencie miał twarz elastyczniejszą niż Jerry. Jego grymasy zmieniały się dość gwałtownie i przechodziły od zwykłej rezygnacji, przez zniesmaczenie, aż wreszcie kończyły się na nieopisanym gniewie. Nie było w końcu dnia, kiedy nie usłyszałby imienia tego dupka, który rządzi Kolczatką i za którym panny latają jak psy za kośćmi. Oczywiście Jerry nie miałby nic przeciwko, gdyby w tej dzikiej bandzie nie było Risley, ale tak się zdarzyło, że ta niewinna i całkowicie nieświadoma osóbka zajmowała czołowe miejsce peletonu i nie dało się z tym zrobić nic konkretnego. Co więcej, kiedy Parrish zrobił się tylko trochę bardziej szczery i zaczął niepochlebnie wyrażać się o Malcolmie, wtedy kontakt się urywał. Tak samo było w tym przypadku i już po kilku minutach przestał spoglądać na wyświetlacz telefonu, doskonale wiedząc, że dzisiaj już nie uzyska od Farrie żadnej wiadomości. Z jednej strony go to dręczyło, ale z drugiej będzie miał chwilę spokoju, żeby dokończyć ten swój niezbyt ambitny projekt i przy okazji zarobić kolejne grosze, które pozwolą mu na delikatne ulepszenie swojego gabinetu. Co prawda nadal było widać tam brak kobiecej ręki (szczególnie przy wystroju), jednak Jerry jakoś szczególnie się tym nie przejmował. Wychodził z założenia, że wystarczą dobre ręce, trochę nastroju, muzyka i świeczki, a klientela sama przyjdzie. Grunt to zadowolić jedną osobę, która będzie polecała jego usługi kolejnym znajomym i w ten sposób stworzy się dobra siatka stałych klientów, którzy chętnie będą utrzymywali swojego masażystę. Kto wie? Być może po kilku miesiącach uda mu się odłożyć już znaczniejsze kwoty, które dodatkowo pozwolą mu wspomóc w jakimś stopniu Kolczatkę? Na pewno kupiłby jej jakieś lepsze podzespoły, a tym samym trochę się odciążył. Dzisiejsze kable i serwerownia to prawdziwa katorga. Mógłby się założyć, że niewielu ludzi ma tak absorbujące zajęcie jak on i Farrie. Gdyby tego wszystkiego nie doglądali, to już dawno rząd wszedłby do bunkra, zablokował połączenia, przechwycił wszystkie sygnały i zaczął kolejno namierzać kolejnych członków ruchu oporu. Wtedy wszystko byłoby skończone. Może i inni walczą na froncie, ale tutaj wykonuje się robotę, o której nikt nie ma pojęcia, a która tak naprawdę zapewnia podstawy i stwarza zaplecze do dalszych działań.
Na całe szczęście z tego niezbyt pozytywnego toku myślowego wyrwał go paskudny i niezwykle upierdliwy błąd, który mężczyzna wykrył w swojej nowej aplikacji. Co gorsza, okazało się, że znajduje się on gdzieś w środku kilkusetznakowego kodu, który będzie musiał powoli przeglądać od początku do końca, jednocześnie sprawdzając czy aby na pewno każda literka i cyferka znajduje się w odpowiedniej kolumnie. Do tego jakże ważnego zadania posłużyła mu szyjka od butelki piwa, które właśnie trzymał w ręce. W tym magazynie nie znajdzie żadnej linijki, a po wszelakie kartony, opakowania czy inne proste figury musiałby sięgnąć ręką. To z kolei wiązałoby się z potrzebą podniesienia się na równe nogi, co niezbyt przypadło mu do gustu. Właśnie dlatego teraz wyglądał jak jakiś alkoholik, który próbuje rozczytać się w swoich alkoholowych wyznaniach pisanych na czacie. I wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby nie był zbytnio skupiony na swojej robocie. Nie sądził, że znajdzie się tutaj ktoś to będzie mu przeszkadzał, więc też nie zwracał szczególnej uwagi na swoje otoczenie.
Los szybko go jednak za to pokarał. Co dziwne, los ten był łudząco podobny do Gwen, której spotkanie z podłogą poskutkowało adekwatną reakcja Parrisha. Ciało mężczyzny odruchowo wzdrygnęło się, a tym samym część zawartości butelki wylała się na jego koszulę. Jak przystało jednak na informatyka, zdołał uratować od zamoczenia laptop i słuchawki!
- Cholera jasna, Arrington. Uratowałaś mi życie, ale to nie oznacza, że możesz mnie teraz przyprawiać o zawał. – odezwał się do Gwen leżącej pomiędzy puszkami, przy okazji strzepując z siebie lewą ręką nadmierną ilość piwa wsiąkającą jeszcze w jego koszulkę. Trwało to jednak dosłownie chwilę, bowiem już po chwili wstał spod ściany i podszedł do sieroty, która potyka się o kartony, podając jej swoją prawą, suchą dłoń. Niezależnie od tego czy finalnie kobieta skorzystała z jego małego gestu pomocy, Jerry i tak zaczął powoli zbierać wszystkie puszki, które spadły ze swojego miejsca i powoli ustawiać je na miejsce. Dzisiaj nie miał jednak zbytniego humoru na dręczenie Gwen ślubem i swoimi planami odwdzięczania się, a to wszystko zasługa pewnej blondynki. Właśnie dlatego Arrington mogła czuć się zawiedziona. W końcu jej niedoszły prześladowca, rzekomy adorator i kandydat na przyszłego męża nie przejawiał szczególnej chęci przeciągnięcia jej na swoją stronę pomimo tego, że warunki były całkiem dobre. Znajdowali się przecież w ciemnym magazynie zupełnie sami i nie musieli się martwić o to, że ktokolwiek ich podsłucha. Pomimo tego w pomieszczeniu panowała całkowita cisza, która została jednak przerwana dzwonkiem Parrisha. Może i melodia całkiem niecodzienna, sugestywna, ale mężczyzna jakby kompletnie nic sobie z niej nie zrobił. Była to doskonała okazja do podchwycenia tematu, której jednak pozwolił się zwyczajnie prześlizgnąć obok. Zamiast tego Jerry spojrzał na ekran, wyciszył telefon, żeby nie odrzucać rozmówcy i ponownie schował urządzenie do swojej kieszeni
- Też uciekłaś przed kimś do tego magazynu? Mają tutaj całkiem sporo rarytasów, których nie podają zazwyczaj w jadalni. – zagadnął do Arrington, jak gdyby nigdy nic się pomiędzy nimi nie działo. Prawda była jednak taka, że Jerry był zwyczajnie obojętny i tak samo niezmotywowany jak sposób w jaki układał puszki na półce. Chaotycznie, byleby się tylko tam zmieściły i nie walały po podłodze. Nie robił tego ze zbytnim entuzjazmem, ani nie przemawiała przez niego też chęć bycia szarmanckim i wyręczenia damy w potrzebie. Swoją drogą ciekawe czy Gwendolyn kiedykolwiek widziała Parrisha w takim wegetatywnym stanie. Do tej pory dał się jej poznać jedynie jako dupek, człowiek umierający i namolny facet, który za wszelką cenę chcę się jej odpłacić. Na co dzień był jednak zupełnie inny, a większą część swojego czasu przejawiał właśnie taką flegmatyczną postawę jak teraz, od czasu do czasu rzucając jednak fałszywy uśmieszek. To zdawało egzamin doskonale.
Powrót do góry Go down
the pariah
Gwen Arrington
Gwen Arrington
https://panem.forumpl.net/t2645-gwen-arrington
https://panem.forumpl.net/t3561-gwendolyn-arrington#55954
Wiek : 28 lat
Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny

[P1] Magazyn Empty
PisanieTemat: Re: [P1] Magazyn   [P1] Magazyn EmptyPon Sty 19, 2015 9:29 pm

Po jakimś czasie przebywania w bunkrze Gwen powoli odkrywała powód, dlaczego jest jej tak ciężko. Nie chodziło nawet o nienawiść do tego miejsca czy uczucie zamknięcia w klatce. Owszem, początkowo czuła się dokładnie w ten sposób, jednak z czasem dotarło do niej, że dzięki temu żyje. Mogła wybrać między tym miejscem a celą bądź, co było bardziej prawdopodobne, natychmiastowym stryczkiem. Świadomość, że powinna cieszyć się każdym dniem, w którym ma możliwość otwarcia oczu i nabrania do płuc powietrza sprawiała, że wraz z mijającymi dniami zaczynała doceniać pomoc, którą uzyskała od członków Kolczatki. Problem tkwił jednak w tym, iż przechadzając się korytarzami miała wrażenie, jakby historia zatoczyła koło. Te ściany, bijący od nich chłód i nawiedzające ją wspomnienia… gdzieś to już widziała.
Trzynastka. Czasem czuła się tak, jakby znów była tą zagubioną dziewczynką potępianą przez wszystkich dookoła, a jedyną różnicą był brak szarych i pozbawionych wyrazu ubrań. Oraz brak siostry, która na każdym kroku podkreślałaby swoją wyższość nad Gwen, doprowadzając młodszą Arrington do szału. Ale nie do płaczu. Może na początku, kiedy w żaden sposób nie mogła pojąć nastawienia swojej rodziny, wylewała łzy chcąc być na tyle dobrą, aby mogli ją pokochać. Nie najlepszą, bo miała świadomość, że przegonienie siostry pogorszyłoby sytuację. Chciała być wystarczająco dobra. Dlatego to miejsce czasami tak bardzo ją przygnębiało. Oczywiście do chwili, kiedy zaczęło ją doprowadzać do szału przez jedną tylko osobę.
Niestety, wydawało jej się, że bunkier ma nawet mniej ustronnych miejsc, w których mogłaby się zaszyć i przeczekać… najlepiej do śmierci. Albo chociaż do czasu, aż Jerry znudzi się przypominaniem jej o swojej obecności i złożonej propozycji, o której ona chciała jedynie zapomnieć. Co było trudne, a raczej niemożliwe, zwłaszcza wtedy gdy zdawała sobie sprawę, jak bardzo tęskni za miastem, wygodnym łóżkiem, ciepłą pościelą, dużą wanną i porządną kawą czy śniadaniem zjedzonym przy normalnym stole w normalnym salonie, w którym nie znajdowałoby się o kilka osób za dużo. Była rozdwojona wewnętrznie i każda jej część miała niemalże taką samą siłę przebicia, kłócąc się na każdym kroku o to, którą opcję powinna wybrać. Może tak naprawdę nie uciekała więc przed mężczyzną, a jedynie przed samą sobą i koniecznością stanięcia oko w oko z tym, czego chce i potrzebuje. Chyba po porostu bała się przyznać, iż Parrish miał rację. Mógłby jej pomóc, dać normalne mieszkanie i życie, które miała, zanim stała się bezwzględną terrorystką porywającą własną pracodawczynię, która kilka lat wcześniej podarowała jej nowe życie. Wciąż miała wrażenie, że żyje na kredyt, że jej życie nie do końca zależy od niej, chociaż przecież właśnie wtedy, wyrażając zgodę na pomoc w uratowaniu trybutów, okazała swoją niezależność. Pokazała, że cały ten czas grała, udając, że wszystko się zmieniło. Choć tak właściwie nie było niczego, co powinno się zmienić – nawet w Trzynastce nie była do końca pewna, po której stronie stoi. Nie musiała udowadniać ani stanowczego poparcia dla Almy Coin, ani tym bardziej odrzucenia głoszonych przez nią wizji nowego, lepszego Panem, w którym wszyscy żyliby w zgodzie i pokoju, korzystając ze wspólnych dóbr. Panem, które dawałoby szansę na dostatnie życie każdemu obywatelowi. Najwyraźniej była pani prezydent sama nie wierzyła we własne słowa i przyjęła zasadę, iż wielokrotnie powtórzone kłamstwo w końcu staje się prawdą. Szkoda jedynie, że efekty były zupełnie przeciwne, zauważalne dla każdego obywatela. Igrzyska, Kwartał… jeszcze trochę, a rządy Almy można by określi despotycznymi, gdyby nie oni. Kto wie, jak daleko byłaby się w stanie posunąć, skoro nie potrafiła dać sobie spokoju i pozwolić żyć tym, którzy stanęli po jej stronie i pokładali wiarę w tak piękne idee zasnute kłamstwem? Mieli klapki na oczach i z chwilą, kiedy podczas dożynek wśród trybutów ukazały się nazwiska rebeliantów one opadły i niemalże całe państwo miało okazję zobaczyć swoją przywódczynię taką, jaką jest naprawdę. A raczej była, bo w obecnym stanie niewiele jest w stanie zrobić i chociaż Gwen rzadko życzyła komuś najgorszego, tym razem miała wielką nadzieję, że pozostanie w śpiączce jak najdłużej. I nie chodziło jedynie o to, iż gdyby królowa powróciła na tron tropienie zamachowców przybrałoby na sile. Cała sytuacja mogłaby znaleźć odbicie w reszcie państwa, a tego Arrington nie potrafiłaby sobie wybaczyć.
Wciąż nie spłaciła swojego długu, ale czy on w ogóle istniał? Czy może życie, które prowadziła, powinna potraktować jako zadośćuczynienie za bezpodstawne oskarżenia i zamienienie ułamka jej wieczności w istne piekło? W którym, de facto, pojawił się mężczyzna, przed którym Gwen starała się ukryć (dość nieudolnie, jak widać). Najwyraźniej jednak walka z przeznaczeniem nie ma najmniejszego sensu. Mogła to podejrzewać, domyślić się, że prędzej czy później będzie musiała stanąć twarzą w twarz z nim i z samą sobą, odpowiadając sobie na pytanie, czy naprawdę jest tak bardzo przeciwna poślubieniu praktycznie obcej osoby tylko po to, aby dać sobie przepustkę do wolności. Oczywiście, wolałaby, aby to wydarzyło się później niż wcześniej, a moment wejścia do magazynu na pewno zaliczał się do tego drugiego.
A czy była gotowa? Przez niemalże cały miesiąc utrzymywała, że za żadne skarby świata (a największym skarbem póki co było życie) nie zgodzi się, aby zrujnować resztę egzystencji sobie i jemu. Do tego dochodziła wątpliwość w wiarygodność związku jako gwarancji jej bezpieczeństwa. Nie chodziło o fakt, że nie ufała Parrishowi (choć w istocie za bardzo mu nie ufała), ale o to, że nie potrafiła zaufać Adlerowi. To wszystko wydawało się zbyt proste jak na prawne zapomnienie wszelkich grzechów ciężkich, które się popełniło. Nawet kiedy poprosiła o dokument, w którym zapisane zostało to prawo, nawet kiedy wpatrywała się tępym wzrokiem w kartkę przez kilka godzin czytając te same zdania raz po raz, wciąż miała wrażenie, że jest to jakiś podstęp. Sposób na złapanie w ręce wszystkich poszukiwanych i pociągnięcie ich do odpowiedzialności za to, co zrobili. Może to także była forma ucieczki, wmawianie sobie, że cały pomysł jest zbyt niebezpieczny, aby go zrealizować, tylko po to, aby oddalić myśl o tym, iż rozważa wyrażenie zgody na ślub.
W każdym bądź razie do magazynu weszła z tym samym nastawieniem, chcąc choć na chwilę przestać rozmyślać nad ślubem, powrotem do miasta i wiszącą nad głową karą śmierci. Dlatego cofała się do wspomnień, zbierała z półek jedzenie i wpadała w kartony i puszki na widok osoby, przed którą uciekała. Można by to nazwać jednym z najgłupszych posunięć tego roku, gdyby oprócz upadku dodać drobny szczegół w postaci otwartej butelki z wypitym do połowy sokiem, której zawartość dość szybko znalazła się w zupełnie innym miejscu niż to, do którego była przeznaczona. To znaczy na koszuli Gwen, oczywiście, pozostawiając tam mokrą i klejącą się do skóry plamę. Po krótkiej chwili stało się to, czego się obawiała, czego chciała uniknąć i co, w tym wypadku, było chyba raczej nieuniknione. Najpierw usłyszała głos, a zaraz później mężczyzna stanął nad nią i wyciągnął rękę, oferując pomoc. Nie była na tyle dumna, aby ją odtrącić, dlatego bez wahania ją chwyciła, podciągając się do góry. Zauważyła, że najwyraźniej nie tylko ona wylała na siebie spożywany napój i fakt ten, nie wiedząc czemu, niezwykle ją uradował. Cóż, czyli nie ma możliwości, aby w akcie heroizmu pożyczył jej swoją koszulę, aby sama nie musiała siedzieć w mokrej (na co i tak nigdy by się nie zgodziła). A to wiązało się z tym, iż mogła opuścić magazyn jeszcze szybciej niż przypuszczała i znaleźć miejsce, w którym nie będzie Jerry’ego, ponieważ wciąż będzie właśnie tutaj myśląc prawdopodobnie o tym, jak wielką niezdarą jest Gwen i ciesząc się, że odrzuciła jego propozycję.
Zignorowała poprzednie słowa, schylając się i pomagając sprzątać bałagan, który sama spowodowała. Ustawiała puszki i pudełka na półce, jednocześnie poprawiając te, które w wielkim nieładzie ustawił Parrish. Kiedy prostowała się, trzymając w dłoni potężną puszkę czegoś, co wyglądało jak sos do spaghetti, ciszę panującą w magazynie przerwała znana jej melodia, która sprawiła, iż kobieta machinalnie skrzywiła się, prostując się do końca i trochę zbyt gwałtownie odstawiając puszkę na półkę.
- Serio? – rzuciła zirytowanym tonem do Jerry’ego, miażdżąc go wzrokiem – Dałbyś sobie wreszcie spokój. Męczysz mnie cały miesiąc i jeszcze nie zauważyłeś, że nie zmieniłam zdania i zmienić nie zamierzamCzy aby na pewno, Gwenny?Kiedy cię ratowałam miałam cichą nadzieję, że jednak nie jesteś tak wielkim idiotą, za jakiego cię brałam– wycedziła, wracając do sprzątania. A kiedy wszystko poza pomarańczową plamą zniknęło ponownie spojrzała na Parrisha, który właśnie zadawał jej najzwyklejsze pytanie tak, jakby zupełnie nie uważał atmosfery między nimi panującej za dziwną.
- Zauważyłam – rzuciła obruszona, mając na myśli część o zaopatrzeniu magazynu i tym, iż jeden z tych „rarytasów” znalazł się na jej koszuli. Porzuciła zamiar odpowiadania na pytanie po cichu licząc, iż już dawno domyślił się, przed kim ucieka.
Powrót do góry Go down
the victim
Jeremy Parrish
Jeremy Parrish
https://panem.forumpl.net/t3050-jeremy-parrish#46908
https://panem.forumpl.net/t3051-jeremy-parrish#46909
https://panem.forumpl.net/t3073-jerry#47529

[P1] Magazyn Empty
PisanieTemat: Re: [P1] Magazyn   [P1] Magazyn EmptyPią Sty 23, 2015 8:27 pm

Przeznaczenie potrafi być pokrętne! Albo przynajmniej dziwne, a na dodatek może też być facetem, który kocha komputery bardziej od masowania kobiet i który z nimi wiąże swoją przyszłość, a pomimo tego i tak składa prawie nieznajomej przedstawicielce płci pięknej propozycję małżeństwa. Cały Parrish, a Gwen miała najwyraźniej (nie)szczęście skrzyżować z nim swoją ścieżkę na dłużej. A jeśli chodzi o sam podstęp Adlera, to Jerry dopuszczał taką możliwość. Zresztą on sam również nadstawiał przy tym swoją skórę, bo przecież nikt nie uwierzy mu w to, że zna terrorystkę z wieczornych herbatek, które kiedyś tak bardzo uwielbiali razem sobie urządzać. Najprawdopodobniej zostałby zabrany do więzienia razem z nią, a tam już spróbowano by z nim porozmawiać w niezbyt przyjemny sposób. Tylko czy Arrington zdawała sobie z tego sprawę? On tak i zamierzał podjąć to ryzyko, aby następnie użerać się z nią dniami i nocami, chociaż najprawdopodobniej skończy się to tak, że będzie sypiał na leżance w swoim gabinecie, co wcale takie złe by nie było.
A co do plamienia się, to te dwa bliżej nieokreślone kształty na ich koszulkach świadczyły jednoznacznie, że są sobie zapisani. W panem powinna być taka przepowiednia, że jeśli dwójka osób o przeciwnej płci wyleje na siebie dwa różne napoje, to będą już ze sobą zawsze. Z pewnością dołączyłby całkiem szybko do tej reszty absurdalnych quasi-praw, które ustanowił rząd Snowa oraz rząd Almy. Na najlepsze perełki Adlera będzie jeszcze trzeba trochę poczekać, chociaż i tak wystartował z dużym kalibrem – rozkazami egzekucji rzekomych terrorystów, dzięki którym dostał się do koryta. Ale wracając do Gwen, Jerry musiał ją tutaj niestety rozczarować. Umiarkowane niezdarstwo akurat facetom się podoba, bo pomogą pokazać jak bardzo są pomocni i jak bardzo w niektórych sytuacjach są dla swojej partnerki potrzebni. Właśnie dlatego jeśli miałoby to cokolwiek pomiędzy nimi zmienić, to Arrington powinna raczej się obawiać, bo niedługo chwytliwa melodia może nie dobiegać wyłącznie z komórki Parrisha.
- W takim razie mogłaś mnie nie ratować. Po co zabierałaś dwa życia, żeby ocalić jednego idiotę? – zapytał z lekkim wyrzutem jakby faktycznie miał jej za złe to, że wtedy wkroczyła. W sumie gdyby nie okazała się tak wielką bohaterką, to teraz nie musiałby się użerać ze swoim sumieniem i chować po magazynach, żeby migać się od swojej dodatkowej, niepłatnej pracy – Zresztą czy ja teraz cokolwiek powiedziałem? Nie jesteś czasem lekko przewrażliwiona na punkcie tego ślubu? To tylko propozycja, a nie prawdziwe oświadczyny. – odpowiedział bez zbędnych emocji, nadal odstawiając kolejne produkty tam, gdzie być powinny. Ciekawe czy im się jeszcze dostanie za to, że psują zapasy Kolczatki? Oh, wiem! Może Malcolm nakrzyczy na Jerryego i ten będzie miał jeszcze więcej powodów do gardzenia nim? Będzie mógł wtedy otwarcie na niego najeżdżać, a Farrie nie zorientuje się, że sprawa wcale nie dotyczy właśnie tego incydentu, a Malcolma jako osoby. Plan idealny, ale będzie musiał zostać odłożony na później
- Skoro jednak o tym mówimy, to jest nadal aktualna. – dodał już z lekkim rozbawieniem, bo przez ten ostatni (prawie) miesiąc zaczęło mu się to nawet podobać. Irytacja Arrington nie powinna go cieszyć, ale to nie było to samo, co w więzieniu. Nie dobijał jej, nie wbijał jej żadnej szpili, nie poniżał, więc rączki miał czyste, a że czerpał delikatną satysfakcję z jej reakcji, to już całkiem inna sprawa.
- Jesteś coś spięta. Powinnaś czasem wpaść na masaż. – odrzekł jeszcze, nie przejmując się przecież żadnym obruszeniem. Być może miała trochę gorszy dzień? Albo zwyczajnie próbowała ukryć, że cieszy się na widok Parrisha – Oh, zapomniałem. – to wcale nie tak, że dodał to tutaj specjalnie, żeby wskazać, że Gwen nie może wyjść z bunkra, żeby zaznać tej drobnej, aczkolwiek całkiem przyziemnej przyjemności. No dobra. Był po prostu wredny, ale skoro Arrington nie chce się zgodzić w normalnych okolicznościach, to może lekkie zagranie na emocjach rozbije ten cały beton? Zresztą przecież nie popsuł tym nastroju, prawda? Wykładanie puszek na półki nie było zbyt romantyczne, więc nie musiał się też w niczym ograniczać.
Swoją koszulą się jakoś nie przejmował, a co więcej, nawet nie przejął się zbytnio koszulką Gwen. Może i brakowało mu obycia wśród kobiet, ale to się jeszcze wyrobi. Jestem pewien, że Farrie dałaby mu teraz w łeb za niezaproponowanie suchej odzieży albo chociaż za nieprzeszukanie magazynu w poszukiwaniu takowej. Jednak blondynki tu nie było, więc Parrish mógł znowu zachowywać się jak stuprocentowy mężczyzna, który nie ma kompletnie pojęcia o tym, czego wymagają na co dzień kobiety.
- Więc? – zapytał nie do końca jasno i usiadł z powrotem pod ścianą, zajmując się dalej swoją aplikacją. Był jednak na tyle wychowany, żeby nie zakładać ponownie słuchawek. Być może miał nawet ochotę na małą pogawędkę, ale tego akurat nie musiał przyznawać – Będę większym idiotą jeśli pomyślę, że to mnie szukałaś? – dodał jeszcze, śmiejąc się cicho pod nosem. Nie wiedział czemu, ale nie miał dzisiaj ochoty na potulne namawianie Gwen do tego całego planu. Zresztą może i to lepiej? W końcu wielokrotnie słyszał, że kobiety nie chcą gości, którzy na wszystko naciskają, więc jak poudaje, że mu trochę nie zależy to być może Arrington się złamie. Oczywiście cały czas będzie dorzucał te swoje pytania czy aby na pewno jest jej tu dobrze i inne takie. A niech wie, że w panem wcale nie jest tak źle, jakby jej się wydawało. Oczywiście o ile nie napisze się nic złego o władzy… I o ich pracownikach… I o pracownikach pracowników władzy. Czyli w skrócie – o kimkolwiek kto miał pod sobą chociaż jednego psiaka z rządowej hołoty. Chyba, że potrafi się zmieniać swój adres IP, ale w takim stopniu, żeby myśleli, że te niepochlebne opinie pisze ktoś z Dystryktu Pierwszego, a nie z salonu masażu w Kapitolu. Pięknie, prawda?
Powrót do góry Go down
the pariah
Gwen Arrington
Gwen Arrington
https://panem.forumpl.net/t2645-gwen-arrington
https://panem.forumpl.net/t3561-gwendolyn-arrington#55954
Wiek : 28 lat
Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny

[P1] Magazyn Empty
PisanieTemat: Re: [P1] Magazyn   [P1] Magazyn EmptyPon Sty 26, 2015 10:30 pm

Kiedy rebelia dobiegła końca a Gwen została wrzucona w zupełnie nowe otoczenie, nowy świat i rzeczy, których w życiu nie widziała na oczy, miała wrażenie, że to wszystko dzieje się zdecydowanie za szybko. Dostała nowe mieszkanie pod samym nosem pani prezydent, pracę, co do której miała spore wątpliwości i której nie mogła sama wybrać. Miała wrażenie, że pozycja rzecznika prasowego samej prezydent Panem została jej przydzielona celowo. W końcu cóż lepszego mogła robić osoba, która próbowała uciec z Trzynastki jako rzekomy kontakt współpracujący z Kapitolem, niż opowiadać przed kamerą o politycznych sukcesach Almy Coin? Otwarcie Kwartału? Oczywiście, że tam była, stała z uśmiechem na ustach zapewniając, iż miejsce to stworzone zostało dla ochrony mieszkańców stolicy, nowy dom, w którym czuliby się bezpieczni, nienarażeni na chęć zemsty ze strony rebeliantów. Kłamstwa, które z każdym kolejnym wywiadem przychodziły jej tak gładko jak jeszcze nigdy w życiu, raniły ją dogłębnie, kiedy obserwowała świat dookoła. Ciężko było pogodzić się z tym, że parę lat wcześniej dokonała pewnego wyboru, który pociągnął za sobą szereg innych, znacznie bardziej opłakanych w skutkach. Błędy młodości? Być może, tyle że tych błędów nie żałowała. Szkoda jedynie, że nie była tak dobra w okłamywaniu samej siebie.
Czasami zdarzało jej się zastanawiać nad tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby nie przekroczyła granicy Trzynastki. Prawdopodobnie mieszkałaby w jakimś małym mieszkaniu zupełnie sama, nienawidząc swojej siostry, pracując w jakiejś kawiarni i mając poczucie życia przelatującego jej między palcami. Czyli czułaby się dokładnie tak jak w bunkrze, tyle że tam była bez pracy i mieszkania. Pozostawało jej więc użalanie się nad marnością swojego żywota i nienawiść do siostry, która zapewne w żaden sposób nie zechciałaby jej pomóc. Nigdy nie była jednak osobą zgorzkniałą, która potrafi całymi godzinami narzekać na cały świat, płakać nad niesprawiedliwością, która ją otacza i wymyślać nowe powody, dla których jej egzystencja pozbawiona jest sensu. Nie zamierzała się użalać, kolejny życiowy wybór doprowadził ją do tego miejsca i była naprawdę dumna. Być może to właśnie było jej przeznaczenie, może do tego była stworzona – do buntu przeciwko systemowi, który nie wnosi niczego dobrego w życie objętych nim ludzi. Ale czy w istocie był tak wielką rebeliantką, za jaką chciała się uważać? Nie była odważna, choć może niektórzy powiedzieliby coś zupełnie innego, gdyby uważali za akt odwagi a nie głupoty samodzielną próbę ucieczki z Trzynastki. Może urzekłby ich fakt, że stanęła z bronią w dłoni u boku kogoś, kogo ideałów nie podzielała, zamiast uciec i pozwolić, aby rebelia działa się dookoła niej. Może była odważna, jeśli odwagą było pociągnięcie za spust i zabicie ludzi, którzy tak naprawdę nic jej nie zrobili. Może kiedyś taka była, ale teraz, chowając się jak kret pod ziemią, była jedynie tchórzliwą dziewczyną, która boi się ponieść konsekwencji własnych czynów. A przecież właśnie z tym powinna iść w parze odwaga – ze świadomością, że za niektóre czyny należy zapłacić. Unikanie odpowiedzialności nie było tym, czego chciała, ale jednocześnie było tym, czego potrzebowała. Najlepszym, co mogła zrobić w swojej beznadziejnej sytuacji.
Cokolwiek by się jednak nie działo, nie zamierzała się nad sobą użalać. Ten etap także miała już za sobą, pozostał w ciemnej celi w Dystrykcie Trzynastym, wraz ze łzami, które wsiąknęły w posadzkę i wypowiadanymi w stanie bliskim obłędu słowami, które odbijały się od szarych ścian wracając do niej zniekształcone i ze zdwojoną siłą. Od jakiegoś czasu, czyli mniej więcej od tygodnia, zdecydowała nie uciekać więcej przed swoim przeznaczeniem, jakiekolwiek by ono nie było. Najwyraźniej szło jej doskonale, chociaż fakt, iż w poszukiwaniu cichego i spokojnego miejsca bez obecności Parrisha weszła akurat do pomieszczenia, w którym on także ukrył się przed światem zewnętrznym, uznać by można raczej za ogromny zbieg okoliczności. Natomiast upadek był raczej wynikiem jej roztargnienia, którym czasem zdarzało jej się wykazać, akurat w najmniej odpowiednich okolicznościach.
Lądowanie nie było zbyt przyjemne. Bolały ją plecy i nadgarstki, którymi podparła się upadając, a do tego ubranie nieprzyjemnie lepiło się do jej skóry, pachnąc sokiem pomarańczowym. Była pewna, że nic sobie nie złamała, nie była jednak przekonana co do swojego nastroju. Dotychczas czuła się świetnie, może trochę zamyślona i wyciszona, ale spokojna, jednak świadomość, że prawdopodobnie za chwilę będzie musiała użerać się Jeremym, powtarzając mu kolejny raz, że nie zamierza za niego wychodzić… Może więc szybciej było się zgodzić? W końcu myślała o tym, rozważała taką opcję, nawet jeśli przed samą sobą udawała, że jest to myślenie jedynie czysto hipotetyczne.
Niemniej jednak miała cichą nadzieję, że może jednak już mu się znudziło, skoro jego pierwszymi słowami nie było ponowienie propozycji. Jak to się mówi, nadzieja umiera ostatnia, a jej umarła chwilę później, kiedy otrzepywała swoje spodnie i kropelki soku, wraz z dźwiękiem marszu weselnego rozbrzmiewającego z telefonu mężczyzny. Jeśli miała dobry nastrój, to właśnie w tamtym momencie ostatni jego ślad wyparował z jej organizmu.
Nigdy nawet nie podejrzewała, że potrafi mieć w sobie tyle… gniewu. Zawsze miała siebie za osobą niezwykle spokojną i opanowaną i tak też chyba widzieli ją inni… A może po prostu jeszcze nigdy nikt tak mocno nie nagiął tej magicznej granicy jej cierpliwości, doprowadzając ją na skraj wyczerpania psychicznego i spychając z klifu wprost w objęcia ciemności, które podsuwały jej do gardła niezbyt miłe słowa, szepcząc zwodniczo do ucha i sprawiając, że szczęki zaciskały się coraz mocniej, podobnież jak pięści.
Ostatnia puszka postawiona została na półkę, na ziemi nie zostało nic poza kartonami, które były powodem jej upadku i batonika, po którego schyliła się z zadowoleniem zauważając, że przetrwał tą małą katastrofę i nadaje się do spożycia. Później.
Słuchała jego słów, obserwując go uważnie. Powtarzał się, czy tylko jej się wydawało? Bo zaczynała odnosić wrażenie, że to pytanie zdążył już jej kiedyś zadać.
- Mam déjà vu? Bo jeśli się nie mylę, już kiedyś zdążyłeś zadać mi to pytanie – westchnęła ciężko, nie spuszczając z niego wzroku – I brawo, przynajmniej potrafisz się do tego przyznać – mruknęła, zastanawiając się, czy powinna odpowiedzieć na jego pytanie. Jaki właściwie był w tym sens? Miała mu zrobić wywód na temat tego, dlaczego go uratowała? Jak, skoro sama do końca nie była pewna odpowiedzi? Postanowiła więc pozwolić, aby sam doszukiwał się odpowiedzi, może wpadłby na coś bardziej kreatywnego.
Przy jego następnych słowach prychnęła, kręcąc lekko głową i wykrzywiając usta w bliżej nieokreślonym grymasie. Jeśli była przewrażliwiona to jedynie dlatego, że przez ostatni miesiąc widziała Parrisha dosłownie wszędzie.
- Co ty nie powiesz? – rzuciła obruszona, mając na myśli wzmiankę o oświadczynach. Nigdy nawet nie przeszło jej przez myśl, aby Jeremy mógł oświadczyć się jej na poważnie. A nawet jeśli, co było tak samo niemożliwe jak wylądowanie na kolanach nowego prezydenta Panem, tym bardziej by się nie zgodziła.
Zaczynała odnosić wrażenie, że mężczyzna świetnie się bawi jej kosztem, obserwując jej poirytowanie i powolną utratę cierpliwości. Mimo to nie komentowała dalej sprawy z oryginalnym dzwonkiem. Ani uwagi o aktualności oferty, którą przyjęła z lekkim zawodem. Zignorowała także wzmiankę o masażu. Nie miała pojęcia co ktoś musiałby jej zaoferować, aby zgodziła się by mężczyzna ją dotknął. Prawdopodobnie nie zgodziłaby się za żadną cenę, jednak nie miała siły ani ochoty tłumaczyć mu swojej niechęci. Tak samo jak nie zamierzała komentować tego, iż najzwyczajniej nie mogła wpaść na masaż, nie jeśli ktoś w Kapitolu pragnął ją aresztować.
Kiedy siadał na ziemi powiodła za nim wzrokiem, przez chwilę obserwując go z poprzedniej pozycji, aby następnie, z lekkim wahaniem, usiąść na ziemi po drugiej stronie alejki, zgiąć nogi w kolanach i oprzeć na nich ręce.
- Obawiam się, że większym być już nie można – odpowiedziała z zaskakującą lekkością – Ale nie, nie ciebie szukałam. Jeśli mam być szczera, szukałam miejsca, w którym cię nie będzie – dodała w ramach wyjaśnienia. Po czym w zamyśleniu wpatrzyła się w półki naprzeciw niej tak, jakby ich zawartość była najbardziej fascynującą rzeczą od słońcem. W rzeczywistości biła się w myślach z samą sobą nie mogąc się zdecydować, czy powinna poruszyć ten delikatny dla niej temat. Cisza się przedłużała, pomieszczenie wypełniał jedynie dźwięk ich oddechów i jej bijącego z nerwów serca, które jednak słyszalne było jedynie dla Gwen. W końcu jednak odetchnęła cicho, spuściła wzrok na własne dłonie i otworzyła usta mając nadzieję, że słowa wydobędą się z nich naprawdę.
- Więc… myślałam o twojej… propozycji – powiedziała, może trochę zbyt wolno. Nie zamierzała dodać nic więcej, mając cichą nadzieję, że on sam pociągnie ten temat, starając się z niej wydobyć resztę informacji. Miała zamiar rozegrać to tak, jakby jej nastawienie wciąż było negatywne, a wypowiedziane zdanie było jedynie luźną uwagą, która nie znaczyła nic więcej.
Powrót do góry Go down
the victim
Jeremy Parrish
Jeremy Parrish
https://panem.forumpl.net/t3050-jeremy-parrish#46908
https://panem.forumpl.net/t3051-jeremy-parrish#46909
https://panem.forumpl.net/t3073-jerry#47529

[P1] Magazyn Empty
PisanieTemat: Re: [P1] Magazyn   [P1] Magazyn EmptyPią Lut 13, 2015 12:11 am

W sumie to całkiem zabawne, że Parrish dzień w dzień uganiał się za Arrington, a kiedy chciał pobyć przez chwilę w całkowitej samotności, wtedy to dziewczyna odnalazła jego. Podobno jak się o czymś zbyt długo myśli, to można to do siebie przyciągnąć. Może tak właśnie było w przypadku Gwen? Tak bardzo chciała go uniknąć, że w końcu sama na niego wpadła, a na ustach Jerryego namalowała nieznaczny uśmieszek. Może i ten by zniknął gdyby mężczyzna dowiedział się co tak naprawdę o nim myśli, ale z drugiej strony lepiej chyba być obiektem czyjegoś gniewu niż zupełnie dla niego nie istnieć. Parrish już wielokrotnie był traktowany przez innych ludzi jak skorupa człowieka i robił wszystko, żeby w jakikolwiek sposób go zauważono. Z początku dokazywał, bił się z kolegami, później rozwijał się w kierunku informatycznym, a na samym końcu robił za złego strażnika. Natomiast kiedy rebelia się skończyła, sam Jeremy w pewnym stopniu dorósł. Walki zmieniają każdego, a on nie był żadnym wyjątkiem. Zamknął się delikatnie w swoim domu, zaczął rozwijać swoja pasję i wreszcie przestał przejmować się opiniami innych ludzi. Z jednej strony dało mu to swego rodzaju ukojenie, ale z drugiej sprawiło, że przypięto mu łatkę typowego informatyka i po części nawet unikano. Sam nie wiedział co było lepsze.
- Najwidoczniej nie dałaś mi satysfakcjonującej odpowiedzi. Zresztą to nie pierwszy raz kiedy spodziewam się od Ciebie innych słów. – odpowiedział, rzucając wyraźną aluzję do swojej propozycji. Jerry był już takim człowiekiem, który drążył temat do momentu, aż będzie zadowolony. Nie chodziło oczywiście o udzielenie takiej odpowiedzi, jaką on sobie wymyślił, ale raczej o coś w rodzaju szczerości, której na razie Gwen mu skąpiła. Być może gdyby doprowadził ją do szewskiej pasji, to ta przyznałaby się, ze żałowała swojego wyboru? Że lepiej byłoby gdyby wtedy umarł i wszyscy mieli spokój? Dzięki takim słowom Parrish pozbyłby się wszystkich skrupułów i myśli, które niepotrzebnie wiercą mu się w głowie – Nigdy zresztą tego nie ukrywałem. – odpowiedział jeszcze na druga docinkę. Wiedział, że jest idiotą. Przecież gdyby tak nie było, to Farrie pisałaby teraz smsy o nim, a nie o tym pieprzonym Malcolmie. Wystarczyłoby jedynie się odważyć, a być może wszystko od początku potoczyłoby się inaczej. Tymczasem tkwi on w magazynie, wysłuchując jaki ten facet jest wspaniały i jednocześnie stara się przekonać dziewczynę, która niepałającą do niego sympatią do ślubu tylko po to, żeby odpłacić jej się za uratowanie życia, chociaż sam namawiał ją niemalże do samobójstwa. Życiowy przegryw, nie? Z tego powstałby całkiem dobry film, który jednak nie osiągnąłby sukcesu. Zbyt dobrze oddaje codzienne życie szarych ludzi, żeby zainteresował publikę.
Tymczasem Gwen gwarantowała mu niezły ubaw. No, a przynajmniej jej reakcje były na tyle ciekawe, żeby sprawić, że czas upływał mu o wiele szybciej. Może i nie zdawała sobie z tego sprawy, ale przy każdej propozycji ślubu zachowywała się jak niewinna nastolatka, która odgania się od dzieciaka ciągnącego ją za włosy. Dlatego też Parrish nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu. Czasem nawet modlił się w duchu, żeby Arrington się nie zgodziła, bo dzięki temu po raz kolejny będzie mógł poprawić sobie humor. Co prawda pośrednio jej kosztem, ale z tego jakoś nie zdawał sobie sprawy.
- Co to za oburzenie? Wolałabyś, żebym jednak faktycznie Ci się oświadczył? Mam być Twoim rycerzem? Sir Parrish? – zapytał rozbawiony, bez cienia zdenerwowania w głosie. Ich rozmowy naprawdę musiały wyglądać ciekawie. Rozbawiony, wesoły Jerry i oburzona Gwen, która odgania się od niego rękoma, nogami i wszystkim, co ma w zasięgu wzroku.
- Jeśli tak unikasz osób, których nie chcesz spotkać, to nie dziwię się, że teraz szuka Cię cały Kapitol. – zażartował, chociaż może trochę niefortunnie. Tak to jednak było, że Jerry nie posiadał jakiegoś specjalnego wyczucia. Nie dość, że był facetem, to na dodatek informatykiem, więc nie należało się spodziewać zbyt dużych czułości z jego strony. No, a przynajmniej nie wtedy, kiedy przed twarzą ma komputer i jeszcze na nim programuje. Gwen chyba wybrała niezbyt dobry moment na tak poważne rozmowy. Jednak Arrington zdołała jednak przykuć uwagę Parrisha i to całkiem skutecznie, chociaż z początku mężczyzna myślał, ze oszukują go własne uszy. Czy to możliwe, że ta cholernie uparta kobieta przemyślała całą sytuację i zamierza się zgodzić na jego propozycję? Laptop został zamknięty, a Jerry jeszcze przez moment wpatrywał się w Gwen.
- Możesz powtórzyć? Czy Ty właśnie powiedziałaś coś o mojej propozycji i nie było to proste „nie”? – zapytał cały czas niedowierzając – W takim razie zamieniam się w słuch, bo to coś kompletnie nowego. – teraz skupił całą uwagę na kobiecie, która po raz kolejny go zaskoczyła. Jerry miał już bowiem nawet moment, w którym chciał się kompletnie poddać, ale jak widać tę walkę na przeczekanie wygrywał na razie on. Może to przez specyfikę całego bunkra? Sam Parrish nie siedział tutaj nigdy więcej niż kilka dni, a przecież Gwen znajduje się tu już o wiele, wiele dłużej. Wszystko wskazywało na to, że te betonowe ściany potrafią skruszyć nawet najbardziej upartą osobę, czego ona sama była doskonałym przykładem. Z drugiej strony sam Jerry raczej by na taki rozwój sytuacji nie narzekał. Słońca nie potrzebuje, woda może być trochę zimna, bo i tak nie lubił wysokich temperatur, a dopóki ma w bunkrze internet, to tak naprawdę nie potrzebuje niczego więcej. Faceci byli o wiele prostsi we wszystkim i może dlatego tak mało narzekali na życie.
- No dalej, Gwen. – pomyślał sobie jeszcze z dziką satysfakcją, bo to wszystko wskazywało na to, że jednak uda mu się ją przekonać. Na razie jednak nie pomyślał o tym, że przecież od tamtej pory będzie musiał z nią żyć, mieszkać i widywać każdego dnia, żeby nic się nie wydało. To już może nie być takie przyjemne, kiedy kobieta wpakuje mu się do jego osobistej strefy, ale na razie… Na razie pozostawała ta dzika satysfakcja wypływająca z niedalekiej wygranej.
Powrót do góry Go down
the pariah
Gwen Arrington
Gwen Arrington
https://panem.forumpl.net/t2645-gwen-arrington
https://panem.forumpl.net/t3561-gwendolyn-arrington#55954
Wiek : 28 lat
Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny

[P1] Magazyn Empty
PisanieTemat: Re: [P1] Magazyn   [P1] Magazyn EmptySro Lut 18, 2015 12:11 pm

Arrington musiała przyznać, iż czasem zdarzało jej się dochodzić do wniosku, że jej życie byłoby o wiele łatwiejsze gdyby to, czy Parrish żyje czy nie było jej zupełnie obojętne. Mogłaby prosto w twarz wyznać mu, iż żałuje, że w czasie rebelii pociągnęła za spust, zamiast wciąż szukać logicznego usprawiedliwienia dla samej siebie, starając się jednocześnie wyprzeć z własnego umysłu wspomnienie, iż wtedy chciała zapłaty. Czuła się fatalnie z samą sobą. Po raz kolejny nie miała pojęcia, co zrobić. Po raz kolejny była sama i musiała podjąć decyzję, która może pozornie wydawała się prosta i oczywista, bez pomocy kogokolwiek.
Ale przecież teraz powinno już być jej łatwiej, prawda? Po całym życiu, w którym z najmniejszy, problemem musiała radzić sobie na swój własny, często dość fatalny w skutkach, sposób, podjęcie kolejnej decyzji powinno przyjść jej bez większego zawahania. Przyzwyczajenie, znajomość samej siebie i tego, na co może sobie pozwolić... A jednak wciąż było tak samo, a może nawet trudnej. Bo, jakby nie patrzeć, chodziło o jej życie.
Zastanawiało ją, co zrobiłby przeciętny człowiek postawiony na jej miejscu. Nie wątpiła, że nikt z mieszkańców Kapitolu, nawet jeśli znajdował się tam ktoś, kto darzył ją jakimkolwiek rodzajem sympatii, nie potępiał za to, co zrobiła i nie dążył do odkrycia miejsca jej pobytu dla zdobycia nagrody i względów nowego prezydenta, nie chciałby się z nią zamienić. Nikt, kto miał wszystko to, czego jej w obecnej sytuacji najbardziej brakowało, nie oddałby swojej wolności i dóbr, których dostarcza stolica, aby spędzić ponad dwa miesiące w odciętej od normalnego świata przestrzeni, z karą śmierci na karku i listem gończym, który zapewne widniał w umysłach każdego obywatela Panem przebywającego w stolicy. Mimo wszystko za każdym razem, kiedy zaczynała snuć te dziwne przypuszczenia, towarzyszyło jej uczucie, iż bez względu na pochodzenie, stan majątkowy czy nawet własne ego, każdy wybrałby wolność i powrót do miasta. Zwłaszcza jeśli cena zdawała się być naprawdę niska.
Po jakimś czasie Gwen zdała sobie sprawę, iż czasem lepiej jest ignorować niektóre rzeczy. Albo zachowywać się tak, jakby nic nie miało dla niej większego znaczenia, co czasem było o wiele trudniejsze. Musiała jednak przyznać, iż to drugie z każdą chwilą przychodziło jej coraz łatwiej. Przybieranie obojętnej miny, ironiczne docinki i sarkastyczny uśmiech na ustach, którego raczej nie można uznać za szczery - można było powiedzieć, że uczyła się od mistrzów przez całe swoje życie, obserwując rodziców, którzy kiedy nie obrzucali jej spojrzeniami pełnymi obrzydzenia i zawodu, po prostu traktowali ją jak powietrze, czy przyglądając się siostrze, która zdawała się być mistrzynią w naśladowaniu postępowania rodzicieli, wyrządzając jej tym samym jeszcze większą krzywdę. Chociaż nie czuła się sobą, wiecznie podenerwowana i wściekła, musiała przyznać, iż czasem te nowe pokłady negatywnych emocji, które udało jej się w sobie odkryć, nie były aż takie złe. Zaczynała nawet żałować, że nie odnalazła ich w sobie w Trzynastce, kiedy miała okazję przeciwstawić się swojej rodzinie i wbrew wszystkim mieszkańcom dystryktu, którzy mieli okazję nasłuchać się o niej najgorszych, wyssanych z palca, opowieści pokazać, że jest warta o wiele więcej. Miała nadzieję, że teraz ci wszyscy ludzie, patrząc na jej zdjęcie i nazwisko na liście poszukiwanych, choć odrobinę zmienili sposób, w który ją postrzegają. Wolała chyba aby mieli ją za bezwzględną kryminalistkę, niż za bezwartościową dziewczynę, która jakimś cudem wkupiła się w łaski Almy Coin, załatwiając sobie wygodną posadę u jej boku.
Słowa mężczyzny puściła mimo uszu, poważnie rozmyślając nad opuszczeniem magazynu zanim znów zrobi coś, co zupełnie kłóci się z jej kodeksem moralnym i rzetelnymi zasadami postępowania w życiu, które wyznaczyła zaraz po tym, jak dym otaczający Kapitol po rebelii opadł, a na światło dzienne wysunęły się zniszczenia, które dokonały się w czasie walk. A właściwie które zostały dokonane przez nich, rebeliantów, którzy postanowili zawładnąć stolicą w imię większego dobra wszystkich, zniewolonych dotychczas bezwzględnymi rządami Snowa. Co im to przyniosło, poza nowymi miejscami do życia, szansą na lepszą przyszłość i koniecznością odbudowania tego, co sami zniszczyli? Historia lubi się powtarzać i tym razem także dała im o tym znać, pokazując, iż wysokie stanowiska mają w rzeczywistości wiele wspólnego, bez względu na to, kto je zajmuje.
Kobieta oderwała wzrok od półek, obrzucając Parrisha piorunującym spojrzeniem, zaciskając nerwowo szczęki.
- Jasne - prychnęła, kręcąc lekko głową, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę wdaje się z nim w te idiotyczne dyskusje, które tak naprawdę prowadziły donikąd - Jeśli jeszcze to do ciebie nie dotarło, wolałabym żebyś w ogóle tego nie robił. Nie ważne z jakiego bezsensownego powodu, który narodził się w tej twojej przepełnionej komputerowymi danymi głowie - rzuciła dobrze wiedząc, że jest to zupełnym przeciwieństwem tego, nad czego wyznaniem zastanawiała się od kilku ostatnich minut.
Kilka dni temu, kiedy jakimś zbiegiem okoliczności naprawdę miała święty spokój, zaczęła myśleć o tym, jak w jej sytuacji postąpiłaby Avery. Nie chodziło o to, że Gwen widziała w niej kogoś, kogo warto było naśladować. Wręcz przeciwnie, starsza siostra była ostatnią osobą, której charakter Arrington chciałaby posiadać. Czasem jednak jej kamienny wyraz twarzy i to pozbawione emocji zachowanie, jakby zupełnie odłączyła od siebie swoje serce i zatrzymała je tylko po to, aby spełniało swoje czysto biologiczne funkcje utrzymując jej organizm przy życiu sprawiało, że była rzeczniczka miała przebłyski zazdrości. Ona sama zbyt wiele rzeczy odbierała osobiście. Jednego jednak była pewna - jej siostra byłaby w tej mniejszości wszystkich innych osób, która za nic w świecie nie przyjęłaby pomocy Jeremiego. Może nie znała jej tak dobrze, w końcu ich kontakty były nad wyraz ograniczone, zwłaszcza w ciągu ostatniego roku, jednak ciężko było nie zauważyć, iż Avery była zbyt dumna, aby korzystać z czyjejś pomocy, zwłaszcza jeśli pomoc ta miała na celu w dużej mierze uzależnienie się od kogoś innego. Nawet jeśli tylko prawnie, dobrze wiedziała, iż zachowywanie pewnych pozorów wciąż musiałoby wchodzić w grę. Nie próbowała się oszukiwać, aby nowy rząd był na tyle naiwny - w innym wypadku nagle miałby całą falę ślubów osób wyjętych spod prawa. W tamtym momencie ona zachowywała się prawie tak, jak podejrzewałaby swoją siostrę. Może więc była to cecha rodzinna, którą powinna z siebie wyplenić?
Szczerze powiedziawszy wolała, kiedy mężczyzna wpatrywał się w laptopa, a jego uwaga w tak dużej mierze nie była skupiona na niej. Teraz jednak, kiedy go zamknął i utkwił w niej swoje spojrzenie, nie miała zbyt wielkiego wyboru. Zmrużyła gniewnie oczy, przenosząc na niego swoje spojrzenie, starając się odprężyć. Nie lubiła przyznawać komuś racji. Ale chyba to było jedną z cech człowieczeństwa, ponieważ w całym swoim życiu nie poznała jeszcze nikogo, kto z uśmiechem na ustach przyznawałby się do własnego błędu.
- Nie mów mi, że zrobiło to na tobie aż takie wrażenie - zaczęła, przyjmując obojętny wyraz twarzy - Tak czy owak, doszłam do wniosku, że chyba nie zniosę siedzenia w tym bunkrze na dłuższą metę - dodała po chwili - Nie zmienia to jednak faktu, że ten pomysł i tak wydaje się być ryzykowny. I nie za bardzo mi się podoba. I mam wiele wątpliwości co do wielu jego aspektów, które zdają się być nie do końca przemyślanymi - zastrzegła zgodnie z prawdą. Wciąż odnosiła wrażenie, że pomysł ze ślubem wydaje się za łatwy, aby tak po prostu uzyskać obywatelstwo. Mimo wszystko jednak wizja normalnego mieszkania i nieograniczonych możliwości, które otwierał przed nią Kapitol, była niezwykle kusząca - Tylko nie myśl sobie, że właśnie się zgodziłam. Mówię tylko, że nie podchodzę do tego aż tak negatywnie - dodała, chcąc dać mu jasno do zrozumienia, że nie podjęła jeszcze decyzji. Wciąż jeszcze mogła zmienić zdanie, co przecież nie byłoby niczym zaskakującym.
Powrót do góry Go down
the victim
Jeremy Parrish
Jeremy Parrish
https://panem.forumpl.net/t3050-jeremy-parrish#46908
https://panem.forumpl.net/t3051-jeremy-parrish#46909
https://panem.forumpl.net/t3073-jerry#47529

[P1] Magazyn Empty
PisanieTemat: Re: [P1] Magazyn   [P1] Magazyn EmptyNie Mar 08, 2015 12:33 am

Gdyby tylko mu to wygarnęła, to jestem pewien, że im obojgu by to pomogło. W końcu on nie musiałby się już przejmować aż tak bezgranicznym poświęceniem i mógłby się zając swoimi sprawami. Jedynie pomógłby Gwen kiedyś w przyszłości i rachunki byłyby wyrównane. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że niezależnie od tego jak bardzo w przeszłości ją zgnoił, ona i tak nie chciała przyznać, że uratowała jedno beznadziejne życie dwóch niewiadomych. Parrish nie był wtedy człowiekiem, który zasługiwał na ratunek, a jednak go otrzymał i za to Arrington powinna być przeklęta.
Mieszkańcy Kapitolu to tchórze i Jeremy wielokrotnie się o tym przekonał. Zresztą sam do nich należał przez większą część czasu. Dbają o własny tyłek, nie przejmują się problemami i zmartwieniami innych, a cały czas kombinują jak tu ułatwić sobie życie. Ciągły pościg za bogactwami, modą i lepszym stanowiskiem w końcu przestał bawić Parrisha. Zaszył się w swoim domku i skołował dla siebie łatkę dziwaka. On jednak z chęcią zamieniłby się miejscami z Gwen. Nie musiał wychodzić na zewnątrz, nie było mu tęskno do tego cholernego słońca, które potrafiło spalić jego skórę w dosłownie kilka minut czy do namolnych komarów, które jakimś cudem upodobały sobie jego krew bardziej niż innych ludzi. Można nawet powiedzieć, że Jerry był dzieckiem pecha, ale przecież zdarzały mu się też dobre chwile. Tych niestety nie było zbyt wiele. Wystarczył mu jednak internet, lóżko, własny komputer i dobre głośniki, żeby nie musiał wychodzić z jednego pomieszczenia przez kilkanaście godzin. W swoim domu ma do tego specjalnie przygotowany pokój, który zapewne niedługo przerobi się na drugą sypialnie. Roboty już nawet ruszyły, bo Parrish nie przyjmował do wiadomości, że dziewczyna może się nie złamać. Nie po tym, jak widział jej reakcje, minę i irytację, które wywoływały jego słowa o powierzchni. Najwidoczniej Gwen nie potrafiła zaszyć się w kącie i spokojnie przesiedzieć burzy. Nie była typem kreta, który nie potrzebował wiele do życia i to mogło być powodem jej wszystkich problemów.
- Komputerów w to nie mieszaj. Są całkowicie niewinne. I nie zgrywaj się, Arrington. Naprawdę nie chciałabyś wypasionego, drogiego pierścionka, który przykuwałby uwagę połowy niezamężnych kobiet w Kapitolu? Jesteś aż tak grzeczna? – zapytał niespeszony wzrokiem dziewczyny, do którego de facto zdążył się już w pewien sposób przyzwyczaić. Nie pierwszy raz ma minę, która zdradza wszelkie, najbardziej wymyślne sposoby na pozbawienie go życia, więc nie robi to już na nim takiego wrażenia. Na swój sposób było to nawet śmieszne, bowiem zawsze na groźbach i spojrzeniach się kończyło. Tak naprawdę Gwen nie zrobiła nigdy nic, co mogłoby Parrisha dostatecznie zniechęcić, czegoś co wybiłoby mu jego pomysł z głowy, a możliwości ku temu miała naprawdę wiele.
- Piękna kobieta zastanawia się nad moimi oświadczynami. Oczywiście, że nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. To dla mnie nudna codzienność. – odpowiedział z drobnym przekąsem, jednak nie zamierzał znowu zrażać do siebie Arrington, która mogłaby się jeszcze z całego pomysłu zwyczajnie wycofać, co nie przyniosłoby korzyści nikomu z nich. Nadal istniały jednak wątpliwości, których nie da się tak łatwo rozwiać. Czy władza faktycznie będzie respektowała ustanowione przez siebie prawo? Czy nie zamkną ich wszystkich w więzieniu chwilę po tym, jak wyściubią nos poza mury bunkra? Tego nie wiedział nikt i nikt się również tego nie dowie, dopóki zwyczajnie nie przetrą szlaków.
- Wątpliwości? Jakie? Adler może nie okazać się dobrym wujkiem i zwyczajnie Ci nie wybaczyć? Może chcieć nas rozstrzelać zaraz po postawieniu kroku w Kapitolu? Może się naszymi śladami dobrać do bunkra Kolczatki? A może zwyczajnie będzie nas torturował, żeby dać ludziom przykład, a w innych członkach podziemia złamać ducha? – zaczął wymieniać, wskazując kolejno wszystkie opcje na palcach – Wszystko wziąłem pod uwagę, ale nadal nie zmienia to faktu, że trzeba spróbować. Zresztą tym razem to ja będę miał ze sobą pistolet. Strzelam też dużo lepiej, niż ostatnio. Zresztą spójrz na plusy. Będziemy żyli sobie razem jak dwa gołąbeczki. – dodał jeszcze w kwestii wyjaśnienia i kiedy już myślał, że wszystkie problemy zostały zażegnane, wtedy Gwen po raz kolejny zaczęła zaznaczać jak bardzo jest niezależna. Jerry aż westchnął pod nosem i przetarł palcami swoje skronie. Naprawdę… Ta dziewucha potrafiła być jeszcze bardziej uparta niż on sam. Tylko, że sprawa była już raczej przesądzona w momencie, w którym zaczęła rozważać taką możliwość. Oznaczało to, że powoli zaczynała pękać i przekonywać do jego pomysłu. W końcu tak zrobiłaby nawet większość ludzi. Mała szansa na godziwe i normalne życie zawsze była bardziej kusząca od przebywania w ciągłym strachu, dyskomforcie i niezadowoleniu. To, co wyróżniało człowieka na tle innych zwierząt, czyli myśli i uczucia, było równie często przyczyną jego zguby.
- Dobrze, dobrze. Wszystko rozumiem, Pani… Parrish. – odpowiedział z wyraźnym zadowoleniem, które zaraz przerodziło się w śmiech. Wiedział, że Gwen zaraz będzie się przed tym broniła, albo kompletnie się wycofa kiedy zorientuje się jak będzie miała w razie czego na nazwisko, ale to teraz było mniej ważne. W końcu złapała już przynętę, więc wystarczyło tylko zaciągnąć haczyk. Jerry nie przewidział jednak, że już po samym złowieniu ta ryba da mu tak porządnie w kość, że długo będzie żałował swojej decyzji. Na razie jednak nie myślał ani o wspólnym mieszkaniu, ani o problemach jakie mogą z tego wyniknąć, a tych może być całkiem sporo.
- Ale tak na poważnie… Będziemy pierwszymi, którzy się na to decydują. Weź pod uwagę, że to nadal może nie być normalne życie. Żeniąc się z Tobą będą podejrzewali mnie o przynależność do Kolczatki. Razem ze mną będą mieli na celowniku również wszystkich, którzy nas odwiedzają. To nadal nie będzie kompletna wolność. – chciał po prostu wziąć pod uwagę i wyjaśnić wszystkie opcje. Jemu samemu taka ciągła inwigilacja nie przeszkadzała, bo potrafił się przed nią zabezpieczyć, a nie potrzebował też zbyt bliskich kontaktów z innymi ludźmi. Gwen była jednak ulepiona z innej gliny i Parrish nie był pewien czy zamiana jednego więzienia na drugie, ale posiadające trochę większą celę będzie tym, czego właśnie oczekiwała. Słońce, potencjalni znajomi i świeże powietrze w zamian za pilnowanie się na każdym kroku i wyglądanie za każdy kąt. To może nie być takie proste, jak na początku się wydawało, ale wraz ze wstąpieniem do Kolczatki Jerry zdecydował się na wiele poświęceń. Dodatkowy bagaż składający się z kilku sztuk więcej w niczym mu nie przeszkodzi.
Powrót do góry Go down
the pariah
Gwen Arrington
Gwen Arrington
https://panem.forumpl.net/t2645-gwen-arrington
https://panem.forumpl.net/t3561-gwendolyn-arrington#55954
Wiek : 28 lat
Przy sobie : medalik z małą ampułką cyjanku w środku, pendrive, laptop, telefon komórkowy, nóż ceramiczny

[P1] Magazyn Empty
PisanieTemat: Re: [P1] Magazyn   [P1] Magazyn EmptyPią Mar 13, 2015 10:26 pm

Pomimo zamknięcia w dość ciasnej, ograniczonej przestrzeni, ciężkiej do powstrzymania chęci wyjścia na powierzchnię i zaczerpnięcia powietrza pełną piersią, jako wolny człowiek, którego twarz nie zdobi plakatów z niezbyt miłym dopiskiem „poszukiwana”, Gwen zaczynała dostrzegać także zalety całej tej sytuacji. Oczywiście, było ich o wiele mniej niż wad, nawet jak na nią, osobę, która zazwyczaj patrzy na otaczający ją świat z wielkim optymizmem i uśmiechem na twarzy. Był jednak mały szczegół, który wcześniej może nie był aż tak zauważalny. W bunkrze Arrington była zupełnie wolna od swojej siostry.
Nie żeby wcześniej spotykały się specjalnie często. Nie było regularnych wypadów na kawę, babskich pogaduszek o polityce, cudownej pani prezydent czy wspominania starych, dobrych czasów w Trzynastce, kiedy obie były młode i gotowe, aby wybrać własną drogę w życiu. Chociaż w Kapitolu ich spotkania były raczej przypadkowe i żadna z nich nie wynosiła z nich dobrych wspomnień ani nie podchodziła zbyt ciepło do widoku swojej siostry, w bunkrze Gwen nie czuła już żadnej presji, zarówno ze strony Coin jak i Avery, która mimo iż wcześniej nie było jej w pobliżu, prawdopodobnie była gotowa aby uprzykrzyć swojej jedynej krewnej kolejny dzień. Nie można było jednak wykluczyć opcji, iż aktualnie robiła dokładnie to samo, starając się dociec do tego, gdzie może chować się jej ukochana siostrzyczka, aby wreszcie móc patrzeć jak płonie, oskarżona o porwanie prezydenta Panem, zniszczenie Areny i uratowanie trybutów, którzy znaleźli się tam wbrew wszystkiemu, co jeszcze niedawno obiecywała Alma Coin.
Puste obietnice składane przez rząd nie powinny już dziwić nikogo. Zwłaszcza te, które zapowiadają spektakularne zmiany z korzyścią dla wszystkich. Gwen przeczuwała więc, że cokolwiek Adler wpaja swoim wyznawcom, cokolwiek mówi i obiecuje, i tak nie będzie miało większego przełożenia na czyny, nie licząc oczywiście tych aspektów, które mają na pogrążenie przeciwników politycznych, osób, które zawiniły tylko tym, że miały swój własny punkt widzenia. To nie było wolne państwo, w którym nie trzeba było obawiać się o wypowiedzenie własnych myśli na głos. Panem to państwo, w którym na każde słowo trzeba uważać, a na każdą osobę patrzeć czujnym okiem, nie mogąc mieć stuprocentowej pewności, czy aby na pewno nasz rozmówca podaje się za tego, kim naprawdę jest. Kobieta o tym wiedziała, ale czy to mogło cokolwiek zmienić? Jeśli ktoś chciał dojść prawdy, zapewne miał sposoby, aby to uczynić, bez względu na wszelkie starania. Czy można więc było wierzyć, iż wywózki do Dwunastki naprawdę są tym, czym przedstawia je rząd, tak mocno zaangażowany w dbanie o dobro kraju dążący do jego naprawy? Nie była naiwna, chciała wierzyć, że kiedyś coś wreszcie może się zmienić. Ludzie zamknięci za tym murem już wcześniej żyli strachem, nie mając pojęcia, co czeka ich następnego dnia, jeśli w ogóle uda im się go dożyć. Bieda i głód sprawiały, że każda godzina musiała być cięższą od poprzedniej. Niektórzy mogliby przyznać, iż Gwen nie ma pojęcia, na jakie życie zostali skazani ci ludzie. Jakie życie sama po części im sprowadziła, biorąc do ręki broń przykładając się do zdobycia Kapitolu. Z własnej woli czy nie, dla niektórych to wszystko nie miało znaczenia. Była tam, w tłumie ludzi rządnych władzy, gotowych posunąć się do najgorszych występków, aby uzyskać to, co według nich wydawało się im należne. Była tam, miała okazję przekroczyć strzeżoną bramę i stanąć oko w oko z tym, co wcześniej było dla niej zupełnie obce. I żałowała, naprawdę żałowała, że nie potrafi zrobić nic, aby cokolwiek zmienić.
Jej słowa też były puste. Wewnętrzne współczucie nie dawało zupełnie nic. Nie mogło wyprodukować chleba, podarować porządnych ubrań czy zburzyć murów, tych fizycznych jak i tych, które tworzyły niewidzialną barierę pomiędzy każdym obywatelem. Czy wszyscy ci ludzie naprawdę różnią się od siebie tak bardzo? Do jak wielu zamachów musi dojść, jak wiele niewinnych osób musi przypłacić życie w imię nic nie ważnych wartości, aby wreszcie do tych mas dotarło, że coś w tym państwie nie działa najlepiej? Jak długo będzie trzeba ukrywać własne poglądy w obawie przed oskarżeniem o polityczną herezję? Powinno być jej wszystko jedno. W końcu tak czy owak siedzi zamknięta, a jej słowo nie ma większej wartości niż zwykły śmieć pałętający się po chodniku w Kapitolu. Jeżeli kiedykolwiek miała przyjemność cieszyć się dobrym imieniem, teraz nie ma już na co liczyć.
Zaczynała łapać się na tym, iż wyobraża sobie życie w mieście. Nie chodziło o wszelkie luksusy ani nawet o fakt, że będzie musiała dzielić mieszkanie z zupełnie obcym mężczyzną, którego obecność już teraz ciężko było jej znieść. Zastanawiało ją jak to wszystko będzie wyglądać. Jak ludzie będą na nią patrzeć, kiedy wyjdzie na ulicę, do sklepu, do parku. Cały pomysł wciąż wydawał jej się nierealny. Gdyby każdy tak po prostu mógłby wziąć ślub, aby oczyścić się ze wszelkich narzuconych na niego oskarżeń, Kapitol w ciągu krótkiej chwili zalałaby fala małżeństw. Potrafiła zrozumieć mieszkańców getta, którzy zawinili jedynie miejscem, w którym żyli poglądami, które podzielali, jednak ona? Pomogła zamachowcom dostać się do siedziby prezydenta. Doprowadziła głowę państwa prosto w ich ręce, bez wahania, bez najmniejszych skrupułów. Wykradła plany Areny, aby ułatwić im zrealizowanie planu. A wszystko tylko dlatego, iż od zawsze o tym marzyła. Nie mogła znieść życia jak to, które prowadziła, kiedy nie czuła się sobą i wszystko, co czyniła, czyniła wbrew własnej woli. Czy była szczęśliwsza? I tak i nie, bo przecież właśnie zamierzała znów uczynić coś, co kłóci się z wyznawanymi przez nią ideami.
Prowadzona z Jerrym rozmowa była doskonałym przykładem tego, jaka relacja powoli zaczynała się między nimi kreować. Miała naprawdę bujną wyobraźnię, ale spędzenia z nim więcej niż tych kilku minut nie potrafiła sobie wyobrazić.
Uniosła w górę brwi, słysząc jego wypowiedź. Niemalże widziała w myślach te pogardliwe spojrzenia ze strony zagorzałych zwolenników Coin, którzy tylko czekają, aby upokorzyć ją jeszcze bardziej, gdy idzie przez miasto z wypasionym pierścionkiem po tym, jak wyszła za mąż by ochronić samą siebie. Może i przywykła do krzywych spojrzeń i szeptów za plecami, jednak to było dawno. Jeśli w czymś pokładała nadzieję, przyjeżdżając do Kapitolu, to właśnie w tym, że tu właśnie obejdzie się bez nich.
- Nie chodzi tu o grzeczność - niemalże wycedziła, spuszczając wzrok na plamę na koszuli, po czym westchnęła ciężko. Wciąż nie mogła uwierzyć w swoją niezdarność. Wciąż nie mogła uwierzyć, że naprawdę jest gotowa się zgodzić. Czemu tak wiele rzeczy musiało się zmienić? Czemu to ona musiała się zmienić?
Następne słowa Parrisha zignorowała. Miała wrażenie, że jest jedyną, która traktuje to naprawdę poważnie i która nie ma ochoty do żartów, a przynajmniej nie teraz. Jednak po tym, co powiedział później, musiała po raz kolejny zmienić zdanie. I przyznać, że myślała o tym samym. Wszystko to mogło być jedynie głupią sztuczką, sposobem, aby wywabić z kryjówki ukrywające się krety, złapać je w swoje sidła ukarać za wszystkie grzechy, które wisiały im na karku.
- Cieszę się, że to przewidziałeś. Przynajmniej kiedy będziesz umierał nie będę miała wyrzutów sumienia, że to wszystko przeze mnie - powiedziała, choć oczywiście dobrze wiedziała, iż poczucie winy męczyłoby ją tak czy owak - I nie, nie będziemy sobie żyli - prychnęła, zgarniając włosy na jedną stronę.
Niemalże potrafiła przywołać w wyobraźni twarz Avery, kiedy dowie się o tym, do czego posunęła się jej ukochana siostra. Małżeństwo dla wolności. To nie tylko brzmiało żałośnie, ale wydawało się naprawdę płytkie. I, co ważniejsze, zaprzeczało wszystkiemu, w co Gwen kiedykolwiek wierzyła.
- Nie zamierzam zmieniać nazwiska - rzuciła trochę podniesionym głosem. Nie traktowała tego jako normalnego ślubu. To nie był normalny ślub, jedynie zwykła formalność, która miała przywrócić jej choć część tego, co utraciła z własnej nieprzymuszonej woli, czyniąc coś, co zdecydowanie było jedną z lepszych rzeczy, do jakich mogła się posunąć.
- Uwierz mi, że wzięłam to pod uwagę. Przeanalizowałam chyba wszystko, co może się stać i nie mogę powiedzieć, żeby to były koniecznie dobre scenariusze. Poza tym... - zawahała się na chwilę, podnosząc na niego wzrok, o wiele łagodniejszy i spokojniejszy, bez cienia ironii czy złości - Nie mogę po prostu siedzieć tu i chować się jak szczur, jakbym żałowała tego, co zrobiłam. To miejsce męczy, kojarzy się z Trzynastką - dokończyła, po czym powoli zaczęła podnosić się z ziemi - No i jeśli nam się nie uda, możemy stanowić przykład dla innych, którzy kiedykolwiek także o tym myśleli - uśmiechnęła się, stając na nogach - Byłabym wdzięczna, jeśli mógłbyś wszystko załatwić. Moje możliwości tutaj są trochę... ograniczone. W razie czego wiesz, gdzie mnie znaleźć - roześmiała się, może trochę nerwowo, rzucając krótkie spojrzenie w stronę alejki prowadzącej do wyjścia - Do zobaczenia - odwróciła się i ruszyła w stronę, z której przyszła, tym razem uważniej patrząc pod nogi i mając wrażenie, że rzeczywiście coś się w niej zmieniło. I że właśnie w jej życiu zaczyna się coś zupełnie nowego. Czy dobrego? To miało się jeszcze okazać.
|zt
Powrót do góry Go down
Sponsored content

[P1] Magazyn Empty
PisanieTemat: Re: [P1] Magazyn   [P1] Magazyn Empty

Powrót do góry Go down
 

[P1] Magazyn

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

 Similar topics

-
» Magazyn
» Magazyn broni
» [Alfa] Schron (+magazyn z lekami)

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Panem et circenses :: Kapitol :: Dzielnica Południowa :: Bunkier-